Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opaczne skutki dobrych intencji

Redakcja
Do ważnych tematów publicznych debat należy przygotowywana w ostatnich latach przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego reforma systemu szkolnictwa wyższego.

W dyskusji tej zwraca się przede wszystkim uwagę na generalnie niski poziom polskich uczelni w porównaniu ze światową czołówką. Uczestnicy debaty szukają dla polskiej reformy inspiracji amerykańskich.

Jak to się robi w Ameryce

Jeden z komentatorów zwrócił uwagę na wiodącą w USA rolę uczelni prywatnych, Ivy League, podkreślając ich wyższość nad uczelniami stanowymi. Zauważmy jednak, że uczelnie prywatne były pierwszymi szkołami wyższymi w Stanach Zjednoczonych; powstawały już w XVII i XVIII wieku. Przez stulecia korzystały z prywatnych donacji swoich absolwentów, które wciąż stanowią ważne źródło ich dochodów. Z tego choćby względu starają się wytworzyć i utrzymać w absolwentach identyfikację z Alma Mater. Ważnym źródłem ich przychodów są też różnego rodzaju dotacje państwowe.

Zarówno uczelnie "prywatne" jak i "państwowe" są instytucjami publicznymi, a ich finanse zależą od zdolności badawczych i dydaktycznych kadry naukowej. Kto zdolności te ocenia? Przede wszystkim odbiorcy, tj. środowisko naukowe: studenci, których losy zawodowe zależą od reputacji uczelni i wydziału; biznes, którego kondycja zależy od postępu naukowo-technicznego, administracja federalna i stanowa, zainteresowana nowymi narzędziami usprawniania programów politycznych. Krótko mówiąc, źródłem sukcesów uczelni amerykańskich jest konkurencja, w której osiągnięcia "interesariusze" oceniają przy pomocy względnie obiektywnych kryteriów.

Dominacja Ivy League wiąże się z tradycyjną reputacją tych szkół. Ich wysoki poziom nie ulega wątpliwości, ale muszą stawić czoła konkurencji młodszych uczelni stanowych. Uniwersytet Chicagowski, Uniwersytet Michigan w Ann Arbor, czy niektóre campusy Uniwersytetu Kalifornijskiego (Berkeley, UCLA) reprezentują w wielu dyscyplinach poziom nie niższy, a często od nich wyższy. Tegoroczne Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii otrzymali Elenor Ostrom z Uniwersytetu Indiany w Bloomington oraz Oliver Williamson z Berkeley, a zatem uczeni z uniwersytetów stanowych.

Studium dwóch przypadków

Omówię tu dwa przypadki sukcesu osiągniętego w tych uniwersytetach. W połowie lat 60. Uniwersytet Indiany w Bloomington zdecydował się na rozwinięcie badań na styku nauk politycznych i ekonomii. W tym celu sprowadził z UCLA Vincenta Ostroma, wybijającego się politologa o takiej właśnie orientacji badawczej, zapewniając mu bardzo dobre warunki pracy. Wkrótce dołączyła doń jego żona, Elenor. W 1973 r. założyli wspólnie, z pełnym poparciem UI, ośrodek badawczo-dydaktyczny Workshop in Political Theory and Policy Analysis. Program badań nad "zasobami wspólnego władania" (CPR) i federalizmem, poza wsparciem uniwersyteckim, uzyskał silne wsparcie fundacji naukowych. Dzięki temu UI szybko stał się jednym z trzech najważniejszych w Stanach Zjednoczonych ośrodków badań neoinstytucjonalnych. Jego rozwojowi towarzyszyło rosnące zaangażowanie uniwersytetu i rosnące zewnętrzne środki finansowe. Po trzydziestu pięciu latach inwestycje te i wysiłek badawczy ośrodka uwieńczyła nagroda Nobla dla Elenor Ostrom.
Drugi przypadek to założenie w połowie lat 70. szkoły administracji publicznej na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Władze Uniwersytetu zwróciły się z propozycją zorganizowania jej do Aarona Wildavsky'ego, wybitnego politologa, jednego z twórców metodologii policy analysis (analizy politycznej). Wildavsky zapewnił sobie wyłączność decyzji w zakresie prawa wyboru lokalizacji szkoły, doboru kadry naukowo-dydaktycznej i zagospodarowania wnętrza. Dążył do lokalizacji w takim miejscu, do którego pracownicy chcieliby przyprowadzać w czasie weekendowych spacerów rodziny, by pokazać, gdzie pracują. Wybrał stary, przeznaczony do rozbiórki dom, położony na zboczu wzgórza, z widokiem na zatokę San Francisco. Współpracowników wybierał takich, by - gdyby się nie sprawdzili - mogli bez trudu znaleźć co najmniej tak dobrą pracę gdzie indziej. Zatrudnionych tam ekonomistów, prawników, politologów, socjologów rozmieścił tak, by nie tworzyli zamkniętych skupisk dyscyplinarnych. Tak powstała jedna z najlepszych szkół administracji publicznej w Stanach Zjednoczonych - Richard and Rhoda Goldman School of Public Policy.

Wybitne osiągnięcia naukowo-dydaktyczne nie zależą tylko od środków finansowych, decyduje o nich także przyjazne otoczenie instytucjonalne i filozofia zarządzania. Polega ona między innymi na znalezieniu właściwego człowieka, zaufania mu, tj. zapewnienia swobody działania. Wszystko to razem, otoczenie i związana z nim filozofia zarządzania, decydują o jakości rządzenia (quality of governance). Ocena przydatności człowieka do wykonania zadania wymaga obiektywnych kryteriów, którym podporządkowane są decyzje personalne. Nie ma tu miejsca na BMW (bierny, wierny, ale wierny) i zawiść wobec wybijających się jednostek.

Wnioski dla Polski

Co przykłady te mają wspólnego z reorganizacją systemu nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce? System amerykański tworzył się w sposób samoistny, jako samoregulujący się układ zależności poziomych, a nie przez odgórne reformy. Efektem jego rozwoju stała się organizacja zapewniająca optymalną, z punktu widzenia rozwoju nauki i wykorzystania potencjału dydaktycznego uczelni, alokację zasobów. Jakie są warunki brzegowe sprawności tej organizacji? Najkrótsza odpowiedź brzmi: system oceny dokonań. Konkurencja rynkowa wymusza rozwój technologiczny, a pozycja światowa gospodarki amerykańskiej jest funkcją jej innowacyjności; to skłania do inwestowania w naukę, w tym w wyższe uczelnie, jako ważne ośrodki badawcze. W sposób naturalny pieniądze idą do tych jednostek, które najlepiej zaspokoją oczekiwania klientów. To z kolei jest bodźcem do podnoszenia poziomu kadry badawczej i tworzenia dla niej właściwych warunków pracy. Studenci, wybierając miejsca, w których pragnęliby studiować, biorą pod uwagę reputację uczelni i kierunków studiów, bo to decyduje o łatwości zdobycia pracy i wysokości wynagrodzeń po ich ukończeniu.
Część czynników, będących kryteriami decyzji, jest łatwo mierzalna, ale niektóre - i to nie mniej ważne - nie mają takiego charakteru i zależą od subiektywnych ocen środowiska naukowego. Środowisko to może posługiwać się uniwersalnymi kryteriami oceny, biorąc pod uwagę wyłącznie sprawy merytoryczne, a może brać przede wszystkim pod uwagę osobiste sympatie i powiązania. Przyczyną partykularyzacji kryteriów może być ignorancja ludzi decydujących o rozdziale środków, lub rozpad zawodowego etosu ludzi nauki. Ignorantów można usunąć, choć często nie jest to łatwe. Odbudowa etosu zawodowego stanowi problem trudniejszy. Nauki ścisłe, których język i metody weryfikacji twierdzeń zapewniają skuteczniejszą obronę przed ignorancją, dyscyplinę intelektualną, a także są silnie zintegrowane ze środowiskiem międzynarodowym, mogą skuteczniej obronić się przed zagrożeniem partykularyzacji kryteriów niż nauki humanistyczne i społeczne, gdzie łatwiej jest zjawisko to ukryć.

Niemniej ważną kwestią jest filozofia reformy: czy chcemy stworzyć system regulacji ułatwiający i normalizujący poziomą współpracę między elementami organizacji, czy też scentralizowany, biurokratyczny system kierowania nauką. Urzędnicy, nawet gdy mówią, iż chodzi im o wariant pierwszy, na ogół wprowadzają drugi, co przynosi katastrofalne skutki. Fakt, że w urzędnicze role wchodzą często osoby z tytułami naukowymi, nic tu nie zmienia. Przypomina mi się opinia urzędniczki obsługującej pewną komisję resortową. Na uwagę o wzroście zbędnych formalności w jej funkcjonowaniu, odpowiedziała: "Biurokratyzacja nie wynika z inicjatywy osób takich jak ja. Nowe procedury mnożą profesorowie, którzy nie są już twórczy w swoich dziedzinach wiedzy, a teraz angażują swą inwencję w biurokratyzację". Obecność takich "przedstawicieli nauki" nie sprzyja sukcesowi reformy. Nie zauważają oni, że scentralizowane, administracyjne kierowanie nauką powoduje demoralizację środowisk naukowych, a zatem w samym lekarstwie, którym ma być reorganizacja zwana "reformą", może kryć się najgorsza trucizna. Celem reformy jest poprawa sytuacji, a to można osiągnąć tylko przez umocnienie i właściwe uregulowanie mechanizmów konkurencji przy zachowaniu pełnej samorządności uczelni.

Reasumując, biurokratyczne narzędzia administracyjne dają złudę, że przy ich pomocy można poprawić rzeczywistość. W istocie można tego dokonać tylko wtedy, kiedy polityka centrum znajdzie poparcie przynajmniej niektórych środowisk związanych z naprawianą dziedziną i potrafi nawiązać z nimi współpracę. Nie chodzi tu bowiem o to, by umacniać centralną biurokrację, lecz o to, by wzmocnić naturalne dla nauki mechanizmy samoregulacji.

Antoni Z. Kamiński

Autor jest profesorem politologii, pracownikiem PAN, przewodniczącym Stowarzyszenia "Obywatelska Polska", byłym prezesem Transparency International - Polska, ekspertem Obserwatorium Pro Publico Bono.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski