Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olimpijski sen Michaela Hicksa, koszykarza R8 Basket Kraków. Chce jechać na igrzyska do Tokio. Po medal dla Polski

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
34-letni Michael Hicks jest najlepszym strzelcem w I lidze. Średnio zdobywa 21,73 pkt. na mecz
34-letni Michael Hicks jest najlepszym strzelcem w I lidze. Średnio zdobywa 21,73 pkt. na mecz Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Wywiad. - W Stanach zdarzało mi się grać na podwórku na pieniądze, to wyglądało dokładnie jak w tym filmie "Biali nie potrafią skakać". Największa wygrana to pięćset dolarów, a przegrana to tysiąc - opowiada Michael Hicks, koszykarz R8 Basket AZS Politechniki Kraków. Polska stała się jego drugą ojczyzną, a on ma wielką szansę na wyjazd na igrzyska olimpijskie do Tokio. Jako reprezentant biało-czerwonych w koszykówce 3x3.

Spójrzmy w przyszłość. 2020 rok, igrzyska w Tokio, Pan jako reprezentant Polski gra w turnieju koszykówki 3x3. To realna wizja?

Jak najbardziej. Jeśli tylko będę utrzymywał się w odpowiedniej formie, z czym nie powinno być problemu i jeśli uniknę poważnych kontuzji, to wszystko jest możliwe. Jestem gotowy na takie wyzwanie.

To jest też teraz Pański cel?

Na pewno. Zagrać na igrzyskach? Człowieku, to przecież byłoby coś pięknego. Kiedyś nie pomyślałbym, że to w ogóle możliwe. To przecież byłaby jakaś szalona historia, gdybym zagrał w Tokio, i to jako polski sportowiec. Nieprawdopodobne. A teraz wydaje się to realne. To może być mój życiowy strzał, nie zmarnuję tej okazji.

Decyzja, że koszykówka 3x3 znajdzie się w programie igrzysk, zapadła stosunkowo niedawno. Od razu pomyślał Pan wtedy, że to może być wielka szansa?

Tak, od razu. W 2018 roku są mistrzostwa świata (w czerwcu - red.), później mistrzostwa Europy, a następnie igrzyska. Plan na najbliższe lata jest już rozpisany (śmiech).

Tym bardziej, że teraz może już Pan grać w reprezentacji Polski.

Zgadza się. Po otrzymaniu polskiego obywatelstwa miałem dwuletni okres karencji, ale skończył się kilka tygodni temu. Jestem gotowy.

Jest Pan pewien, że dostanie powołanie? Wiem, że w Polsce jest Pan najlepszy w 3x3, ale…

Pan to powiedział, nie ja (śmiech). Myślę jednak, że zagram w tej kadrze. Ale szczegółów, co i jak, na razie nie znam.

Jak jednak może wyglądać taka kadra? To będzie cały wasz zespół R8 Basket, z którym z sukcesami gracie w turniejach cyklu World Tour, czy jednak będzie selekcja najlepszych polskich zawodników?

Nie wiem, ale podejrzewam, że kadra będzie tworzona z różnych graczy. Na pewno w Polsce jest z kogo wybierać.

Pan ma zamiar z czasem zostawić „normalną” koszykówkę i poświęcić się bez reszty 3x3?

O nie, nie ma takiej możliwości. Może gdy już będę zbyt stary i zmęczony, żeby biegać od tablicy do tablicy, to wtedy zostanie mi gra na jeden kosz i tylko na tym się skupię. W najbliższych latach to jednak wykluczone. Pytał pan wcześniej o cel - numerem jeden na liście wciąż jest awans z RB Basket do ekstraklasy. Stanę na głowie, żeby to się udało.

Ciekawe jest jednak to, że koszykówka 3x3 może Pana wynieść, w sensie rozpoznawalności, a nawet sportowych sukcesów, znacznie wyżej.

No tak, dostrzegam taką możliwość. Zresztą - już tak się dzieje. Słyszę czasem: „Hej, widziałem z tobą film na Youtube”, „oglądałem turniej, świetna gra”. Nie przesadzę, jeśli powiem, że koszykówka 3x3 zmieniła moje życie.

Bo to jest tak: szanse, że polscy koszykarze 5x5 pojadą na igrzyska w Tokio są mizerne. Ale wy w odmianie 3x3 możecie powalczyć tam o…

...coś wielkiego. Nie boję się tego powiedzieć. Zresztą już na najbliższych mistrzostwach świata będziemy bić się o medal, jestem tego pewien.

Wtedy nawet w Stanach zauważą koszykarza Michaela Hicksa.

I będą mówić: oszust, bo gra dla Polski, a nie dla nas (śmiech). Prawda jest taka, że dzięki grze w World Tourze już jakoś tam zwracam na siebie uwagę. A przynajmniej rodzina może mnie pooglądać w internecie, gdy gram w tych turniejach. Streetball jest w USA bardzo popularny. To, można powiedzieć, styl życia.

Dla Pana również?

Od małego. Rywalizacja cały czas. Gra jeden na jeden, dwóch na dwóch, muzyka, hip-hop. To cała kultura, moje DNA.

To jednak nie było chyba dzieciństwo jak z filmów Spike’a Lee, bo podobno Smyrna w stanie Tennessee, z której Pan pochodzi, jest uznawana za jedno z najlepszych miejsc do życia w USA.

O tak, to taki mały raj. Parki, pola golfowe, zieleń, jezioro. Świetne miejsce do relaksu. Dzieciństwo miałem raczej sielskie. Wiadomo, jak będziesz szukał problemów, to je znajdziesz, ale ja w głowie miałem tylko jedno: basketball, basketball, basketball. W mojej rodzinie wszyscy grali w koszykówkę. Rodzice, wujkowie, ciotki, kuzyni. Choć tylko ja zostałem profesjonalnym graczem.

Jak daleko był Pan od NBA?

Byłem całkiem blisko. Na drugim roku studiów zostałem zaproszony na camp Boston Celtics. Byli tam wszyscy, z Kevinem Garnettem na czele. I grali tam też wtedy, niestety dla mnie, Ray Allen i Tony Allen. Nie załapałem się i postanowiłem szukać szczęścia w Europie, wyjechałem do Turcji.

Plan był taki, żeby pograć przez chwilę w Europie, a potem wrócić i znowu spróbować swoich sił w NBA?

Na początku tak. Sprawy potoczyły się jednak inaczej, ale nigdy nie żałowałem, nie czułem rozczarowania. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Bo czy gdyby moje losy potoczyły się inaczej, to mógłbym w ogóle myśleć o grze na igrzyskach? Raczej nie.

Kilkanaście lat temu zapewne łatwiej byłoby Panu uwierzyć w olimpijski występ niż w to, że osiedli się w Polsce.

Bez wątpienia. Prawda, jakie życie jest nieprzewidywalne? Wcześniej planowałem, że gdy już skończę z zawodowym graniem, to wrócę do domu i zajmę się trenowaniem dzieciaków. Ale założyłem w Polsce rodzinę i tu już zostanę na stałe. Choć chciałbym w końcu odwiedzić rodzinne strony, bo nie byłem tam już od pięciu lat. Nie mam czasu, ciągle gram. Na szczęście bliscy z Ameryki czasem odwiedzają mnie tutaj, więc tragedii nie ma.

Żonę i dzieci ściągnął Pan za sobą ze Starogardu Gdańskiego do Krakowa?

Tak, są tutaj ze mną. Wprawdzie mamy dom w Borzechowie, koło Starogardu, bo jesteśmy takimi ludźmi, że lubimy ciszę, ale na rok-dwa duże miasto jest OK. Jednak tak ogólnie to wolimy taki styl: spokój, dom, woda, grill.

Miłość od pierwszego wejrzenia?

Można tak powiedzieć. Dagnę spotkałem 11 lat temu na przystanku autobusowym, to był w ogóle jeden z moich pierwszych dni w Starogardzie. Od słowa do słowa i całe swoje życie związałem z waszym krajem. W Starogardzie cały czas prowadzę koszykarską szkółkę dla dzieci.

Własne zaraził Pan miłością do koszykówki?

Syn Michael Junior za nią nie przepada, woli siatkówkę. Za to córka Maliya chce być koszykarką. WNBA? Może, ale w Polsce kluby też nieźle płacą, więc nie musi wyjeżdżać. Choćby w Krakowie jest bardzo dobra drużyna.

W R8 Basket też macie swoje ambicje, ale gra w I lidze nie okazała się bułką z masłem.

W końcu wejdziemy na właściwe tory. Na papierze jesteśmy najmocniejsi, ale papier to papier. Krok po kroku wejdziemy na najwyższy poziom. Mamy być gotowi na play-off. I ja na pewno będę.

A Panu nie jest zbyt łatwo w I lidze?

Nieeee (śmiech). Jestem podwajany, potrajany przez obrońców, lekko nie jest.

„Money in the bank” - to Pańska ksywka ze Stanów. Pasuje do statystyk.

15 lat temu nazwał mnie tak jeden z moich przyjaciół. Bo mówił, że gdy dostaję piłkę, to punkty są pewne jak pieniądze w banku. Robię, co mogę.

A w streetballu grał Pan na pieniądze?

Zdarzało się, kiedy chodziłem do college’u. Widział pan taki film „Biali nie potrafią skakać”? To dokładnie tak wygląda. Gra się na podwórkach, dwóch na dwóch, jeden na jeden, widzowie obstawiają zakłady. Wygrałem sporo, ale sporo też przegrałem.

Ile?

Największa wygrana to było pięćset dolarów, a przegrana to tysiąc.

I to na podwórku nauczył się Pan trash-talkingu, mówienia rzeczy, które mają rywala wyprowadzić z równowagi?

Nie tylko na podwórku. Już mówiłem, że w mojej rodzinie w kosza grali wszyscy, a trash-talking to element streetballu. Uczyłem się nawet od mamy. „Co, pójdziesz do domu i będziesz płakał?”. I takie tam.

Ma Pan ulubione odzywki?

Jestem już starszy, uspokoiłem się (śmiech). Kiedyś jednak to byłem, uuu, prawdziwym trash-talkerem. W lidze teraz gadam tylko, gdy ktoś mnie naprawdę wkurzy, w turniejach 3x3 trochę częściej. To nie są jednak wulgarne rzeczy, nie chodzi o obrażanie, ale o wybicie z rytmu. To psychologiczna zagrywka. „Nie ma mowy, tego nie trafisz”. A nawet jeśli na kogoś to nie działa, to wpływa na moją pewność siebie. To jak autoterapia. Michael Jordan był mistrzem trash-talkingu.

Jordan to był ktoś, w kogo się Pan wpatrywał?

Od strony czysto koszykarskiej to bardziej w Kobe Bryanta.

Bryant akurat sporo ruchów skopiował od Jordana.

Bo był bardzo mądrym zawodnikiem. Ja też „kradłem” od najlepszych.

W Krakowie pojawił się Pan już rok temu, ale przez sześć miesięcy nie mógł Pan grać, bo nie dogadał się Pan z Polpharmą, klubem, którego jest legendą.

Źle to wszystko wyszło. Chciałbym, żeby to było lepiej rozwiązane. Ale czasem trzeba chwytać okazję, wielu innych już nie będę miał. W końcu mam 34 lata. Ale jak mówiłem, nic nie dzieje się bez przyczyny. Ta sytuacja też pozwoliła mi się rozwinąć w koszykówce 3x3.

Pan, jako typ indywidualisty, idealnie się do niej nadaje.

To prawda. W streetballu nie ma gry z kontry, nie ma zagrywek, mniejszą rolę gra taktyka. Kluczowe są indywidualne cechy i umiejętności. Dlatego jestem w tym najlepszy (śmiech).

Jednak to też rodziło problemy w pracy z trenerami klubowymi.

Hm, czasem były. Trenerzy mi powtarzali: będziesz miał w meczu swój moment, kiedy możesz zrobić coś po swojemu, ale wcześniej musisz grać mądrze, odpowiedzialnie. Zawsze starałem się dostosować. Nic jednak nie poradzę na to, że kocham spontaniczną grę, improwizację. I już się nie zmienię.

CV
Michael Hicks urodził się 17 czerwca 1983 roku w Nashville (stan Tennessee), dorastał w znajdującej się nieopodal miejscowości Smyrna. Występował w barwach uniwersytetu Central Missouri. Ma 194 cm wzrostu, gra na pozycji rzucającego obrońcy lub niskiego skrzydłowego. Jego przygoda z Polską rozpoczęła się w 2008 roku w Baskecie Kwidzyn. Kojarzony jest jednak głównie z Polpharmą Starogard Gdański, z którą zdobył Puchar Polski i Superpuchar Polski.

Grał też w Turcji, Francji i Niemczech. Przed niespełna rokiem dołączył do I-ligowego zespołu R8 Basket AZS Politechnika Kraków, z którym właśnie zdobył Puchar Polski.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski