Miała zaledwie siedem lat, kiedy jesienią 1944 r. trafiła do KL Auschwitz--Birkenau. Przeżyła cudem, dzięki niemieckiemu przedsiębiorcy Oskarowi Schindlerowi. Ewa Ratz-Lavi była najmłodszą osobą na jego liście ocalonych z Zagłady.
Autor: Maciej Pietrzyk
- Żyję tylko dzięki temu, że opiekowali się mną Bóg, moja mama i pan Schindler - podkreśla Ewa Ratz-Lavi, która wczoraj na Uniwersytecie Jagiellońskim była gościem uroczystego posiedzenia związanego z 70. rocznicą wyzwolenia Auschwitz-Birkenau.
A we wtorek weźmie udział w uroczystościach w pobliżu głównej bramy byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego.
- To było straszne miejsce, straszne. Ale Auschwitz-Birkenau już mnie nie prześladuje. W snach widzę co najwyżej złych niemieckich żołnierzy - opowiada Ewa Ratz-Lavi.
Najpierw więziono ją w KL Płaszów. Tu czekałaby ją pewna śmierć, gdyby nie to, że z około 300 kobietami wyjechała do fabryki Oskara Schindlera w Brünnlitz, na terenie obecnych Czech. Przeżyła szok, gdy okazało się, że pociąg został przekierowany i przyjechał do Oświęcimia. - Kiedy zamiast "Brünnlitz" zobaczyłyśmy napis "Auschwitz", już wiedziałyśmy, że czeka nas śmierć - wspomina Ewa Ratz-Lavi.
Schindlerowi udało się jednak wydostać kobiety z piekła. Ocalona nie ma pojęcia, jak dokonał rzeczy niewyobrażalnej. - Pamiętam, że gdy opuszczałam obóz, jeden z więźniów pracujących przy bramie padł na kolana, bo pierwszy raz zobaczył dziecko, które wychodzi stąd żywe - dodaje Ewa Ratz-Lavi.
Do zakończenia okupacji przebywała w fabryce w Brünnlitz. A tam Oskar Schindler był panem. - To był wspaniały człowiek - mądry i sprytny - mówi Ratz-Lavi.
Po wojnie wróciła z rodzicami do Krakowa. - Mama i tata powiedzieli mi, że teraz muszę już żyć jak normalna dziewczynka. Chcieli, żebym się dobrze uczyła, grała na fortepianie, tańczyła w balecie, uprawiała sporty, czytała książki. Biegałam jak ta mysz po całym mieście - wspomina z uśmiechem najmłodsza ocalona przez Schindlera.
Po pięciu latach cała rodzina wyjechała jednak do Izraela. Tam pani Ewa skończyła szkołę, zdała maturę i poznała męża. Była m.in. urzędniczką, ale przede wszyskim skupiła się na wychowywaniu dzieci.
Pomimo dramatycznego dzieciństwa wciąż chętnie przyjeżdża do Polski. - O bolesnych przeżyciach nie zapomniałam. Ale urodziłam się w Krakowie i to jest wciąż moje miasto - podkreśla kobieta, która cudem przeżyła Zagładę.
- Przyjeżdżając tu, daje świadectwo wielkości Schindlera. Ale przede wszystkim jest świadkiem niezwykłych wydarzeń historii - mówi prof. Aleksander Skotnicki, dokumentujący historię dawnych mieszkańców Krakowa, którzy przeżyli Holokaust.
W Auschwitz-Birkenau najgorszy był głód. Ale Ewa Ratz-Lavi przeżyła, bo jest dzieckiem cudu
Kiedy pod koniec 1944 r., zamiast do fabryki Oskara Schindlera w Brünnlitz, 7-letnia dziewczynka razem z matką i około 300 innymi kobietami trafiła do Auschwitz-Birkenau, przeczuwała, co je czeka.
- Wiedziałyśmy, że obóz to tylko krematoria, gaz i śmierć. Byłyśmy wszystkie zrozpaczone - wspomina Ewa Ratz-Lavi.
Zostały wprowadzone do ciemnych, śmierdzących baraków. - Ale zaraz jedna z tych bezlitosnych Niemek, które nas pilnowały, powiedziała mojej mamie, że muszą mnie zabrać do domu dla dzieci. Mama krzyczała i płakała, bo obawiała się, że stamtąd już nie wrócę. Ale obóz to nie było miejsce na dyskusje, nic się nie dało zrobić - opowiada pani Ewa.
Dom dla dzieci nie okazał się aż tak straszny. - Był przestronny, jasny i znajdowało się w nim dużo zabawek. Zostałam umyta, przebrana w czyste ubranie. Wyglądałam jak mała księżniczka - wspomina Ewa Ratz-Lavi.
Zapomnieć o tym, że przebywają w obozie koncentracyjnym, nie dał jednak głód. - Byliśmy wszyscy nieustannie głodni. Dziś czasem żartuję, że umieram z głodu, a wtedy naprawdę byłam tego bliska - mówi była więźniarka KL Auschwitz-Birkenau.
Wspomina jednak wyjątkowy wieczór, kiedy wszystkie dzieci dostały kolację. - Nic specjalnego, ale rzuciliśmy się wszyscy jak na skarb - mówi Ewa Ratz-Lavi.
Na tym nie koniec, bo kiedy się obudziły na drugi dzień, dostały też śniadanie, a kilka godzin później obiad.
Okazało się, że stało się tak tylko dlatego, iż do obozu przyjechali obserwatorzy z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Zostali wpuszczeni do domu dla dzieci, żeby zobaczyć, że nikomu nie dzieje się w nim krzywda. - I uwierzyli, więc albo byli z rodziny komendanta Rudolfa Hoessa, albo spadli z księżyca - mówi Ratz-Lavi.
Do dziś nie ma pojęcia, jak Oskarowi Schindlerowi udało się ocalić ją, jej matkę i inne kobiety z obozu i przewieźć jednak do fabryki w Brünnlitz. - Jestem dzieckiem cudu - nie ma wątpliwości Ewa Ratz-Lavi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?