Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odniósł dużo sukcesów. Teraz go czeka najważniejszy mecz w życiu

Jerzy Filipiuk
Michał Globisz nie widzi prawie wcale. Tylko kontury. Wszystko jest dla niego szare, ciemne...
Michał Globisz nie widzi prawie wcale. Tylko kontury. Wszystko jest dla niego szare, ciemne... Fot. Tomasz Bołt
Prowadził młodych polskich piłkarzy na podium mistrzostw Europy, choć nie widział na jedno oko. Gdy stracił wzrok w drugim, myślał o samobójstwie. Miał depresję, leczył się u psychiatry. Ale odnalazł nadzieję. MICHAŁ GLOBISZ poleciał właśnie do Pekinu na zabieg, po którym może znów widzieć.

Pewnego razu miał sen. Piękny. – Śniło mi się, że znów widzę. Szedłem ulicą i nagle zdałem sobie sprawę, że ja odzyskałem wzrok! Że ja wszystko widzę! Domy, ludzi... Szybko zadzwoniłem do rodziny, by jej o tym powiedzieć. Byłem szczęśliwy, krzyczałem z radości. Ale gdy się obudziłem, uświadomiłem sobie, że to był tylko sen, że nic nie widzę... – wspomina Michał Globisz.

Zdarzyło się to wkrótce po tym, jak 14 stycznia z przerażeniem odkrył, że słabo widzi na prawe oko. Zdołał jeszcze pojechać do pracy – był wtedy wiceprezesem Arki Gdynia – ale czuł się źle. Taksówką udał się do przychodni. Okulista zbadał go i zapewnił, że oko jest zdrowe. – Ale ja wiedziałem, że coś się dzieje złego z moim okiem – opowiada.

W Akademii Medycznej w Gdańsku podano mu sterydy, czyli hormony w formie kroplówki. Zapewniano, że znów będzie widział, że wszystko będzie dobrze. Nie było. Wręcz przeciwnie. – Z każdym dniem było coraz gorzej – nie kryje. Sterydy odstawiono, gdy lekarze stwierdzili, że nic więcej nie mogą dla niego zrobić. Byli bezradni.

Badano go długo i dokładnie. Podejrzewano, że jego problem może być efektem wady serca, stwardnienia rozsianego lub nowotworu mózgu. Przeszedł badania kardiologiczne i neurologiczne oraz punkcję (z kręgosłupa pobrano mu płyn rdzeniowo-kręgowy). – Byłem okazem zdrowia z wyjątkiem oka – zaznacza. Okaz zdrowia cierpiał na neuropatię, czyli niedokrwienie nerwu wzrokowego. A tego nie można wyleczyć. Przynajmniej w kraju.

Jego kłopoty zaczęły się 20 lat wcześniej, gdy stracił wzrok w lewym oku. Do wypadku doszło na treningu z juniorami Lechii Gdańsk.

– Odwróciłem głowę, gdy któryś z chłopców strzelił z woleja. Trafił mnie prosto w lewe oko, rozbił mi okulary. Najpierw bolała mnie głowa, potem zacząłem tracić wzrok. Dopiero po dwóch miesiącach zrobiono mi panoramiczne zdjęcie oka. Okazało się, że pękło mikronaczynie, które sączyło krew i zlikwidowało pęczek wzrokowy. Gdyby zdjęcia dna oka wykonano wcześniej, być może dałoby się wyleczyć to schorzenie laserem – nie kryje żalu.

Widząc tylko na jedno oko, nadal pracował jako trener piłkarski, choć nie mógł już grać ani w tenisa, ani w koszykówkę. – Musiałem też uważać na przejściach dla pieszych czy jak nadlatywała piłka – dodaje.

Utrata wzroku w drugim oku była dla niego traumatycznym przeżyciem. – W styczniu straciłem na wadze osiem kilogramów. Ze stresu. Wpadłem w depresję. Przez pierwsze tygodnie nie mogłem w ogóle zasnąć. Myślałem nawet o samobójstwie. Nie, nie, nikt mnie nie zatrzymywał przy otwartym oknie, ale gdybym wtedy miał arszenik... Przecież ja wcześniej byłem cały czas w ruchu, doba to było dla mnie za mało. Zacząłem się leczyć u psychiatry. Dostawałem środki antydepresyjne. Powiedziano mi, że zaczną one przynosić efekty nie za dwa dni, ale za kilka miesięcy. Dziś ich już nie używam – opowiada.

Nie widzi prawie wcale. Tylko kontury. Wszystko stało się dla niego szare, ciemne. Dobrze czuje się w małym pomieszczeniu, gdzie jest ściana. – W mieszkaniu umiem się poruszać, bo jak zrobię dwa lub trzy kroki, trafiam na szafę albo ścianę. Gdy jestem na dworze, patrzę tylko w dół, pod swoje nogi. Gdyby mnie ktoś zostawił w otwartym terenie, nie poradziłbym sobie – zaznacza.

Ma laskę dla niewidomych, lecz jej nie używa. Dobiłaby go psychicznie. Woli korzystać z innych udogodnień dla niewidomych: zegarka (sygnalizuje głosem, która jest godzina i jaki jest dzień) oraz maszyny do czytania (powiększa litery 40-krotnie).

Problemy ze wzrokiem sprawiły, że 19 marca w Arce zastąpił go Czesław Boguszewicz, który – co za paradoks – sam w wieku 28 lat musiał przerwać piłkarską karierę z podobnego powodu: podczas treningu piłka trafiła go w oko. Jemu samemu w lipcu minął okres zwolnienia lekarskiego i za porozumieniem stron rozstał się z gdyńskim klubem.

Jak sam przyznaje, nie znalazł ośrodka w kraju, który gotów byłby podjąć się przywróceniu mu wzroku. Myślał o specjalistycznych placówkach okulistycznych w Niemczech i USA, jednak gdy dowiedział się o klinice w Pekinie, zdecydował się na leczenie w niej. Co ciekawe, choć jako trener wielokrotnie podróżował po świecie (i bardzo to lubił), nigdy nie był w Chinach. Ba, w ogóle w Azji...

Pekińską klinikę znalazł za sprawą sąsiadów ze swego bloku w gdyńskiej dzielnicy Karwiny, z którymi się przyjaźnią, wyjeżdżają razem na wakacje. Syn Małgorzaty i Jana Kruszewskich, Bolesław, znalazł w internecie informację o klinice, która słynie z przywracania wzroku z pomocą komórek macierzystych, wykorzystując ich zdolności regeneracyjne w odbudowaniu zniszczonych organów.

Nie miał nic do stracenia. Jego córka Karina wysłała do kliniki historię choroby. Już następnego dnia otrzymał odpowiedź, że klinika jest zainteresowana jego przypadkiem. Poproszono go tylko o przesłanie wyników badań w języku angielskim. Pomógł w tym biegły tłumacz. Specjaliści z Pekinu po otrzymaniu tych wyników odbyli konsylium i uznali, że kwalifikuje się do zabiegu. – To będzie cykl zabiegów. Żeby się jednak nie stresować, nie chcę wiedzieć, na czym dokładnie będą one polegać – podkreśla.

Po uzyskaniu informacji, że może się leczyć w Pekinie, on i jego najbliżsi zaczęli załatwiać mnóstwo spraw związanych z wyjazdem, m.in. wizy (udało się je otrzymać bez problemu) i bilety lotnicze (poleciał i wróci przez Dubaj, żeby było taniej). Razem z nim do stolicy Chin udali się jego córka Karina i 22-letni wnuk Grzegorz. Na miejscu pomagają m.in. w komunikowaniu się (znają angielski). Powrót zaplanowany mają na 14 września.

W kraju na wieści z Pekinu oczekiwać będą jego żona Maria, syn Bartosz, zięć Krzysztof, 94-letnia mama Barbara, mieszkająca z nią w Gdyni jej ukraińska opiekunka Olena Putsil i jego siostra Maria Lenarczuk z Wrocławia.

– 12 lipca minęło 45 lat, odkąd jesteśmy małżeństwem. Maria bardzo mnie wspiera w mojej chorobie. Podobnie jak pozostała rodzina. A także moi przyjaciele, znajomi, kibice, zawodnicy, trenerzy. Często zaczepiają mnie na ulicy, dodają otuchy – cieszy się.

Jednym z przyjaciół jest 62-letni Józef Gładysz, były trener Lechii i jego asystent w reprezentacji, dziś pracujący z młodzieżą w gdańskim klubie. – W wakacje zaprosił mnie na kaszubską wieś Wdzydze, gdzie prowadzi piłkarskie kolonie dla dzieci. Byłem tam przez prawie miesiąc. Mieszkałem w domku razem z Józkiem i Januszem Kupcewiczem (byłym reprezentantem Polski – przyp.) – wspomina.

Zabiegi w Pekinie będą trwać przez ok. trzy tygodnie. Co przyniosą? – Znaczna poprawa ma nastąpić po sześciu miesiącach. Moje pole widzenia ma się zwiększyć o 30 procent. To dla mnie bardzo dużo – zaznacza.

Wyprawa do Chin jest bardzo droga. Koszt zabiegów wynosi aż 30 tysięcy dolarów. Wziął je jednak w całości na siebie Polski Związek Piłki Nożnej. W piłkarskiej centrali przepracował 15 lat. – To sporo jak na kogoś spoza Warszawy – zwraca uwagę.

Rozstanie z PZPN nie było jednak dla niego sympatyczne. I zaskakujące. Pod koniec 2010 roku, gdy miał 64 lata, stracił pracę, choć nie czuł się jeszcze nią wypalony. Był wtedy selekcjonerem drużyny narodowej do lat 19, z którą awansował do drugiej fazy rozgrywek eliminacyjnych do mistrzostw Europy.

– Powiedziano mi wtedy, że drużynę przejmie Janusz Białek (dobry znajomy ówczesnego prezesa PZPN Grzegorza Laty – przyp.). Potem mnie pożegnano po raz drugi, już uroczyście, z kwiatami, podarkami – wspomina. Wtedy nie krył pretensji do szefów PZPN, że chcieli się go pozbyć. Dziś przyznaje, że był gotów już przejść na emeryturę, ale brakowało mu do niej jeszcze roku.

Obecny zarząd PZPN, z prezesem Zbigniewem Bońkiem na czele, w krytycznej sytuacji potraktował go wspaniale. Bez problemów zdecydował się sfinansować jego zabieg. Ciężko poszkodowanego przez los wspierali też jego podopieczni (z Sebastianem Milą na czele), a także kiedyś współpracujący z nim trenerzy Mirosław Dawidowski i Dariusz Wójtowicz.

– Podziękowałem prezesowi Bońkowi. Jestem bardzo zaskoczony i wdzięczny PZPN-owi za tę pomoc, a wszystkim za wsparcie duchowe. Dziękuję też moim byłym piłkarzom. Ich gest jest dla mnie więcej wart niż sukcesy, które razem osiągnęliśmy na boisku.

Michał Globisz (ur. w 1946 r. w Poznaniu) jako piłkarski trener zasłynął sukcesami z juniorami. W 1999 roku zdobył wicemistrzostwo Europy z drużyną do lat 16, a dwa lata później mistrzostwo z drużyną do lat 18. Ma na koncie występy w MŚ 1999 (do lat 17), MŚ 2007 (do lat 20 – 1/8 finału) i ME 2006 (do lat 19).

Jako piłkarz nie zrobił kariery. Był trampkarzem Śląska Wrocław i Lechii Gdańsk, juniorem Arki Gdynia, jako student grał w AZS WSE Sopot. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie oraz AWF w Warszawie.

Jako trener pracował też przez wiele lat w Lechii Gdańsk.

Osiągnął największy sukces w polskiej piłce młodzieżowej. Gdy poprowadził biało-czerwonych do triumfu w ME, niespokrewniony z nim krakowski aktor Krzysztof Globisz przesłał mu wiadomość: „Jestem dzisiaj dumny z nazwiska Globisz”.

Pasjonuje się muzyką poważną. Jego tata Włodzimierz był piłkarzem Warty Poznań, potem dyrektorem administracyjnym oper w Poznaniu i Wrocławiu oraz dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni. Bywał z rodziną na przedstawieniach. Marzy, bo zobaczyć na żywo operę w La Scali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski