Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojczyzna polszczyzna

Redakcja
MAŁOMÓWNIE SZANOWNY PANIE REDAKTORZE!

Bruno Miecugow

Zapewne zdziwił się Pan, że w ubiegłym tygodniu tematem naszej korespondencji nie stało się wejście Polski do NATO, mimo iż właśnie temu media polskie poświęciły maksimum uwagi. No cóż, pamięta Pan chyba, że nigdy nie byłem entuzjastą celebry stadnej, a zarazem przesadnej. Powie Pan, iż są wydarzenia, których wagi i powagi niepodobna przecenić? Otóż pozwolę sobie na nieco odmienne zdanie w tej materii. Właśnie wydarzenia ważne i poważne nie powinny być ośmieszane, a pozbawiona umiaru pompatyczność potrafi ośmieszyć wszystko. Podobno władze samorządowe w pewnym mieście zaapelowały do administratorów i dozorców o udekorowanie domów natowskimi chorągiewkami, nie zastanawiając się ani przez chwilę, skąd biedacy mają owe chorągiewki wytrzasnąć. A ja mam wrażenie - graniczące niemal z pewnością - że nasi nowi sojusznicy zapytaliby administratorów nie o flagi, ale raczej o ilość i stan pomieszczeń mających służyć za schrony dla mieszkańców.
Jeśli jednak jest Pan zdania, że w naszej korespondencji nie możemy całkowicie pomijać najważniejszej tematyki, to gotów jestem poruszyć pewne sprawy, leżące niejako na marginesie naszego wstąpienia do NATO. Otóż słyszy się od dłuższego czasu utyskiwania na słabą znajomość języka angielskiego wśród naszej kadry oficerskiej. Troska to niewątpliwie uzasadniona, nikt jednak nie pyta, jaka jest w tym środowisku znajomość języka... polskiego. Nie ma zresztą po co pytać, skoro odpowiedź jest z góry wiadoma: równie słaba, jak w całym naszym społeczeństwie. Kiedy czytam, że 90 proc. Polaków jest za przynależnością Polski do Sojuszu Atlantyckiego, to mam ochotę zapytać: A jaki jest procent tych, którzy rozumieją, co znaczy słowo "sojusz"? I nie chodzi tu bynajmniej o wiedzę na temat wynikających z uczestnictwa w sojuszu wzajemnych zobowiązań i uwarunkowań, lecz o samo znaczenie tego terminu.
Wyczytałem niedawno, że z badań socjologicznych wynika, iż wielu z nas nie ma pojęcia, co pewne słowa znaczą. Okazało się np., iż co piąty Polak nie potrafi wyjaśnić znaczenia takich terminów jak "konkordat", "episkopat" czy "kompromis". Nie wymagam oczywiście od nikogo pełnej znajomości słownika wyrazów obcych, nie dziwi mnie, jeśli ktoś nie potrafi powiedzieć, czym się różni report od raportu, ale akurat o konkordacie media trąbiły przez lat parę, o episkopacie słyszy się i czyta niemal codziennie, a o kompromisie jeszcze częściej. Cóż zresztą mówić o rozumieniu słów obcego pochodzenia, skoro rdzenna polszczyzna także dla wielu Polaków jest ziemią nieznaną. Błędy gramatyczne (o stylistycznych nie ma co mówić!) są chlebem codziennym nawet tych ludzi, którym język służy za narzędzie pracy. Niedawno spiker pewnej rozgłośni radiowej dał taką oto zapowiedź: "A teraz nadamy kolejny odcinek kwowadisa".
Codzienny język współczesnego Polaka jest tak niechlujny, a zarazem ubogi, że strach bierze. Ze wspomnianych wyżej badań wynika, iż mało kto używa więcej niż 1200 słów (z blisko 30 tysięcy istniejących w polszczyźnie!) i to mu zupełnie wystarcza, boć przecie każdą niemal czynność wyraża jednym tylko czasownikiem
- z uwagi na przyzwoitość, nie powiem jakim - dodając odpowiedni przedrostek: wy-, od-, za-, pod-, na-, itd. Wprawdzie prof. Jan Miodek optymistycznie stwierdził: "Wierzę, że język jest jak rzeka, która w końcu, wpadając do morza, będzie oczyszczona", ale boję się, iż ta rzeka staje się tak zanieczyszczona i plugawa, że zapaskudzi nie tylko morze, ale i cały ocean.
I nikt się tym szczególnie nie martwi. Raz po raz wyrażane są obawy, że zagraża nam wykupienie polskiej ziemi przez cudzoziemców, że poważnym zagrożeniem dla narodu jest przejmowanie przez obcy kapitał polskiego przemysłu, że zagraniczne koncerny zaczynają dominować w naszej prasie i radiu, a nawet telewizji, itd., itp. Ale czy kto chce pamiętać o przestrodze Karola Libelta: "Naród żyje, dopóki język jego żyje". (Nawiasem mówiąc, mało kto dziś pamięta tego dziewiętnastowiecznego filozofa, publicystę i działacza niepodległościowego, Kraków ani Warszawa nie poświęciły mu nawet marnej, bocznej uliczki).
Na razie język nasz jeszcze żyje, chociaż trudno by to nazwać życiem pełnym i barwnym, w bujnym rozkwicie. To raczej wegetacja, z pokolenia na pokolenie coraz mizerniejsza. Obronić go możemy wyłącznie własnymi siłami, żadne sojusze czy alianse nam tu nie pomogą. Już prędzej spełnią się przypuszczenia pewnej mojej znajomej, która jest przekonana, że NATO uchroni nas od wszelkiego złego, nawet od blokad dróg Lepperowskiej "Samoobrony".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski