Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oj chyba się nudzę. Ale to bardzo dobrze

Rafał Stanowski
Marta Nieradkiewicz to wielka nadzieja polskiego filmu i teatru
Marta Nieradkiewicz to wielka nadzieja polskiego filmu i teatru Fot. Archiwum
Rola w filmie „Płynące wieżowce” przyniosła jej nagrodę na festiwalu w Gdyni i nominację do Orłów. MARTA NIERADKIEWICZ, aktorka Narodowego Starego Teatru w Krakowie, chce uprawiać swój zawód z pełnym zaangażowaniem. Na szczęście ma mocne pasy bezpieczeństwa.

– Niedawno zmarł tragicznie aktor Philip Seymour Hoffman, laureat Oscara – przedawkował narkotyki. Jest kolejną ofiarą w długiej historii kina i teatru, która nie wytrzymała presji sceny i popularności. Poruszyła Cię ta wiadomość?

– Wstrząsnęła mną. Chyba jak każdym. Nie wiedziałam, że Philip Seymour Hoffman miał problemy z narkotykami w młodości. Wiedziałam tylko, że jest mężem, ojcem trójki dzieci, wspaniałym aktorem. Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy zapłacił cenę za tak intensywne uprawianie naszego zawodu? Na granicy realności i nierealności? Mam nadzieję, że da się grać z pełnym zaangażowaniem, nie ponosząc aż tak wielkich konsekwencji. Choć wiem, że zawsze jakieś są. Dlatego warto mieć pasy bezpieczeństwa.

– Jakie Ty masz pasy bezpieczeństwa?

– Dom, który sobie zbudowałam. Lubię tam wracać. On jest czymś, co mnie pionuje. Jest jądrem. To także podróże. Bardzo ważny element. Oderwać się, pojechać na drugi koniec świata i zobaczyć, że życie może wyglądać zupełnie inaczej.

– Gdzie dokładnie uciekasz od rzeczy­wistości?

– Od trzech lat jeździłam zimą na miesięczne wyprawy – tam, gdzie jest ciepło, czyli Wietnam, Tajlandia. W tym roku się to niestety nie udało. Jeśli ktoś ma taką możliwość, polecam. To ładuje baterie, odświeża głowę i odrywa od codzienności.

– Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że lubisz „aktorstwo podwyższonego ryzyka”. Z premedytacją wystawiasz siebie na sceniczne pokuszenie?

– Czy z premedytacją? Raczej nie. Po prostu takie aktorstwo mnie interesuje. Lubię ten rodzaj emocji. To jest coś mojego.

– I nie czułaś niepokoju, gdy w czasie przygotowań do spektaklu „Burza” Maja Kleczewska zaczęła stosować kontrowersyjną metodę psychologiczną ustawień Hellingera?

– Dla nas był to rodzaj improwizacji, który przybrał inną formę, bo korzystał z narzędzi Hellingera. Od początku zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że jesteśmy na sali prób. Nigdy nie doszło do sytuacji, która wykraczałaby poza sferę teatru. To nie była psychoanaliza. Nic demonicznego się nie wydarzyło. Świadomie czerpię ze swojej wyobraźni, doświadczeń, spotkania z reżyserem. Dotykanie głębszych przeżyć, branie ze swojej emocjonalności – aktor ma do tego prawo. Jest to bezpieczne pod warunkiem, że działa się świadomie. Kiedy zaciera się ta granica ­– moim zdaniem – przestaje się uprawiać aktorstwo.

– Pokazał to doskonale film „Synekdocha Nowy Jork”, właśnie z udziałem Philipa Seymoura Hoffmana. Jego bohater, reżyser, przekroczył granicę realności i nierealności – i już nie wrócił. Jak długo Ty wracasz do normalnego świata?

– Gdy kończy się praca nad rolą, czuję się trochę opuszczona, pozostawiona. Potrzeba trochę czasu, by wszystko wróciło na swoje tory, do normalnego trybu życia.

Na dwa tygodnie przed premierą teatralną czuję się, jakbym była w innej rzeczywistości. Daję sobie zgodę na taki proces, ale dbam, bym cały czas wiedziała, gdzie się znajduję. I mam świadomość, że po skończeniu będę potrzebowała pewnie rekonwalescencji.

– Lubisz kontrowersyjne projekty. Niedawno oglądaliśmy Cię w głośnym filmie „Płynące wieżowce”. Zagrałaś dziewczynę, która nadal kocha swojego chłopaka, choć ten okazuje się homoseksualistą i postanawia ją zostawić.

– Nie obyło się bez kontrowersji. W czasie spotkań po projekcjach pojawiały się na przykład pytania, czy należało pokazywać tyle nagości. Ktoś inny z kolei w ogóle nie życzył sobie poruszania takiego tematu. Uważam, że to dobrze. Takie reakcje pokazują, że film coś zrobił, postawił widzów wobec tematu. Zadał pytania i wymagał udzielenia odpowiedzi.

– W filmie „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego, gdzie również zagrałaś, pełniłaś też rolę drugiego reżysera i kierownika planu. Czy Ty nie masz czasem zbyt wiele energii?

– Może i tak jest. Ostatnio przeszedł mnie niepokojący dreszczyk „oj, chyba się nudzę”. Rozmawiałam kiedyś ze znajomą, która mi powiedziała: „stan nudy jest bardzo dobry, bo może okazać się produktywny”. Mam taką potrzebę w środku. Obojętnie, czy maluję kredkami po kartonie, czy pomagam koledze zrealizować film –potrzebuję nowych zdarzeń, wyzwań. Nie wiem, na co to się w przyszłości przekuje.

– Po występie w serialu „Barwy szczęścia” trafiłaś pod lupę paparazzich. Jak to odbierałaś jako młoda aktorka, która dopiero co skończyła szkołę?

– Na początku było to dla mnie ekscytujące. Poczułam się nawet ważna. Potem zaczęło mi to przeszkadzać, czułam się z tym niezręcznie. A teraz chyba kompletnie nie zwracam na to uwagi. Jeśli pojawiają się przejawy takiego zainteresowania, dzielę je na miłe i niemiłe. Te pierwsze zostają, a na te drugie nie zwracam uwagi.

– Odeszłaś jednak z serialu, by wziąć udział w ambitnych projektach. Udało się. Niedawno otrzymałaś nominację do Polskiej Nagrody Filmowej Orła za udział w „Płynących wieżowcach”, wcześniej za tę rolę dostałaś nagrodę na festiwalu w Gdyni. Przykładasz wielką wagę do wyróżnień czy się nimi wcale nie emocjonujesz?

– Są zwieńczeniem pracy. To na pewno uskrzydla, dodaje energii, motywuje. Kiedy dostałam swoją pierwszą nagrodę filmową, w Gdyni, realność szybko do mnie dotarła. To miła sprawa, zostaje na półce, czasem się na to patrzy, wspomina z uśmiechem.

– A gdzie trzymasz nagrodę z Gdyni dla najlepszej aktorki drugoplanowej – w jakimś szczególnym miejscu?

–Do niedawna trzymałam ją na półce, teraz jest w szufladzie. Chcę iść dalej i nie oglądać się na to, co było. Jednak jeśli będę miała taką potrzebę, mogę na chwilę otworzyć tę szufladę i zerknąć. Po czym zamknąć ją i spojrzeć przed siebie.
***
Marta Nieradkiewicz

Urodzona w 1983 roku w Łodzi. Polska aktorka teatralna i filmowa. Ukończyła Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Występowała m.in. w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (2008–2012) i Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu (2012–2013). Od roku 2013 jest aktorką Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Można ją właśnie oglądać w spektaklu „Woyzeck” w reżyserii Mariusza Grzegorzka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski