Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

On miał coś, co powinien mieć każdy artysta i duchowny: powołanie

Barbara Rotter-Stankiewicz
Msza z okazji 60. rocznicy święceń kapłańskich w kościele ss. wizytek
Msza z okazji 60. rocznicy święceń kapłańskich w kościele ss. wizytek fot. Barbara Rotter-Stankiewicz
Wspomnienie. W Krakowie chyba więcej osób znało ks. Mieczysława Malińskiego niż go nie znało. Zawsze budził kontrowersje. Wiadomość o jego śmierci przywołała wspomnienia. I okazało się, jak wielki wpływ miał na życie, sposób myślenia i postępowania kilku pokoleń

Znałam go od lat 80. ub. wieku. Prywatnie i zawodowo. Sąsiadowałam z jego siostrą, chrzcił mojego najmłodszego syna i najstarszą wnuczkę. Przeprowadzałam z nim wywiady o Janie Pawle II i o nim samym. Na łamach „Dziennika”, dla którego pisał także felietony, ukazała się m.in. rozmowa pod tytułem „Chciałem być zwyczajnym księdzem”. Ale nikt nie ma wątpliwości, że zwyczajnym księdzem nie był...

Ks. infułat Jerzy Bryła: Zawsze otoczony był młodzieżą

Poznaliśmy się w Seminarium Duchownym w 1947 roku, Mietek studiował na czwartym roku, ja na pierwszym. Był bardzo inteligentny, lubiany, wręcz oblegany przez kolegów. Bardzo poważnie podchodził do przyjęcia święceń, chciał się upewnić, czy droga kapłańska jest jego przeznaczeniem. Gdy został księdzem, rzucił się w wir nauczania młodzieży - przyciągał ją ciekawym sposobem przekazywania wiedzy, urokiem, poczuciem humoru. Otoczony był zawsze uczniami, potem studentami. Jego rekolekcje i msze z lakonicznymi kazaniami zapełniały kościół, a książki miały mnóstwo czytelników. Był przyjacielem i piewcą św. Jana Pawła II. Myślał też o bardziej przyziemnych sprawach - w stanie wojennym sprowadzał z zagranicy dary dla krakowian. Do końca mieliśmy ze sobą serdeczny kontakt - on był rektorem w kościele ss. wizytek, a ja ich kuratorem, więc spotykaliśmy się przy Krowoder-skiej, ale i na „moim” Salwatorze. Lubiliśmy się i szanowali.

Współpraca z ubecją? Rozmawiał ze wszystkimi, co łatwo było wykorzystać. A w tamtych latach kontakty z bezpieką były koniecznością. Ja np. miałem swojego „specjalistę”, majora, który przychodził na rozmowy co miesiąc. O każdej takiej wizycie zawiadamiałem kurię.

Ewa Owsiany- reportażystka: Polskość była w nas dzięki niemu

To znajomość ogromnie dawna, od roku 1950 r., kiedy byłam małą dziewczynką. Szłam do kościoła, zrównaliśmy się, zaczął coś opowiadać... Mieszkał w „Białym dworku” - zatrzymywał się tam u niego Karol Wojtyła, gdy na jego prośbę przyjeżdżał do Rabki, by prowadzić rekolekcje dla uczniów LO, a także Piotruś Skrzynecki, gdy miał nogę w gipsie. Ksiądz, bywało, maszerował z gromadką uczniów z podstawówki, wyśpiewując: „Raz, dwa, lewa, idzie sobie żołnierz i piosenkę śpiewa...”. Grał z dziećmi w piłkę, jeździł na białym skuterze, żartował, odwiedzał wszystkie domy. Kupował bilety i mówił: „Towarzystwo, idziemy do kina!”. Tak zobaczyłam „Urok szatana”, „Buszującego w zbożu”, ale i „Lecą żurawie”.

Rozpowszechniał wiersze ks. Twardowskiego. W 1956 roku jako jeden z pierwszych oddał krew dla Węgrów. Polska była w nas dzięki niemu. Był wielkim autorytetem dla całej rabczańskiej młodzieży. Zabierał swoich uczniów na wycieczki, z czego musiał się tłumaczyć na UB w Nowym Targu. Lata później, gdy skrzykiwaliśmy się na jubileusze czy to naszych matur, czy lat Jego kapłaństwa, wspominał dawną Rabkę i drewnianą skocznię. Powtarzał, że nasze życie jest jak zjazd na skoczni - odbijamy się od progu matury i lecimy przez życie, a nasz lot wciąż trwa. Był maksymalistą, uważał, że trzeba dawać z siebie wszystko aż do grobowej deski. Humor, dobre serce, duże wymagania, bezbłędna wiedza, na co każdego z nas stać, na kogo ten młody człowiek rośnie. Mnie np. na pokutę zadawał… napisanie wiersza. Przychodził do nas do domu - na kutię w Boże Narodzenie, na mazurki na Wielkanoc. Po latach, już w Krakowie, starałam się częstować go tym samym, czym moja mama... Zachwycał się życiem: przyrodą, sztuką. Wzywał każdego: „Bądź człowiekiem, od bycia człowiekiem nie ma urlopu”. Nic z dewocji, ani rutyny, wszystko przemyślane, świeże.

Gdy wybuchła sprawa rzekomej współpracy z UB, nie uwierzyliśmy w nią, bo znaliśmy go od najdawniejszych lat. Kiedy np. przywoził nowiny z Watykanu, wciągali go do rozmowy przyjaciele i... ci drudzy. Pojemne miał serce. Padł ofiarą lat 2005-06. Uważał, że skoro Pan Jezus chodził do grzeszników, to i on powinien być blisko wszystkich. Wiele domów odwiedzał, rozmawiał, ludzie go zatrzymywali, zasypywali swymi problemami. Wiem, że był w rabczańskim szpitalu u milicjantów śmiertelnie poranionych przez ludzi Ognia. Wezwano go: „Panie ksiądz, przyjdź pan”. Więc poszedł...

Ostatni raz widzieliśmy się w jego imieniny - 1 stycznia. Po mszy podchodziliśmy do niego, pochylali się, każdy coś od siebie „wrzucał” do jego ucha, on słuchał, ale nie zdołał już mówić. Była nas garstka. Poproszono nas na chwilę do rozmównicy na torcik, zaśpiewaliśmy jego ukochaną kolędę „Oj, maluśki, maluśki”. Widać było, że źle się poczuł, więc pożegnaliśmy się prędko. Przez uchylone drzwi pomachałam mu jeszcze na do widzenia. Odmachał mi...

Jan Nowicki - aktor, poeta: Pożył sobie Mietek długo i pięknie

Śmierć nie jest niczym oryginalnym, czeka każdego, ale jeżeli dotyczy kogoś bliskiego, stajemy przed nią bezradni jak dzieci... To wielkie szczęście dla nas, którzy jeszcze trochę pożyjemy - żeśmy go spotkali. To był ktoś nadzwyczajny. Za każdym razem, jak słyszę o odejściu kogoś takiego jak ks. Maliński, ks. Tischner, ks. Twardowski, myślę, że ubywa nam autorytetów, o które tak trudno w Polsce, a nawet i w Kościele. To byli kapłani, którzy z wielką odpowiedzialnością, ale i z poczuciem humoru przybliżali Boga. Niełatwo jest wierzyć w Pana Boga, bo jak każda miłość i ta wymaga pracy, rodzi zwątpienia. A Mietek te zwątpienia rozwiewał. To był wspaniały człowiek - nie było w nim zbędnego gadulstwa, za to wiedza i wdzięk.

Był moim spowiednikiem. Nasze kontakty to nie była tylko msza święta czy spowiedź, ale łamanie się chlebem, rozmowy. Po mszy szło się do zakrystii jak do brata, ojca, kumpla. Każdy miał coś do powiedzenia. Można tam też było dostać jego książki. Kiedyś powiedział mi wielki komplement. Słuchał „Kolędy na koniec wieku”, którą napisałem wspólnie z Preisnerem. Stał oparty o drzwi zakrystii i słuchał. Potem powiedział: „Janku, gdybyś tylko to napisał, to twoje życie miałoby sens”. To był komplement na wyrost, ale sprawił mi ogromną przyjemność. A on lubił ludziom sprawiać przyjemność. Mietek miał coś, co powinien mieć każdy artysta i duchowny: powołanie. Zabrał kawałek serca, zostawił wielki żal.

Ks. Jarosław Cielecki - dziennikarz, filmowiec: To był czas wielkiej próby

Mogę powiedzieć śmiało, że wychowałem się na niektórych książkach księdza Malińskiego. Wczytywałem się w jego kazania i rameczki, już później w publikacje o pielgrzymkach Jana Pawła II. Przeżywałem mocno, kiedy oskarżano go o współpracę z SB. Współczułem mu, bo wyobrażałem sobie, co mógł przeżywać w tym czasie wielkiej próby. Osobiście spotkałem się z nim tylko raz, ale będę mu zawsze wdzięczny za wielki gest, jakiego dokonał w dniu premiery mojego filmu „Ks. Karol Wojtyła - Wikary z Niegowici”. Choć był już mocno schorowany, przyszedł wtedy do teatru Groteska. Gdy mu dziękowałem, powiedział: „Musiałem tu być, bo tu przedstawia się kapłaństwo wielkiego papieża Jana Pawła II”.

Marcin Czarnobilski- radiowiec, reżyser: Rozmawiał z każdym

Fascynowałem się ks. Malińskim już w latach szkolnych. Dojrzewałem z jego lekturami, potem poznałem go osobiście i zapragnąłem nakręcić o nim film. Chciałem go pokazać nie tylko jako przyjaciela Jana Pawła i artystów. To był jeden z moich pierwszych materiałów dziennikarskich. Nikt mi go nie zlecił, nie zapłacił - chciałem go zrobić. Film dołączono do książki „Ale miałem ciekawe życie”. Gdy rozpoczynałem pracę, nic nie zapowiadało burzy. Nagle jak grom z jasnego nieba pojawiły się oskarżenia o współpracę z SB. Dziennikarze zaczęli go szukać. Dobijali się do furty, bo myśleli, że mieszka u ss. wizytek. Spotkaliśmy się u jego przyjaciół. Był roztrzęsiony - kapitalnie dogadywał się z mediami, ale wtedy mnie, młokosa, pytał: „Co ja mam robić?”. Spytałem wprost: „Czy ksiądz miał te kontakty” - „No, rozmawiałem...” - „Donosił ksiądz?” - „Nie” - „Podpisywał?” - „Nie” - „To mamy z głowy”...

Zdjęcia kręciliśmy, gdy się już zaczęło. Trudno było rozmawiać o Rabce, niekonwencjonalnym duszpasterstwie, kiedy rozszalała się afera z agenturą. Ksiądz rozmawiał ze wszystkimi o wszystkim. Był nonkonformistą, miał swoje zdanie, nie szedł za większością. Polemizował też niekiedy z Kościołem, to był łakomy kąsek. Na dokładkę UB miała niejeden powód, by mu dopiec. To właśnie starałem się pokazać w swoim filmie, by ten wspaniały, choć zawsze budzący kontrowersje człowiek nie został zapamiętany jako manipulant, który zdradził przyjaciela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski