Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oddech dżungli

Redakcja
Peruwiańska Pucalpa przywitała nas podmuchem gorącego ciężkiego od wilgoci powietrza Zobaczyliśmy już wspaniałe cuda architektoniczne, tajemnicze linie na Płaskowyżu Nasca, Colkę i wiele innych atrakcji. Chłodne Andy i przenikliwie wilgotną Limę zostawiliśmy za sobą. Jeszcze tylko kilka dni w pobliżu peruwiańskiej dżungli, kilka dni, które sprawiły, że moje życie stało się bogatsze o nowe, niezapomniane wrażenia i doświadczenia.

Moskity nadlatują o godz. 18

Peruwiańska Pucalpa przywitała nas podmuchem gorącego ciężkiego od wilgoci powietrza

Zobaczyliśmy już wspaniałe cuda architektoniczne, tajemnicze linie na Płaskowyżu Nasca, Colkę i wiele innych atrakcji. Chłodne Andy i przenikliwie wilgotną Limę zostawiliśmy za sobą. Jeszcze tylko kilka dni w pobliżu peruwiańskiej dżungli, kilka dni, które sprawiły, że moje życie stało się bogatsze o nowe, niezapomniane wrażenia i doświadczenia.

Droga w nieznane

 Pucalpa, centralne miasto w tej części amazońskiej dżungli, przywitała nas podmuchem gorącego, ciężkiego od wilgoci powietrza. Jaka różnica! Kilka godzin drogi stąd, w Limie, marzliśmy mając na sobie ciepłe ubrania i kurtki. Za to teraz nie mogliśmy znaleźć miejsca, które pozwoliłoby nam ochłonąć. Czuliśmy, że czekają nas ciężkie chwile. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że najgorsze dopiero przed nami. Wkrótce szybko zapomnieliśmy o upale.
 Po krótkiej naradzie z przyjaciółmi zdecydowaliśmy się czym prędzej opuścić miasto i udać się do Puerto Callao pobliskiej uroczej wioski nad jeziorem Yarinacocha. Aby móc wyruszyć dalej w nieznane, w głąb dżungli, musieliśmy wynająć miejscowego przewodnika. Szczególnie jego pomocnik PePe - Aligator, wspaniały człowiek i wielki miłośnik przyrody, zrobił na mnie duże wrażenie. Dzięki jego radom i opowieściom poznaliśmy rządzące tam prawa przyrody, a także jakże odmienne od naszych obyczaje indiańskich plemion.

Słodkowodne delfiny

 Już następnego dnia wsiedliśmy na niezbyt pewnie wyglądające łodzie motorowe i wyruszyliśmy na spotkanie z przygodą. Początkowo osłabieni południowym słońcem, bez większego entuzjazmu podziwialiśmy oddalone brzegi jeziora. Ożywił nas dopiero widok małych, słodkowodnych delfinów, które tak szybko i zwinnie wyskakiwały i chowały się pod wodę, że nikomu nie udało się ich uwiecznić na kliszy.
 Wkrótce potem przybiliśmy do brzegu, aby odwiedzić pierwszą napotkaną indiańska wioskę. Znajdowała się ona jednak zbyt blisko dużego miasta, co spowodowało widoczny wpływ cywilizacji i zaraźliwą rządzę pieniądza. Mimo to podziwialiśmy ich rzemiosło, stroje, a nawet chaty na palach, które nadal kryte są palmowymi liśćmi, dzięki czemu wewnątrz panuje przyjemny chłód.
 Nigdzie nie widzieliśmy gospodarzy. Przywitały nas jedynie dzieci i niezwykłej urody kobiety. Dowiedzieliśmy się, że jeszcze na początku dwudziestego wieku panował tutaj okrutny zwyczaj. Niemowlętom przywiązywano do czoła deseczkę, co powodowało straszną deformację czaszki. W wiosce zauważyliśmy jedną staruszkę, która zapewne była ostatnią ofiarą tego obrzędu. Na szczęście teraz wszystkie dzieci wyglądały uroczo, nawet kiedy babrały się w błotnistym stawie.

Karkołomna przejażdżka

 Przyjemna przejażdżka po jeziorze dobiegła końca. Czekała nas trudna przeprawa przez wąski kanał. Brzeg był stromy i bardzo wysoki, sięgający gdzieniegdzie dziesięciu metrów. Teraz był koniec pory suchej, dlatego woda była dość płytka. Ponadto, aby ominąć powalone drzewa (pozostałość po poprzedniej porze deszczowej), trzeba było nie lada sprytu i znajomości terenu. Mimo to droga przez kanał przypominała raczej karkołomną przejażdżkę jeepem po nierównym terenie niż płyniecie łodzią.
 Kiedy wąskie przejście mieliśmy za sobą, a brzegi stały się rozległe i piaszczyste, okazało się, że obciążenie łodzi jest zbyt duże, więc... wysadzono nas na brzeg. Było to dobre miejsce na spożycie wcześniej przygotowanego posiłku.
 Sternik okazał się znakomitym kucharzem. Na początek wręczono nam coś, co przypominało małą sakiewkę wykonaną z liścia. Skarbem w środku okazał się ryż ugotowany w pysznym sosie. Na deser zjadaliśmy słodziutkie papaje i banany wielkości dużego kciuka.
 Szliśmy piaszczystym brzegiem obserwując liczne ptactwo i prawdziwą dżunglę, która rozciągała się w oddali. Piasek parzył w stopy więc z ulgą wsiedliśmy ponownie do łodzi. Jednak kiedy słońce przybrało pomarańczową barwę, a my wciąż mieliśmy spory odcinek do pokonania, PePe kazał nam wyjść z łodzi. Myśleliśmy, że żartuje, bo właśnie znajdowaliśmy się na środku kanału łączącego jezioro z Ucayali, rzeką pełną drapieżnych ryb i gadów.

Co pływa w wodzie?

 Nie widzieliśmy dokładnie, co pływa w wodzie, ponieważ była mętna, koloru mokrego piasku i nawet na płyciźnie nie dostrzegaliśmy dna. PePe tylko dodał, że piranie nic nam nie zrobią, jedynie trzeba uważać, by nie nadepnąć na małe płaszczki, ponieważ ich jad w kolcu jest silnie toksyczny. Aby uniknąć spotkania z nimi należało szurać nogami po piaszczystym dnie.
 Nasza dotychczasowa wiedza na temat Amazonki sprawiła, iż byliśmy przerażeni stawiając w wodzie pierwszy krok. Jeszcze godzinę temu nie włożylibyśmy ręki w obawie, że coś nam ją odgryzie, ale nie taki diabeł straszny....
 Wraz z koleżankami przeszłam na brzeg, aby z bliska podziwiać stada dużych ptaków, w tym kormoranów, a panowie przystąpili do przepychania naszych dwóch ogromnych łodzi.
 Zapadał zmierzch, więc musieliśmy znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg. Nie mieliśmy namiotów. Spaliśmy na gąbkach, a nad nami wisiały jak stara szmata moskitiery zawieszone na kijach. Wyglądało to trochę dziwnie. Niektórzy mieli siatkę prawie na twarzy, a nam trafiła się dziurawa.
 PePe znów nas ostrzegł. O osiemnastej dziesięć robi się ciemno, dlatego szybko należy się umyć i ubrać od stóp do głów, ponieważ dokładnie wtedy nadlatują moskity.
 Zdążyliśmy, ale i tak nic nam to nie pomogło, olejki, grube ubrania, rum, nawet siedzenie przy ognisku. Pierwszej nocy chyba wszyscy wyliśmy z bólu, rozdrapując ukąszenia do krwi. Rano komary uciekły, ale byliśmy dowodem ich istnienia, wyglądaliśmy żałośnie. Zabawne, że dookoła nas zgromadziły się sępy, czyżby liczyły, że tak łatwo się poddamy?

AGNIESZKA TURSKA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski