Na tym tle stosunkowo oryginalnie prezentuje się „Dziennik z podróży do Rosji” Johna Steinbecka, laureata Nagrody Nobla z roku 1962, amerykańskiego prozaika znanego z poglądów lewicowych, acz bynajmniej nie komunisty; raczej literackiego reprezentanta interesów upośledzonych warstw społeczeństwa USA, od robotników po drobnych prywatnych przedsiębiorców. Polski przekład „Dziennika” opublikowało właśnie wydawnictwo Prószyński i S-ka.
Steinbeck spędził w ZSRR dwa miesiące roku 1947. Odwiedził Moskwę, Stalingrad, Ukrainę i Gruzję. Pojechał tam bez uprzedzeń, jak sam mówił - nie chciał sugerować się powszechnymi naówczas w Ameryce opiniami antysowieckimi. Chciał zobaczyć ówczesną Rosję na własne oczy, opisać życie zwykłych ludzi, pomijając kwestie polityczne. I wyszedł mu, niestety, obraz dość sielankowy, dokładnie taki, jaki chcieli pokazać mu gospodarze. Aczkolwiek znakomicie napisany, chwilami wręcz zabawny(!).
Owszem, nie brak w tej książce akcentów krytyki (w ZSRR, ale i w PRL, nazywano to „dopuszczalną formą krytyki”), kierowanej choćby pod adresem powszechnej biurokracji, bałaganu, czy zadziwiających sposobów organizacji życia. „Nie da się polecieć z Kijowa do Stalingradu albo ze Stalingradu do Stalino. Za każdym razem trzeba najpierw wrócić do Moskwy, ponieważ system komunikacji opiera się na Moskwie” - pisze Steinbeck.
Denerwuje go wszechobecne dziadostwo, jak choćby w opisie łazienki w apartamencie ekskluzywnego hotelu: „Po wejściu do środka trzeba było przycupnąć w kącie przy umywalce, dopiero po zamknięciu drzwi w tej pozycji człowiek odzyskiwał dostęp do całego pomieszczenia. Wanna chybotała się na nierównych nogach”. Ba, Steinbeck ośmiela się nawet podkpiwać z wszechobecnych wizerunków Stalina czy ekspozycji w Muzeum Lenina: „Fotografowano go wszędzie i w każdych okolicznościach. Istnieją jego podobizny w każdym wieku.
Prawie jakby przewidział, że pewnego dnia powstanie muzeum jego imienia”. Co ważne, pisarz zdobywa się także na trafne obserwacje i analizy. „Rosjanie nie lubią, kiedy ktokolwiek mówi im, co mają robić” - tak wyjaśnia sposób prowadzenia sowieckiej polityki zagranicznej, co po części jest chyba trafne do dziś. Ten przenikliwy analityk społecznych problemów USA wydaje się jednak nie zdawać sobie sprawy z tego, jak podczas swej wizyty jest sterowany.
Z jednej strony ogląda (i opisuje) obrazki przeraźliwych wojennych zniszczeń (Stalingrad). Z drugiej - zachwyca się życiem ukraińskiego kołchozu, nazywanego przezeń „prosperującym koncernem rolniczym”. Narzeka nawet na gościnność gospodarzy, powtarzając wielokrotnie: „Umieraliśmy z przejedzenia”. To wszystko prowadzi go do zaskakującej konstatacji: „Rosjanie nie różnią się niczym od reszty populacji świata. Oczywiście, są wśród nich źli ludzie, ale ogromna większość to bardzo dobrzy ludzie”.
No cóż, nie widział złożonej z owych „dobrych ludzi” Armii Czerwonej po zdobyciu Gdańska ani przechodzącej przez Górny Śląsk. A podczas opisanej podróży łagry go, oczywiście, nie interesowały. Bo to przecież polityka…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?