Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odrzuciłbym ofertę Wisły, gdybym żył przeszłością

Rozmawiał Piotr Tymczak
Krzysztof Mączyński ma 28 lat, był piłkarzem Wisły Kraków w latach 2007-2011, ale w tym czasie przez dwa sezony był   wypożyczony do ŁKS-u Łódź
Krzysztof Mączyński ma 28 lat, był piłkarzem Wisły Kraków w latach 2007-2011, ale w tym czasie przez dwa sezony był wypożyczony do ŁKS-u Łódź Fot. Piotr Krzyżanowski
Rozmowa z Krzysztofem Mączyńskim, który w piłkarskim życiu ciągle miał pod górkę. Dzięki ciężkiej pracy zawędrował do reprezentacji Polski. Teraz chce pomóc Wiśle, w której się wychował, a później nie było w niej dla niego miejsca

– Mocno Pan tęsknił za Wisłą?

– Jestem z Krakowa, w tym klubie się wychowałem, zawsze kibicowałem Wiśle. Cieszę się, że znów mogę nosić na piersi białą gwiazdę. Cieszę się bardzo, że ponownie trafiłem do klubu, w którym się wychowałem – Wisły, którą zawsze mam w sercu.

– Ta Wisła kiedyś jednak Pana odrzuciła.

– Gdybym żył przeszłością, to bym tu nie wrócił. Wtedy byłem innym człowiekiem. Grałem na wypożyczeniu w ŁKS-ie Łódź, z którym wywalczyłem awans do ekstraklasy. Zrobiłem tam duży krok w kierunku grania na dobrym poziomie w profesjonalnym futbolu. Wydawało mi się, że to dla mnie przełomowy moment. Wróciłem do Wisły, w której akurat objęli stery Holendrzy.

A ich nie interesowało to, że jest taki chłopak, który grał w ŁKS-ie. Po tym jak przyjechałem na Wisłę usłyszałem, że mogę trenować, ale z drużyną Młodej Ekstraklasy i szukać sobie innego klubu. Może dzięki temu, że tak się stało, jestem w miejscu, w którym jestem. Widocznie tak miało być. Trzeba było zatoczyć ogromne koło, aby tutaj wrócić. Nie żałuję żadnego kroku, który zrobiłem, bo każdy był do przodu.

– Co spowodowało, że znów jest Pan wśród wiślaków?

– Tylko ciężka praca. Dzięki niej do wszystkiego doszedłem. Czasem trzeba mocno zacisnąć zęby, przejść ciężką szkołę życia. Taką szkołę przeszedłem, bo nie ukrywam, że praca u trenera Adama Nawałki przez dwa i pół roku w Górniku Zabrze była mordęgą. To jednak przyniosło owoce. To jest droga, którą powinien obrać każdy młody zawodnik.

– Pana ta droga doprowadziła do reprezentacji i gry w chińskim Guizhou Renhe. Dzięki temu kontraktowi był Pan jednym z najlepiej zarabiających polskich piłkarzy. Powrót do kraju to nie będzie finansowa przepaść?

– Wiadomo, że skorzystałem z oferty Chińczyków, bo otrzymałem kontrakt, jaki jest nierealny w Polsce. To była trzyletnia umowa. Mógłbym wypełnić ją w całości, a nie w połowie, gdyby nie względy rodzinne. Moja dziewczyna jest w siódmym miesiącu ciąży. Przez ostatnie pół roku w Chinach byłem sam, a chciałem, żebyśmy byli razem, aby nasze dziecko urodziło się w Polsce. Wracając do Wisły nie kierowałem się finansami. Gdyby tak było, pewnie poszedłbym do klubu oferującego dużo więcej.

– Wisłę wybrał Pan z sentymentu?

– Co miałem zarobić, to zarobiłem. A do Wisły mam sentyment, mocniej bije serce. Być może coś cały czas podświadomie ciągnęło mnie z powrotem do tego klubu. Poza tym, Kraków to moje rodzinne miasto. Są tu ludzie, z którymi pracowałem wcześniej. Wisła ma teraz piękną bazę treningową w Myślenicach. Dużo czynników złożyło się na to, że tutaj wróciłem. Wpływ miało także fantastyczne zachowanie prezesa Wisły Roberta Gaszyńskiego i dyrektora sportowego Zdzisława Kapki. Przeprowadziliśmy kilka rozmów i szybko się dogadaliśmy. Finanse były odłożone na bok.

– Półtora roku w Chinach też pewnie zrobiło swoje...

– Pobyt tam będę wspominał bardzo dobrze. Chińczycy traktowali mnie z szacunkiem. Byłem pod wrażeniem jeszcze przed podpisaniem kontraktu. Do Katowic przyleciała właścicielka klubu, żeby ze mną negocjować. Gwarantowała mi wszystko. Nie boję się wyzwań i się zgodziłem. Jeżeli chcesz zaistnieć, to musisz podejmować trudne decyzje.

– Co było najtrudniejsze?

– Przede wszystkim obawiałem się bariery językowej. Od razu po przyjeździe upewnili mnie, że jest dwóch tłumaczy, którzy rozmawiali w języku angielskim. Sama przyjemność była dla mnie w tym, że mogłem się poduczyć tego języka. Lecąc do Chin tak naprawdę nie wiedziałem, gdzie się wybieram. Trochę poczytałem o kulturze chińskiej. Po wspólnych konsultacjach z rodziną zaryzykowałem – i, jak się okazało, podjąłem trafną decyzję. Wszystkim życzę takiej współpracy zawodników z klubem, jaka była w Chinach. Szczególnie jestem pod wrażeniem jeżeli chodzi o kwestię rozwiązania mojego kontraktu. Rozmowy w tej sprawie prowadziłem od stycznia, kiedy dowiedziałem się, że Kasia jest w ciąży. Chodziło o to, aby na moje miejsce klub zapewnił nowego zawodnika. Tak się stało i mogłem rozwiązać kontrakt.

– Co Pana najbardziej urzekło podczas półtorarocznej chińskiej przygody?

– Kultura tych ludzi. Nie widziałem, żeby ktoś patrzył tam na mnie ze złością, czy życzył najgorszego. Każdy był tam pomocny, uśmiechnięty. To zupełnie inna kultura niż w Europie. Z każdej strony otrzymywałem pomoc, niczego mi nie brakowało.

– Duża jest różnica między polską a chińską ligą?

– Trudno porównywać. Zdecydowanie na wyższym poziomie jest tam motoryka. Analizując wszystkie mecze, w których tam grałem, wyszło mi, że robiliśmy ponad 12 km w spotkaniu. Piłkarskich walorów nie można porównywać, bo każdy zawodnik jest inny. Jakość stanowią tam zawodnicy z zagranicy. Chińskie kluby sprowadzają wielkie gwiazdy, które podnoszą poziom ligi. Natomiast w Polsce jest zdecydowanie lepiej niż w Chinach jeżeli chodzi o taktykę.

– Teraz selekcjoner będzie miał Pana pod okiem. To miało znaczenie przy wyborze Wisły?

– Mój przykład jest potwierdzeniem, że trener Nawałka nie sugeruje się tym, gdzie ktoś występuje, tylko czy gra i na jakim poziomie.

– Może Pan powiedzieć, że bardzo wiele zawdzięcza trenerowi Nawałce?

– To co zawdzięczam trenerowi Nawałce, to ciężka robota, jaką wykonaliśmy w Górniku. To co myśmy tam przeszli, to było duże wyzwanie. Tylko tym mogliśmy zyskać zaufanie trenera i mamy je do dziś.

– Niektórzy uważają, że gra Pan w reprezentacji Polski tylko dlatego, że jest ulubieńcem Nawałki.

– Nie przejmuje się takimi opiniami. Każdy ma prawo do swojego zdania. Ja robię swoje. Odpowiedzią na wszystko są wyniki. Na razie w eliminacjach mistrzostw Europy zagrałem w czterech meczach, w trzech z nich w pierwszym składzie i jestem z tych występów zadowolony. Najważniejsze jest przecież dobro zespołu. Jesteśmy na pierwszym miejscu w grupie eliminacji do przyszłorocznych mistrzostw we Francji. Mamy swój cel do osiągnięcia. Zrobię wszystko, aby się w tej reprezentacji utrzymać jak najdłużej. Nie po to włożyłem w to wszystko tyle wysiłku, aby teraz go zmarnować. To jest moje pięć minut i będę chciał je wykorzystać w stu procentach. W Chinach nie zawiodłem, w Górniku nie zawiodłem – i myślę, że tak będzie w reprezentacji i w Wiśle.

– Wisła gwarantuje grę na najwyższym poziomie?
– Tu jest bardzo mocny zespół. Potrzebne było trochę wzmocnień na poszczególnych pozycjach. Myślę, że w lidze Wisła będzie z każdym walczyć jak równy z równym. Ja w Wisłę zawsze wierzę. Nawet gdy odchodziłem z tego klubu, po tym wszystkim jak wtedy zostałem potraktowany.

– A pamięta Pan jak z Wisły odchodził trener Maciej Skorża? Wtedy na konferencji zapytałem go, czego najbardziej żałuje. Odpowiedział, że tego, iż nie dał szansy Krzysztofowi Mączyńskiemu.

– Pamiętam ten dzień jak dziś. Byłem bardzo zdziwiony. To siedziało w głowie młodego człowieka, który chciał coś zrobić, ale nie było mu dane. To był dla mnie ciężki okres. Jednak to już przeszłość. Dzisiaj jak na to popatrzę, to rozumiem, że rywalizując wtedy z takimi zawodnikami jak Radek Sobolewski czy Mauro Cantoro trzeba byłoby być nie wiadomo kim, aby grać.

– Teraz nie zagrałby Pan już w drużynie trenera Macieja Skorży i dlatego właśnie nie poszedł Pan do Lecha Poznań?

– W życiu nie miałem żalu do trenera Skorży. To był jeden z lepszych trenerów, z jakimi miałem do czynienia pod względem piłkarskim i taktycznym. To jest wspaniały szkoleniowiec. Widział mnie w swoim zespole. Miałem ofertę z Lecha i mogłem z niej skorzystać. Odrzuciłem ją i wybrałem Wisłę.

– A ma Pan jakieś dobre wspomnienia z Wisły?

– Nie zapomnę tego, jak pomógł mi trener Tomasz Kulawik, kiedy miałem kontuzję. Miałem zerwane więzadła, było bardzo ciężko, ale się nie poddałem. Bardzo miło wspominam też pierwsze kroki w Wiśle. Miałem dwanaście lat. Wcześniej próbowałem sił w Kablu Kraków, czyli klubie, gdzie miałem blisko z domu. Tam trener stwierdził jednak, że nie dysponuję dobrymi warunkami fizycznymi i nie widzi dla mnie miejsca.

– W dzieciństwie też było więc pod górkę?

– Nigdy się nie poddawałem, mimo przeciwności i tak robię nadal. Wychowałem się na Woli Duchackiej. Później przeprowadziłem się na Kozłówek. Od samego początku całą rodziną kibicowaliśmy Wiśle, a to były osiedla, gdzie dominują kibice Cracovii. Nie wybierałem sobie tych osiedli. Życie jest tak brutalne, że mieszkasz tam, gdzie możesz, gdzie są na to warunki. Na początku były przejścia, przetrwałem to. Później się to zmieniło i do dziś nie mam żadnych problemów. Dzisiaj z podniesioną głową mogę powiedzieć, że jestem wiślakiem z krwi i kości i wszyscy o tym dobrze wiedzą.

– Kto w Panu zaszczepił miłość do Wisły?

– Ojciec chrzestny. Od dziecka chodziłem z nim na wszystkie mecze „Białej Gwiazdy”. Pamiętam mój pierwszy wyjazdowy mecz Wisły, na który mnie zabrał. Miałem wtedy 14 lat. Pojechaliśmy w Wielką Sobotę do Szczecina na spotkanie z Pogonią. Skończyło się wynikiem 0:0. Radek Majdan obronił rzut karny wykonywany przez Tomka Frankowskiego. Ten wyjazd zrobił na mnie ogromne wrażenie i zacząłem z wujkiem częściej jeździć po Polsce za Wisłą.

– A jak się Pan w niej znalazł?

– Po tym jak w Kablu nie wróżyli mi przyszłości,początkowo byłem tym mocno załamany. Nagle przyszła jednak myśl: „Pojadę spróbować się w Wiśle”. Do dziś pamiętam pierwszy dzień, w którym przyszedłem na Wisłę. To były zajęcia prowadzone przez trenera Stanisława Chemicza. Od razu po tym pierwszym treningu dał mi sygnał, że powinienem zostać w klubie. Zwrócił na mnie uwagę i do ostatniego dnia, kiedy mnie prowadził, stawał za mną murem. I tak w Wiśle zaliczałem kolejne szczeble, odnosiłem sukcesy z juniorami i w końcu udało mi się zadebiutować w pierwszym zespole.

– Znów wrócił Pan do Wisły. Ale chyba teraz pierwszy raz nie będzie Pan już miał pod górkę?

– To zależy tylko ode mnie, moich umiejętności, tego co dam od siebie. Nikt mi nie zagwarantuje pewnego miejsca w drużynie. Wszystko trzeba sobie w życiu wywalczyć.

– Pana powrót do Wisły traktowany jest jako ściągnięcie piłkarskiej gwiazdy, która będzie liderem zespołu. Zdaje Pan sobie z tego sprawę?

– Będę tutaj chciał wprowadzić dodatkowy impuls. Coś dodać od siebie, zaszczepić. Najważniejsze jest dobro zespołu, a nie indywidualności. Ma być jedność, ma być drużyna i walka o zwycięstwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski