Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oddać głos kobietom, które wróciły z "nieludzkiej ziemi"

Rozmawiała Monika Jagiełło
Rodzina Anny Herbich pochodzi z Wołynia
Rodzina Anny Herbich pochodzi z Wołynia Andrzej Banaś
Rozmowa. Pisarka ANNA HERBICH o pracy nad nową książką "Dziewczyny z Syberii"

- Poprzednią książkę, "Dziewczyny z Powstania", zadedykowała Pani babci. Czy za nową też kryje się wątek rodzinny?

- Moja rodzina pochodzi z Wołynia. Pamięć o deportacjach jest u nas wciąż żywa. Jedna z ciotek została deportowana na Syberię w 1940 r. Przetrzymywano ją w ośmiu sowieckich więzieniach. Zmarła na tyfus w Teheranie. Zachował się list cioci do kuzynki, w którym opisała swoją gehennę. Kuzynka również była deportowana i zmarła, wracając z dwojgiem dzieci do Polski w 1946 r. Śmierć zastała ją w pociągu. Pasażerowie złożyli się na wódkę, żeby przekupić maszynistę, by ten zatrzymał pociąg i pozwolił ją pochować. Spoczęła w bezimiennej mogile na "nieludzkiej ziemi".

- Czy pamięć o dramacie deportowanych stoi w cieniu dramatu wojny?

- Deportacje były tematem tabu w PRL-u, co przyczyniło się do tej niepamięci. Jedna z moich bohaterek wspomina, że kiedy wracali do ojczyzny i pociąg stanął już na polskiej stacji, czekający na peronie ludzie chcieli do niego wsiąść, żeby ruszyć na zachód. Kiedy usłyszeli, że nie mogą, bo jadą nim repatrianci ze Wschodu, ktoś krzyknął: "A dlaczego oni nie zdechli na tej Syberii!". Inna wspominała, jak usłyszała po powrocie, że kiedy kraj odbudowywał się po wojnie, ona "odpoczywała sobie" na Wschodzie. Kresy oddano Związkowi Sowieckiemu, a pamięć o nich skutecznie zatarła propaganda PRL-u.

- Czy Pani książki są też sprzeciwem wobec historii pisanej z męskiego punktu widzenia?

- Tak. Kiedy zaczęłam interesować się historią II wojny światowej, szybko uświadomiłam sobie, że relacji kobiet jest niewiele. Zazwyczaj książki historyczne pisane są przez mężczyzn, dla mężczyzn i o mężczyznach. Stąd pomysł, żeby wypełnić tę lukę. Tak właśnie powstały "Dziewczyny z Powstania", a potem "Dziewczyny z Syberii".

- W jaki sposób poznała Pani przyszłe bohaterki "Dziewczyn z Syberii"?

- Przebijałam się przez archiwa, dzwoniłam do Związku Sybiraków i Stowarzyszenia Łagierników. Kilka bohaterek mieszka w Londynie, jedna na Białorusi, reszta w Polsce. Chciałam, żeby relacje różniły się od siebie. Dlatego do książki trafiły opowieści kobiet zesłanych do kołchozów i tych, które przetrwały łagry Workuty za kołem podbiegunowym. Są historie małych dziewczynek i dorosłych kobiet. Część opuściła Sowiety z armią generała Andersa, innym udało się wrócić dopiero po śmierci Stalina.

- Pierwsza z opowieści, o deportacji dwóch sióstr, może być dla czytelnika wstrząsem. Czy "terapia szokowa" to świadomy zabieg?

- Możliwe, że historia Janiny Kwiatkowskiej i jej siostry jest najbardziej dramatyczna. Zostają wyrwane z ziemiańskiego dworu, wkrótce tracą najbliższą rodzinę, trafiają do ziemianki w Kazachstanie, gdzie biegają po nich szczury, pluskwy. Dziesięcio- i dwunastolatka zostają zupełnie same w dzikim stepie. Nie mają co jeść. Pani Janina cierpiała na taki głodowy obrzęk, że nie widziała własnych stóp. Z niedożywienia zachorowała na szkorbut. Przeżyła piekło i z niego wróciła, ale jej życie nigdy się nie ułożyło.

- Czy ma Pani poczucie, że bohaterki przebaczyły oprawcom?

- Nie zawsze. Niektóre starają się podejść do tamtych przeżyć z dystansem. Pani Barbara Litwiniuk ze Lwowa zawsze podkreśla, że chce pamiętać, iż w tamtym piekle spotkała dobrych ludzi. Inne, jak Weronika Sebastianowicz, nie przebaczyły. Po zsyłce do łagrów była torturowana. Kopano ją po całym ciele, nie oszczędzając głowy. Koszmar przypomina o sobie odkształconą czaszką i powracającym bólem głowy, który sprawia, że krzyczy na cały głos. Straciła też brata. Kiedy inni mówią: "Przebacz, już czas", ona wie, że nie potrafi. Wróciła do rodzinnych stron. Dziś mieszka na Białorusi i doświadcza szykan, bo czci pamięć zamordowanych tam Polaków.

- Czy zadała sobie Pani pytanie, jaki podjęłaby wybór na miejscu tych kobiet: powrót do kraju czy emigracja?

- Nie wszystkie mogły wybierać. Te, które wyszły ze Związku Sowieckiego z armią Andersa, mogły przedostać się do Wielkiej Brytanii. Miały też większą świadomość i zdawały sobie sprawę, co się stało z polskimi Kresami. Ich domy nie istniały. Tych, którzy wrócili po śmierci Stalina, pociągi wiozły wprost do PRL-u. Gdybym ja miała wybór i świadomość, że Polska przeszła pod sowiecką okupację, chyba bym nie wróciła. Rodzinny Wołyń już nie był polski.

- Gdy dziś dziewczyny z Syberii mówią, że czują żal, winią totalitarny system czy ludzi?

- Koszmar zgotował im Związek Sowiecki. Ale te, które zesłano już po zakończeniu wojny, chyba czują trochę żalu do Polaków, że kresowiaków zostawiono samym sobie. Dziś jednak o tym nie chcą pamiętać. Ich historie niosą jedno przesłanie: nie ma takiego problemu, którego nie można przezwyciężyć. Nasze codzienne trudności w zestawieniu z tym, przez co one przeszły, są błahostką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski