Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odorowicz: Kolejny film Pawlikowski też nakręci w Polsce

Rozmawiał Agaton Koziński
Agnieszka Odorowicz: „Ida” jest absolutnie polskim filmem
Agnieszka Odorowicz: „Ida” jest absolutnie polskim filmem Fot. BARTEK SYTA
Rozmowa. Nie lubię określenia „Caryca”. Swoje cele osiągam bez stosowania metod autorytarnych. Wypracowaliśmy rozwiązania demokratyczne – mówi Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

– Czy „Ida” to wielki sukces polskiego kina?

– Oczywiście, że tak. Gdy na ceremonii Europejskich Nagród Filmowych w Rydze „Ida” zdobywała wszystkie najważniejsze wyróżnienia, w pełni zrozumiałam, co to znaczy odbierać nagrodę dla najlepszego filmu europejskiego. Była to dla mnie ważna chwila – także pod względem emocjonalnym.

– Z drugiej strony, już Roman Polański jest bardziej polskim reżyserem niż Paweł Pawlikowski – ten pierwszy przynajmniej fachu filmowego uczył się w Polsce. Czy więc mówienie o „Idzie” jako polskim filmie nie jest nadużyciem?

– Nie, „Ida” jest absolutnie polskim filmem. Polska historia, realia, obsada, producenci i ekipa nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Cieszę się, że dołożyli się do tej produkcji także Duńczycy. Dobrze też, że udało nam się skłonić Pawła Pawlikowskiego do tego, aby zrealizował ten obraz w naszym kraju. Początkowo podchodził do tego z ciekawością, ale rezerwą, odsuwał ten pomysł na później. Ale potem przekonał się, że w Polsce mamy przyjazny system wsparcia produkcji filmów, i rozpoczął zdjęcia. Wspaniały efekt wszyscy dziś znamy.

– Znamy film, który jest zbiorem obrazków z Polski, jakie Pawli-kowski zapamiętał ze swoich lat młodości – zanim w wieku 14 lat wyjechał z rodzicami do Wielkiej Brytanii.

– Kompletnie się z panem nie zgadzam. Ten film przecież wyraźnie czerpie z dorobku polskiej szkoły filmowej, dokonań reżyserów z lat 50., 60.

– Zapytałem o to Pawlikowskiego – ale on jako inspirację wymienił właściwie całe kino Nowej Fali lat 60., z francuskimi reżyserami na czele.

– Rozmawiałam z nim o arcydziełach polskiej szkoły filmowej, które zna i bardzo wysoko ceni. Być może to nie była dla niego jedyna inspiracja, ale jednak bardzo ważna, bo trzeba pamiętać, że reżyser swoje wcześniejsze filmy kręcił w Wielkiej Brytanii i we Francji. Nie bez znaczenia jest, że „Ida” to bardzo osobista, kameralna wypowiedź o historii naszej części Europy. O historii Polski.

– Pawlikowski mówi o tej historii, korzystając z warsztatu filmowego, jakiego nauczył się w Wielkiej Brytanii.

– Ale też swój najlepszy i najbardziej doceniony na świecie film zrealizował akurat w Polsce. Reżyser wrócił do Polski, tu mieszka. Już planuje realizację następnych filmów w naszym kraju. Świetnie mówi po polsku i bardzo go interesuje nasza kultura.

– Świetnie mówi też po angielsku i francusku.

– Jest przecież Europejczykiem. I bardzo dobrze, bo to nadaje jego kinu bardziej uniwersalny wymiar. Jednocześnie Paweł silnie utożsamia się z Polską. Dlatego wydaje mi się, że w interesie polskiej kinematografii jest, aby zatrzymać takiego twórcę w naszym kraju na dłużej.

– Nie bała się Pani zaakceptować scenariusza „Idy”, pamiętając, jakie emocje wyzwoliło „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego?

– Nie. W PISF nie ma żadnej cenzury. Trafiają do nas najróżniejsze scenariusze, poruszające najtrudniejsze i kontrowersyjne tematy – także dotyczące homoseksualizmu w Kościele kato- lickim, więzień CIA na Mazurach czy mówiące o trudnych i bolesnych relacjach polsko-żydowskich. Każdy z tych projektów zamienił się w film.

– Akurat Pasikowski ze scenariuszem „Pokłosia” czekał 10 lat na pieniądze na produkcję.

– Czasem zdarza się, że scenariusz napisany kiedyś czeka kilka lat na swoją realizację. Pamiętajmy jednak, że „Pokłosie” powstało, i to z naszym znaczącym udziałem finansowym. Film był dystrybuowany w kinach w Polsce, wywołał też ważną i potrzebną dyskusję społeczną. Dziś mamy także „Idę” – film na podobny temat, ale całkowicie inny. Ja sama takie obrazy nazywam filmami zrealizowanymi szeptem.

– Pani kieruje PISF dziesiąty rok – ale 2015 będzie ostatnim w tej roli. W tym czasie dorobiła się Pani przezwiska „Caryca”. Dobrze oddającego Pani rolę?

– Nie lubię tego określenia, nie spotkałam się zresztą z tym, by ktoś w środowisku filmowym tak o mnie myślał. Uważam raczej, że przez tych dziesięć lat dobrze służyliśmy i artystom, i widzom. To był okres udanej współpracy, stworzyliśmy system wspierania sztuki filmowej, z którego obie strony są zadowolone – twórcy mogą realizować filmy, które cieszą się sporym uznaniem.

– Podsumowując Pani pracę w PISF, za największy plus uważam otwarcie na kino historyczne, natomiast za największy minus – brak filmów mówiących o Polsce współczesnej z perspektywy klasy średniej.

– Nie zgadzam się z Pana oceną. Przecież „Sala samobójców” Jana Komasy jest dokładnie takim filmem, o jakim Pan mówi.

– Zgadza się – tyle że to listek figowy przykrywający problem.

– A „Galerianki”? „Bejbi blues”? „Nieulotne”? „Wymyk”?

– „Galerianki” to film o młodocianych prostytutkach. Co jest współczesnego w najstarszym zawodzie świata? Polskie kino kompletnie nie ma pomysłu na pokazanie polskiej klasy średniej.
– „Galerianki” są przecież filmem o dzisiejszych niepokojących zjawiskach wśród nastolatek. Podobnie „Bejbi blues”. A filmy Tomasza Wasilewskiego – „W sypialni” czy „Płynące wieżowce”? A wcześniej „Zero” Pawła Borowskiego? Powstaje też sporo takich produkcji bez udziału Instytutu.

– Komercyjnych, czyli głupawych, komedii – trudno je uznać za prawdziwe filmy.

– Nie zgadzam się. Widzowie oglądali chętnie w kinach i „Listy do M”, i „Układ zamknięty” czy „Służby specjalne”. Od samego początku chciałam, by polskie kino było różnorodne, by każdy mógł znaleźć w nim coś dla siebie. Mam wrażenie, że dziś mamy taką ofertę.

Powstają u nas thrillery, udane filmy gatunkowe, komedie – choć z nimi jest najsłabiej – ale także ważne filmy historyczne. Niedługo do kin wejdzie „Ziarno prawdy” Borysa Lankosza, rewelacyjna ekranizacja kryminału Zygmunta Miłoszewskiego. W ostatnich latach zadebiutowały dwa pokolenia młodych twórców. To jeden z największych naszych powodów do dumy.

– Kiedy w Polsce powstanie film polskiego reżysera podbijający festiwale tak samo jak „Ida”?

– Chciałam przypomnieć, że filmy Krzysztofa Krauzego, Małgośki Szumowskiej, Doroty Kędzierzawskiej, Andrzeja Jakimowskiego czy Katarzyny Klimkiewicz zdobywają nagrody i są pokazywane w całej Europie. Najlepsze produkcje to takie, które powstają z potrzeby serca. Bez kalkulacji pod hasłem: „Tym filmem zdobędę Złotą Palmę w Cannes i rozbiję bank z Oscarami”.

Poza tym nie da się przewidzieć, jaki obraz spodoba się w innych częściach świata. Weźmy choćby pod uwagę „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego – mały, skromny film, który jednak był pokazywany w kinach w całej Europie. Podobnie „W imię...” Małgorzaty Szumowskiej – także kameralne dzieło, które jednak spodobało się w wielu krajach. „Idy” nawet nie muszę wymieniać na tej liście. Jednocześnie warto pamiętać o „Katyniu” Andrzeja Wajdy, filmie sprzedanym do prawie 70 krajów.

– Oprócz „Katynia” wszystkie wymienione przez Panią produkcje są małe, skromne, autorskie. Natomiast dzieła, które miały być znakami rozpoznawczymi polskiej kinematografii, jak „Wałęsa”, „Bitwa Warszawska 1920” czy „Ogniem i mieczem”, okazały się porażkami. Nikt w Polsce nie umie kręcić filmów z rozmachem?

– „Ogniem i mieczem” zrealizowano, zanim powstał PISF. To, że ekranizacje Sienkiewicza czy epickie opowieści dotyczące ważnych wydarzeń z historii Polski nie zawsze znajdują uznanie za granicą, specjalnie mnie nie dziwi. Są to bowiem filmy adresowane przede wszystkim do polskiej widowni.

– Czytaj: do uczniów, którzy zapełnią kina w ramach lekcji.

– Nie, nie tylko do uczniów, ale do różnych pokoleń widzów.

– Teraz mówi Pani także o „Bitwie...” Jerzego Hoffmana?

– Ten film rzeczywiście nie spełnił wszystkich oczekiwań, które z nim wiązano. Nie zamierzam jednak recenzować filmów, nie taka jest moja funkcja. Generalnie nie należy oczekiwać, że każda produkcja filmowa przerodzi się w wybitny czy bardzo dobry film. W żadnej kinematografii na świecie tak nie jest.

– Kończy Pani pracę w PISF. Jaki ma Pani teraz pomysł na siebie?

– Mam taki zwyczaj, że do ostatniego dnia zajmuję się tym, do czego się zobowiązałam. Obecnie jestem wyłącznie skoncentrowana na jak najlepszym zarządzaniu instytutem.

– Wcześniej pytałem Panią o „Carycę”, bowiem jedna już jest – w telewizji. Będzie druga?

– Bez komentarza.

– Chciałaby Pani zostać prezesem TVP?

– Na pewno chciałabym dalej zajmować się kulturą. Wprawdzie jestem ekonomistką z wykształcenia, ale całe swoje zawodowe życie poświęciłam tej dziedzinie. Mam nadzieję więc, że kulturą będę się zajmowała także, gdy skończę pracę w PISF.

CV

Agnieszka Odorowicz ukończyła studia na Wydziale Ekonomii Akademii Ekonomicznej w Krakowie (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny). Była asystentem w Katedrze Handlu i Instytucji Rynkowych na tej uczelni. W latach 1998-2004 była wiceprezesem Stowarzyszenia Instytutu Sztuki w Krakowie, pełniła też funkcję dyrektora artystycznego Studenckiego Festiwalu Piosenki i Międzynarodowego Konkursu Współczesnej Muzyki Kameralnej im. Krzysztofa Pendereckiego.

W latach 2003–2004 była pełnomocnikiem ministra kultury ds. funduszy strukturalnych, w latach 2004–2005 pełniła funkcję sekretarza stanu w MKiDN. W 2005 roku objęła stanowisko dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

(ŁUG)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski