Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olimpijskie pomarańcze

Redakcja
Trudno jednak nie wejść na ścieżkę sportu, gdy ma się takiego ojca. Już w 1932 r. hokeista Cracovii Czesław Marchewczyk (1912-2003) powołany został na igrzyska olimpijskie i udał się w daleką morską podróż do Lake Placid. Z kolei cztery lata potem zagrał na igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen i z bliska widział niemieckiego wodza z wąsikiem (niektórzy zawodnicy robili mu zdjęcia) i ani przeczuł, że to będzie sprawca tylu nieszczęść Polaków.

Próba sagi rodziny sportowej z klubami Cracovią i Wisłą w tle

Czy w domu trzykrotnego olimpijczyka sport może być sprawą małej wagi? Na pewno nie, choć utytułowany ojciec wraz ze swoją małżonką starali się, aby dzieciom sport nie przesłaniał innych ważnych dziedzin życia.

W czasie niemieckiej okupacji w Krakowie inżynier architekt Czesław Marchewczyk oficjalnie pracował w magistracie, niemniej działał w AK, dosłużył się stopnia kapitana. Jego dwaj starsi synowie to dzieci wojny, Jacek urodził się na jej początku, Rafał pod koniec. I w wózku Rafała pod posłaniem mama czy tata przewozili bibułę, a nawet granaty. - Mogłem wybuchnąć - uśmiecha się po latach Rafał Marchewczyk, dziś muzyk i dyrygent. W 1944 r. Niemcy dorwali się do listy AK-owców w Krakowie, wpadli do kamienicy w której mieszkał Marchewczyk, aby aresztować olimpijczyka. - Zdomu były dwa wyjścia iojciec uciekł tylnym - wyjaśnia syn Rafał. Zarówno on, jak i starszy brat Jacek nie znają jednak bliższych szczegółów konspiracyjnej działalności taty, poza epizodami. Byli za mali, a po wojnie zbyt niebezpieczne stało się poruszanie tych spraw; w latach stalinowskich akowcy byli prześladowani, lepiej było milczeć. Rafałowi pozostał z dzieciństwa pewien obrazek, gdy Niemcy ewakuowali się w 1945 r. z Krakowa, wysadzili most na Wiśle. Rodzina Marchewczyków schowana była w schronie w piwnicy i dziecko zapamiętało twarz czarnej kobiety pochylonej nad kołyską. Ten obraz nie przystawał do mamy, niebieskookiej blondynki. Nie rozumiał, że matkę po wybuchu pokryły kurze i sadze z przewodów kominowych.
Wojnę rodzina szczęśliwie przeżyła, na świat potem przyszedł trzeci brat Wojciech, następnie siostra Krystyna, mieszkano przy ul. Kraszewskiego, ojciec wrócił na tafle hokejowe i pojechał na swą trzecią olimpiadę zimową. To był rok 1948, grano w szwajcarskim Sankt Moritz. Po powrocie obdarował synów pełnym plecakiem pomarańczy. Pani Irena Marchewczykowa zauważyła, że Szwajcaria to kraj zegarków, nie cytrusów, wtedy ojciec-olimpijczyk wypowiedział znamienne słowa: -____Oni te pomarańcze będą pamiętać całe lata!
I tak było, bo w komunistycznej Polsce ze sklepów znikały wszelkie dobra. Kiedy w szkole pani zapytała dzieci o znane im owoce, mały Rafał Marchewczyk wymienił pomarańczę. Zdumiona nauczycielka podejrzewała go o fantazjowanie i kazała opisać egzotyczny owoc. Uczeń ten egzamin zdał, tyle że jak powiedział ojciec, na kolejną degustację musiał czekać latami.
W owych czasach sport rzeczywiście był amatorski, jeśli chodzi o nagrody. Dopiero na zakończenie kariery sportowej Czesław Marchewczyk otrzymał od Cracovii zegarek tissot. Sam był zdania, że branie pieniędzy za sport byłoby czymś niegodnym, jego pokolenie sportowe utrzymywało się z pracy zarobkowej. Aby pojechać na igrzyska, czy mistrzostwa świata, zawodnik brał urlop. Marchewczyk senior uważał, że sportowiec powinien zdobywać jakiś zawód. Kiedyś na meczu pokazał synom na trybunie człowieka sprzedającego obwarzanki i dropsy, powiedział ze smutkiem: -Patrzcie, to wielki piłkarz Józef Kohut, skończył karierę inikt nie podał mu pomocnej ręki. _Synowie dobrze to zapamiętali. Natomiast z dawnych sław piłkarskich młodzi Marchewczykowie poznali legendę Wisły płk. Henryka Reymana, bo wraz z ojcem odprowadzali go po meczu do domu na Ujejskiego, a wtedy pułkownik zapraszał całą trójkę na herbatę. Spotykali też sławnego piłkarza "Białej Gwiazdy" Mieczysława Gracza.
Choć ojciec nie nalegał, to Jacek i Rafał szybko nauczyli się jeździć na łyżwach. Z St Moritz dostali nie tylko pomarańcze, bo i łyżwy dobrej jakości. "Jacsy" otrzymał od ojca starszy Jacek, a Rafałowi dostały się takie bardziej amatorskie. I chłopcy gonili na lodowisko, tam gdzie biegnie dziś ulica Kałuży przy stadionie i jest parking. Wtedy zimą gospodarz sekcji, pan Michał, zwany "Mosiasią", polewał korty wodą. Jednak to nie był koniec operacji. Następnie w czajniku gotował wodę i polewał znów taflę, ale przez koc, aby lód był gładki! I rzeczywiście tafla była bez zarzutu. Potem pan Michał ceremonialnie gotował w czajniku wodę na herbatę dla hokeistów, z tym że bardziej zasłużeni, starsi, otrzymywali herbatę wzmocnioną, ale po meczu… A mecze grano nawet o północy! Gdy w dzień była odwilż, czekano aż lód znów stężeje. Młodzi Marchewczykowie dobrze poznali ówczesne gwiazdy Cracovii: Adama Rocha-Kowalskiego, Andrzeja Wołkowskiego, Jana Maciejkę i innych. Cracovia była potęgą, sięgała po mistrzostwo Polski. Chłopcy zapamiętali z tamtych lat, że na meczach zawsze zjawiał się niejaki pan Milton, imienia nie znali. Nieduży, dystyngowany osobnik w eleganckim kapeluszu, nie opuszczał żadnego meczu, nawet wyjazdowego. Kiedy drużyna jechała aż do Pragi, to pan Milton z nią, często schowany w bagażach.
-To był stary sposób hokeistów - wyjaśnia Jacek Marchewczyk. -Jechano nawłasny koszt, nie wszystkich hokeistów było stać nabilety. Chowali się wpociągu wdużych workach, jakich wtedy używano nasprzęt itak pocichu przekraczali granicę czeską.
Dla Jacka i Rafała podstawowym nauczycielem hokeja był ojciec, jeden z najlepszych graczy w historii polskiego hokeja, pięciokrotny uczestnik MŚ. Kiedy po St Moritz skończył karierę, szkolił młodzież Cracovii, z kolei był inicjatorem budowy sztucznego lodowiska w Krakowie, ale też kiedy poproszono go, aby został szefem czołowej w Polsce sekcji szermierczej Budowlani Kraków - nie odmówił.
Syn Jacek grał w juniorach Cracovii, Rafał w młodzikach. Jacek wsławił się ofiarnością w meczu w Nowym Targu. Bramkarz jego drużyny zapomniał okularów, wtedy Marchewczyk ustawił się przed bramką, brał na siebie wiele strzałów, nawet krążkiem w głowę, a wtedy grano bez kasków! Sławny ojciec tak się wzruszył postawą syna, że w domu wręczył mu w prezencie czarny sweter. Było to przy ul. Kraszewskiego wyjątkowe wydarzenie, bo z kolei kiedy Rafał wygrał bieg na 100 metrów na stadionie l.a. Cracovii, a widział to ojciec, w domu zapanowała potem długa cisza. Ojciec najpierw przeczytał gazetę, a potem powiedział Rafałowi: - _Gratuluję, ale zajmij się muzyką!
- Był to wymarzony plan pani Marchewczykowej (magister farmacji), która chciała synów widzieć artystami, muzykami, mąż ją popierał. Dlatego mówił chłopcom, gdy szli na trening: _-
Uważajcie napalce, muzykom sprawnadłoń jest konieczna! - Rodzice chcieli dwóch najstarszych synów wychować na artystów, a drugą dwójkę dzieci na sportowców, ale w życiu układało się inaczej.
Rafała nagle porwało kolarstwo. Na Cracovii wybudowano tor i on na pożyczonym rowerze wygrał pierwszy krok kolarski. Trenował na rodzinnym, starym rowerze wojskowym, potem kupił wyścigowego bałtyka, aż nieprzyjemny upadek na torze pozbawił go zapału do dalszego ścigania, choć sławny trener Cracovii Józef Kupczak długo jeszcze namawiał…
Młodzi Marchewczykowie rośli w chwalonym przez siebie cieniu wielkiego klubu - Cracovii. Kibicował jej cały Zwierzyniec, od linii Błoń na południe. Z kolei od Błoń w kierunku Czarnej Wsi dominowało bractwo Wisły. Sympatie w każdym krakowskim domu były niepodzielne, ale obaj bracia Marchewczykowie nagle znaleźli się w Wiśle. Ściągnął ich kuzyn Jan Kazimierz Marchewczyk, sprinter "Białej Gwiazdy". Potem długo pracował w tym klubie, m.in. z koszykarkami jako trener przygotowania lekkoatletycznego. Znany bardziej pod imieniem Janusz, zmarł w 1990 r. na skutek obrażeń w wypadku samochodowym pod Czernichowem. W Wiśle przed laty Janusz wpadł na pomysł, że stworzy sztafetę 4x100 metrów, złożoną z samych Marchewczyków! Byłby w niej on, Jacek i Rafał, a czwartym - najmłodszy z braci Wojtek. Nie doszło do tego, bo Wojciech wybrał inną drogę, znany jest w środowisku mediów, szefuje obecnie Klubowi Pod Gruszką, ma też w życiorysie - jak starsi bracia - ładną kartę działalności w opozycji antykomunistycznej.
Jacek trenował w Wiśle w biegu płotkarskim u sławnego trenera Włodzimierza Puzia, który potem szkolił sportowców Kuby i Meksyku, a jego wychowanka Enriquetta Basilia - jako pierwsza kobieta w historii - zapalała znicz olimpijski na igrzyskach w Meksyku w 1968 r. Rafał szkolił się w sprintach u olimpijczyka z Helsinek Zygmunta Buhla, wyścigując się z olimpijczykiem z Rzymu Romanem Muzykiem. Zimą trenowano w hali Wisły, z sali gimnastycznej przebiegano na korytarz, hamując na ścianie. Młodszy z braci został mistrzem okręgu młodzików na 100 metrów.
-Nabrak wolnego czasu nie mogliśmy narzekać - wspomina Rafał Marchewczyk. -Wstawałem naszóstą rano, aby odbyć wstronę Rudawy trening biegowy. Potem szkoła, liceum, apopołudniami szkoła muzyczna. Wdodatku nie słano nam róż… Dyrektor Liceum Muzycznego źle postrzegał sport. Startowałem więc nieraz podpseudonimem, zupełnie jak wczasach przedwojennych, gdy gimnazjaliści mieli zakaz uczestnictwa wklubach. Raz wystartowałem wprzełaju iakurat grupa biegaczy natknęła się naspacerującego wniedzielę zcórkami panadyrektora. Zmierzył mnie zimnym wzrokiem, awponiedziałek powiedział: -ty bezwstydny człowieku, ganiasz wkrótkich spodniach naoczach młodych dam, amasz być artystą! _- Tymczasem Rafał czynił postępy w biegach, wysłano go na obóz kadry juniorów do Stalowej Woli, w tym hutniczym mieście była wtedy świetna żużlowa bieżnia. Zawodnik Wisły przygotowywał się do startu w mistrzostwach Polski, ale zatruł się brusznicą i długo to odchorował.
Karierę lekkoatletyczną bracia z wolna kończyli, Jacek po kontuzji na treningu, kiedy wpadł na sportową skrzynię, a Rafała po maturze pociągnęły nowe zainteresowania. Spotkał w krakowskim MPiK-u towarzystwo taterników: Jana Długosza, Stanisława Biela, Adama Skoczylasa, Andrzeja Zawadę i przystąpił do ich towarzystwa. W 1962 r. zdał egzamin taternicki i przez kilka lat ostro się wspinał, krok w krok z czołówką krajową, jeżdżąc też w Alpy. Kiedyś na taborisku - obozowisku namiotowym - na Hali Gąsienicowej udostępnił koce i ciepłą odzież młodemu turyście, który marzł okropnie zaskoczony gwałtownym ochłodzeniem. Niebawem w niedzielę spotkał tego turystę w szałasiskach Hali Gąsienicowej, odprawiającego mszę św… Cywil zamienił się w księdza, a okazał się nim Adam Fredro-Boniecki. Poznanie w górach zaowocowało tym, że ksiądz Adam udzielał Rafałowi ślubu, chrzcił jego syna Maurycego, a mowa jest oczywiście o obecnym naczelnym "Tygodnika Powszechnego".
Jacek poznał wielu ciekawych ludzi, np. los zrządził, że do jego szkoły muzycznej chodzili: Ewa Demarczyk, Kazimierz Kaczor, późniejszy wojewoda Tadeusz Piekarz, a także bracia Stanisław i Józef Radwanowie. Ta dwójka mieszkała podówczas na… Wawelu i co wieczór gnała szybko na wzgórze, by zdążyć przed szperą. Trzeba wyjaśnić co to było? Otóż pora zamykania bram w krakowskich kamienicach, po której trzeba było budzić stróża i płacić za otwarcie. Na Wawelu wielkie bramy zamykano o zmierzchu.
Jacek Marchewczyk, choć ukończył średnią szkołę muzyczną, poświęcił się medycynie. Jak podkreśla z humorem, w rodzinie sportowców, ktoś powinien być lekarzem, zwłaszcza jak on ortopedą. Ukończył Akademię Medyczną, 36 lat przepracował w klinice ortopedii, obecnie leczy pacjentów przychodni przy ul. Batorego. Praktykował też w szpitalach w Londynie i Paryżu, opublikował ponad 20 prac naukowych. Inną jego wielką pasją była działalność kulturalna, współpracował jako muzyk z Teatrem 38, był jednym z pomysłodawców konkursu piosenki studenckiej.
Dla Rafała muzyka stała się zawodem, jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej, uczniem Henryka Czyża. Skomponował muzykę do spektakli teatralnych, współzałożył i dyryguje Krakowską Młodą Filharmonią. Był dyrygentem i kierownikiem artystycznym chóru męskiego Bard, zorganizował w 1982 r. chór Solidarność, jeden z dwóch takich w Polsce. Jeździł na zawody z gimnastyczkami Wisły, akompaniując im przy występach w układach wolnych. Na AWF wpajał studentom, m.in. Kazimierzowi Kmiecikowi i Adamowi Nawałce, umiejętności muzyczno-ruchowe. Jest autorem muzyki do filmów i spektakli telewizyjnych, uczy w Państwowej Szkole Muzycznej im Mieczysława Karłowicza.
Cała rodzina Marchewczyków nie była obojętna na losy kraju, szczególnie bracia działali aktywnie w czasie pierwszej "Solidarności". Rafał jako jedyny nauczyciel w Polsce został aresztowany w stanie wojennym w trakcie prowadzenia lekcji, na oczach uczniów SP nr 126. Jacka milicja zabrała z dyżuru w klinice. Wstrząśnięty prof. Ryszard Gryglewski napisał do Jaruzelskiego, że nawet Niemcy w okupację nie zabierali lekarzy z ostrego dyżuru!
Rafał był wielokrotnie zatrzymywany na 48 godzin w aresztach krakowskich i Proszowicach. Raz komuniści sami zapędzili się w ślepy zaułek, bo nakazano, aby jego chór Bard śpiewał na manifestacji z okazji 1 Maja, ale jego, dyrygenta, przed tym świętem zatrzymano. Wówczas chór, osamotniony bez dyrygenta, opuścił Rynek bez śpiewu. Jacek z kolei siedział na Montelupich, był członkiem pierwszej Krajowej Komisji NSZZ "Solidarność", działaczem podziemia, organizatorem Niezależnego Instytutu Badania Opinii Społecznej, który przygotowywał opracowania do publikacji wolnej od cenzury. Jan Otałęga

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski