Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oficer, łagiernik, pisarz, prorok

Rozmawiał Włodzimierz Knap
Aleksander Sołżenicyn
Aleksander Sołżenicyn fot. Wikimedia
Rozmowa z prof. Józefem Smagą, znawcą Rosji. 11 Grudnia 1918 * Urodził się Aleksander Isajewicz Sołżenicyn * Jego „Archipelag Gułag” wpłynął na bieg historii, zmienił myślenie wielu ludzi, zwłaszcza na zachodzie

– Jak to się stało, że Aleksander Sołżenicyn – jak pisze Grzegorz Przebinda – „zagorzały jeszcze w czasie II wojny światowej marksista, przy huku dział studiujący dzieła Marksa”, został w lutym 1945 r. w Elblągu aresztowany i skazany na osiem lat łagru za krytykę Stalina w liście do kolegi? Był wtedy kapitanem artylerii, a przed wojną ukończył matematykę na uniwersytecie w Rostowie.

– Aleksander Isajewicz był po prostu człowiekiem inteligentnym. Nie mamy dowodów na to, że był wyznawcą marksizmu, a do partii komunistycznej w ogóle się nie zapisał. W zasadzie od wyjścia z łagru zaczęła się jego dysydencka droga. A już jako więzień zaczął zbierać materiały do przyszłych dzieł, zapisywał je ołówkiem na karteczkach, zapamiętywał, a następnie niszczył. Na marginesie powiem, że widziałem kiedyś Sołżenicyna.

– Kiedy?

– W 1960 r. w Moskwie. Byłem w bufecie instytutu historycznego. Jeden z Rosjan podszedł do mnie i powiedział, wskazując na Sołżenicyna, że „ten człowiek jest autorem bombowego opowiadania, które krąży po Rosji w odpisach”.

– Miał na myśli opowieść „Jeden dzień Iwana Denisowicza”, która ukazała się w 1962 r. za osobistą zgodą Nikity Chruszczowa?

– Zapewne. Wówczas Sołżenicyn wiele czasu spędzał w archiwach, zbierał materiały do „Archipelagu GUŁag”. On sam był człowiekiem, którego życie podzielić można na dwie części: przed wypędzeniem na emigrację oraz na niej i po powrocie do Rosji w 1994 r. Ta pierwsza, „dysydencka”, była heroiczna, imponująca, niezwykła. Sołżenicyn był pierwszym pisarzem, który rzucił tak potężne wyzwanie systemowi, co zakończyło się jego wygnaniem ze Związku Sowieckiego. I zaczął się wtedy drugi etap jego życia. Przez dwie dekady mieszkał w miasteczku Cavendish w USA.

Wiemy, że w ciągu tych 20 lat tylko trzy razy podszedł do telefonu, żył jak anachoreta. Zajmował się niemal wyłącznie pisaniem monumentalnego cyklu „Czerwone koło”, zakrojonego na 20 tomów. Napisał tylko kilka, i dobrze, bo dzieło okazało się niewypałem.

– Dlaczego?

– W znacznej mierze z tej przyczyny, że Sołżenicyn, wychodząc z założenia, iż komunizm zdeformował również język, zamierzał go odnowić. I robił to, korzystając z tzw. słownika Dala (wydawanego w latach 60. XIX stulecia), ale bez powodzenia, często sam tworzył koszmarki słowne. Chyba jestem jednym z niewielu Polaków, którzy przebrnęli przez tomy „Czerwonego koła”.

Po powrocie do Rosji doznał wielu niepowodzeń. Wrócił do kraju, którego już nie rozumiał. On też nie był rozumiany ani też potrzebny rodakom. Jeden z krytyków nazwał go „najbardziej sowieckim spośród antysowieckich pisarzy”, dlatego że wszystkim chciał udzielać rad. Nie miał przy tym świadomości, że na ogół były one pozbawione sensu.

– Miał się za proroka?

– O, tak. Czuł się spadkobiercą wielkiej literatury rosyjskiej i jej wielkich twórców, jak Tołstoj czy Dostojewski. Funkcji proroka nie potrafił jednak pełnić.

– W 1978 r. wielki rozgłos zyskało jego przemówienie wygłoszone na Harvardzie. Skrytykował w nim Zachód, m.in. za konsumpcjonizm i ateizm.

– To przemówienie świetnie pokazuje jego sposób myślenia. Nie rozumiał Zachodu, kpił z demokracji, z poszanowania praw obywatelskich i prawa w ogóle. Na Harvardzie mówił, że „prawo jest zbyt chłodne i formalne, by korzystnie wpływać na społeczeństwo, rodzi atmosferę duchowej przeciętności”.

– Wyżej stawiał system komunistyczny?

– Nie, ale uważał, że komunizm wyhodował potężne osobowości, które były w stanie rzucić wyzwanie temu systemowi. Na swoim koncie ma zresztą niejedną brednię. Przekonywał np., że zasada tajności w czasie wyborów „pogłębia duchową nieszczerość, odpowiadającą potrzebom bojaźliwej natury”. Spojrzenie na gospodarkę miał mocno uproszczone, dyletanckie. Przekonywał np., że płodami rolnymi nie powinno się handlować, a nie daj Boże, by na ziemi rosyjskiej gospodarzyli cudzoziemcy.

Zabierał zresztą autorytatywnie głos na niemal każdy temat, co jest, a może było, takie bardzo rosyjskie, bo wielu Rosjan mocno już taka jego postawa denerwowała. Uwielbiał też wszystkich wrzucać do „jednego worka”. I tak np. w „Archipelagu GUŁag” pisał, że Czeczeńcy byli jedyną grupą, z którą musiała liczyć się administracja obozowa, bo byli chlubnie bezkompromisowi. Kiedy jednak w latach 90. chcieli wybić się na niepodległość, to określał ich mianem bandytów.

– Sołżenicyn chciał, by Ukraina i Białoruś były w ścisłym sojuszu z Rosją, a nawet jej częścią. Jak dziś mógłby oceniać wojnę Moskwy z Kijowem?
– Jestem pewny, że byłby bliski poglądom Putina, poparłby zajęcie Krymu. Był bardzo podatny na wszelką demagogię na piedestale stawiającą interes Rosji.

– Czy nie jest paradoksem, że Sołżenicyn, który tyle wycierpiał od reżimu, sam myślał jak typowy Wielkorus?

– Oczywiście, że to paradoks.

– Odmówił przyjęcia odznaczenia od Gorbaczowa i Jelcyna, ale przyjął od Putina. Tłumaczył, że Putin nie był ani oficerem śledczym KGB, ani naczelnikiem obozu w systemie GUŁagu. Ale chyba nie o to chodziło?

– Naturalnie, że nie. W Putinie widział odnowiciela wielkiej Rosji, uważał go za jednoczyciela ziem ruskich. Ponadto zawsze fascynowała go siła, która nie klęka przed sumieniem i cnotą.

– Jaki był wobec Polski?

– Też dwuznaczny. Z jednej strony chwalił nas, cenił za męstwo. W „Archipelagu GUŁag” w przejmujący sposób opisał piękne i mężne zachowanie Jerzego Węgierskiego, Polaka, który zmarł dwa lata temu. Wszyscy więźniowie zrezygnowali z udziału w strajku głodowym oprócz Węgierskiego. Tak o tym pisał Sołżenicyn: „I tu zrozumiałem, co to jest polska duma – i na czym polega sekret polskich powstań, tak pełnych zapamiętania.

Polak, inżynier Jerzy Węgierski odsiadywał ostatni, dziesiąty rok swojej kary. Był zawsze cichy, uprzejmy i wyrozumiały. A teraz – twarz mu się zmieniła. Z gniewem, pogardą i męką odwrócił oczy od tego żebraczego orszaku, wyprostował się i krzyknął ze złością, donośnie: „Brygadzisto! Mnie proszę na kolację nie budzić! Ja nie pójdę!” Gdybyśmy wszyscy byli tak dumni i nieustępliwi – to jaki tyran by się ostał?”.

Z drugiej strony nie krył zadowolenia, że Katarzyna Wielka doprowadziła do upadku Polski. Pytany zaś o pakt Ribbentrop–Mołotow, powiedział, że winny był... Piłsudski. Na temat historii, również dotyczącej Polski, opowiadał nieraz czyste głupoty. Ale też gdy w 1944 r. przez lornetkę patrzył z drugiego brzegu Wisły na dogorywającą Warszawę, przyznał, że „gdybyśmy chcieli, mogliśmy Warszawie pomóc, lecz nie chcieliśmy”.

– Demonizował rolę Żydów w dziejach Rosji. Pisał: „Żydzi ponoszą większą niż inni odpowiedzialność za nieudany eksperyment ze ZSRR”.

– To nic dziwnego, bo wielkoruski nacjonalizm idzie w parze z antysemityzmem.

– Sołżenicyn na piedestał wynosił również rosyjski lud.

– W takim postępowaniu także szedł śladem innych wielkich rosyjskich pisarzy czy całego nurtu słowianofilskiego. Rzecz w tym, że ci, których podziwiał, nie czytali go ani nawet nie znali. Ci zaś, którymi gardził, czyli „wykształciuchy”, podziwiali go, przynajmniej do pewnego momentu.

– Przekonywał, że ZSRR nie był kontynuatorem Rosji carskiej, uważał, że rewolucja lutowa i październikowa to jedno i to samo, podobnie jak Lenin i Kiereński. Skąd u niego takie myślenie?
– W dużej mierze wynikało ono z tego, że ZSRR oraz wspomnianych polityków miał za zło, które spadło na Rosję. Sołżenicynowi zawdzięczamy jednak to, że część osób zrozumiała, iż Lenin był „ojcem” systemu totalitarnego. W „Archipelagu GUŁag” dał wspaniały obraz budowania dyktatury i systemu łagrowego przez Lenina.

– W 1987 r. Gorbaczow powiedział, że ZSRR nie może pozwolić sobie na wydanie „Archipelagu GUŁag”, bo oznaczałoby to zakwestionowanie sensu istnienia państwa sowieckiego. Dzieło to jednak za Gorbaczowa zostało wydane.

– „Archipelag GUŁag” to jedna z najważniejszych książek w całych dziejach światowej literatury. Jego roli dla poznania tego, czym był Związek Sowiecki, komunizm, nie sposób przecenić. Putin, gdy nie był jeszcze prezydentem, przyznał, że nie czytał „Archipelagu...”. To wyznanie bardzo wiele mówi o Putinie.

– Dlaczego?

– Bo po przeczytaniu tej książki nie jest się tym samym człowiekiem.

– „Jeden dzień Iwana Denisowicza” też chyba odegrał wielką rolę?

– Ogromną. To znakomity utwór od strony literackiej, arcydzieło prozy rosyjskiej. Dzięki temu, że Sołżenicyn przemawia w nim w sposób symboliczny, obrazowy, książka miała kiedyś moc bomby, a dziś nadal daje przyjemność czytania.

– Sołżenicyn przedstawiał się jako człowiek głęboko religijny. Był taki ?

– Był absolutnie krystalicznie wierzącym prawosławnym. Prawosławie zresztą uważał za system etyczny. W czasach ZSRR krytykował władze Cerkwi za serwilizm wobec władzy komunistycznej. Twierdził, że tak postępując, hierarchowie dokonują aktu zdrady. Ale też zapewne wiedział, że prawosławie wobec każdej władzy zachowywało się z reguły pokornie.

– Które z jego dzieł ceni Pan najwyżej?

– Oprócz „Archipelagu GUŁag” i „Jednego dnia...” bardzo wysoko stawiam „Oddział chorych na raka”. Niestety, wielu jego utworów nie da się już czytać. Jednak sam „Archipelag GUŁag” da na zawsze Sołżenicynowi miejsce w dziejach literatury.

***

Prof. Józef Smaga jest wybitnym znawcą dziejów i kultury Rosji i ZSRR, wykładał na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, członek PAU i PAN.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski