Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść o krakowianach oszukanych przez spółkę „Leopard” to opowieść o nadziei

Magdalena Uchto
Łukasz Kuczmiński, Barbara Mrózek, Jolanta Loranty. I coraz więcej świateł w oknach
Łukasz Kuczmiński, Barbara Mrózek, Jolanta Loranty. I coraz więcej świateł w oknach fot. Michał Klag
W marzeniach urządzali swoje pokoje od dziesięciu lat. Bo przecież mieli wprowadzić się do nich przed świętami 2007 roku. Ale dopiero teraz mogli po raz pierwszy przygotować przy ulicy Dworskiej legalną Wigilię. I po raz pierwszy nie muszą zadawać sobie pytania: „Czy kiedyś odzyskamy mieszkania, za które zapłaciliśmy”.

Opowieść o krakowianach oszukanych przez spółkę „Leopard” to opowieść o nadziei. I może też o tym, że czasami warto wierzyć w cuda.

Nasza pierwsza legalna choinka - zaprasza do domu Barbara Mrózek. I pierwsze, po dziesięciu latach walki o odzyskanie mieszkań, spokojne święta. Trudno im w to uwierzyć. - Jeszcze rok temu było tu ciemno. Przez okna przeświecała zgniła elewacja - pamięta. -To było martwe osiedle - dodaje Maciej Szczerba. Dziś cieszą się, że w oknach zapalają się światła, a w niektórych pojawiają się drzewka bożonarodzeniowe.

Bo mój dom otworem stoi

Ulica Dworska. Podwórze. - Sąsiad myje już okna - pokazuje Jolanta Loranty. Pan Leszek Wirski macha z balkonu i mówi: „Dzień dobry”. W bloku, w którym jeszcze do niedawna hulał wiatr, klienci poszkodowani przez spółkę „Leopard”, w końcu zaczęli remontować i urządzać mieszkania.

- Położyli mi już podłogę. Chcecie zobaczyć? - pyta Jolanta Loranty. Prowadzi do mieszkania w budynku A. Klatki schodowe pomalowane na różne kolory. Działa winda. Sąsiedzi odwiedzają swoje mieszkania, oglądają postępy prac, wymieniają się uwagami. Łukasz Kuczmiński już wymierzył, gdzie będzie stała lodówka i kuchenka. - Mamy zamówioną podłogę - pokazuje w telefonie Leszek Wirski.

Mieszkania meblowali od dziesięciu lat. W głowie i w marzeniach. Ale dopiero dziś robią to naprawdę. To pierwsze święta, podczas których nie zadadzą sobie pytania: „Czy odzyskamy mieszkania, za które zapłaciliśmy?”.

Czy w bezsilnej złości(...)dać się powalić?

Mieszkanie Barbary Mrózek. - W 2009 roku, nie mając aktu własności, wprowadziłam się do mieszkania, które kupiłam. Była wiosna. Nie było ogrzewania. Wtedy o tym nie myślałam, bo byłam naiwna i przekonana, iż do końca roku wszystko się wyjaśni. Dla nas wszystko sytuacja była prosta: zostaliśmy oszukani. No i nadeszła zima. Ogrzewania nie było, zakończenia sprawy też nie - wspomina.

Nie inwestowała w dom. Kupiła najtańsze linoleum. Po kilku latach w końcu je ściągnęła. - Dziś mam podłogę. I tak naprawdę dopiero teraz zamierzam umeblować pokoje. Bo już są moje. I teraz mogę tu przyprowadzić znajomych i powiedzieć: Kupiłam nowe mieszkanie - dodaje.

Maciej Szczerba mówi wprost: „To osiedle to kawał życia, który tu zostawiliśmy”. Kawa i dwa leżące na kanapie koty nie studzą emocji. Wszyscy doskonale pamiętają początek drogi o odzyskanie mieszkań. Od pierwszych informacji, że spółka traci płynność finansową, od żądań dopłat do mieszkań. Pamiętają swój szok, zaskoczenie.

- Wtedy nie myślałem jeszcze, że to katastrofa. Nie wierzyłem, że nie da się tego wygrać. Przez pierwsze dwa lata codziennie dojeżdżałem tu z Tarnowa. Byłem na budowie, w „Leopardzie”, spotykałem się z dziennikarzami, prawnikami. Wokół krążyli komornicy od wykonawców, Manchester, który miał hipoteki na mieszkaniach. Działaliśmy w kilkanaście osób. Kiedy wszedł syndyk zaczął się kolejny etap. Ale ja na cztery lata zniknąłem. Nie jeździłem koło tych bloków, żeby na nie nie patrzeć. Ta historia mnie połamała. Cieszę się, że byli ludzie, którzy to ciągnęli - nie ukrywa Maciej Szczerba.

Powraca więc temat upadłości spółki, pierwszej informacji, że na mieszkaniach ciążą hipoteki amerykańskiego funduszu „Manchester Securities Corporation”, potwierdzającego to wyroku sądu apelacyjnego. - Ten wyrok to był chyba najgorszy moment dla nas - zastanawia się Maciej Szczerba. - Wtedy spotkaliśmy się z systemem. Nasz optymizm okazał się nieuzasadniony - dodaje Jolanta Loranty.

Łukasz Kuczmiński przyznaje, że zawiódł nie tylko sąd, ale i ludzie:- Mało kto mnie słuchał, mało kto chciał pomóc. Wszyscy spisywali na straty. Rodzina także. Nawet przy okazji jednych świąt Bożego Narodzenia usłyszałem: „Wpakowałeś się w tę sytuację na własne życzenie”. Tak naprawdę jedność czułem z tymi osobami, z którymi teraz siedzę przy stole.

Maciej Szczerba potwierdza, iż mało kto wierzył, że mieszkanie kiedyś będzie jego. - Mówili mi: „Masz przegwizdane, nie odzyskasz tego”. A ja przekornie odpowiadałem: „Jeszcze zobaczymy” - uśmiecha się.

A po burzy spokój

Nadzieję przyniósł rok 2012 i wyrok Sądu Najwyższego, który uznał, że mieszkania są wolne od hipotek. Ale na przeniesienie praw własności do wykupionych lokali musieli jeszcze poczekać. Są zgodni, że przełom nastąpił w marcu tego roku. Klienci oszukani przez „Leoparda” - już jako właściciele mieszkań - podjęli decyzję, że wyłożą pieniądze na dokończenie budowy. Zaczęli liczyć koszty. Najwięcej prac było do wykonania w największym budynku. Ale okazało się, że trzy pozostałe nie spełniają wymogów obowiązujących przepisów przeciwpożarowych. - Firma budowlana wciąż odkrywała kolejne rzeczy do zrobienia - wspomina Maciej Szczerba.

Jolanta Loranty, która przewodniczy Wspólnocie Mieszkaniowej, mówi, że roboty kosztowały ponad 15 mln zł. Lokatorzy dopłacili do metra ok. 1 tys. złotych.- To był taki moment, w którym ta solidarność, o której ciągle się mówiło, musiała się sprawdzić w 100 procentach - komentuje Tomasz Pala. Pozwolenia na użytkowanie otrzymali jesienią tego roku. Wygrali.

Dzieci nam już wyrosły

- Mało kto wierzył w taki finał. To wyglądało tak jakby drużyna kloszardów wystąpiła przeciwko drużynie pierwszoligowej. Byliśmy skazani na przegraną. A jednak udało się odzyskać mieszkania i dokończyć osiedle - podkreśla z dumą Maciej Szczerba.

Dziś znów przejeżdża koło osiedla. - Jest tu pięknie - przyznaje. Jako członek Wspólnoty Mieszkaniowej poznał budynki od piwnic aż po dach. Ale mieszkał tu nie będzie. 10 lat to szmat czasu. Powiększyła mu się rodzina. Musiał na nowo się zorganizować. - Ale mieszkanie na Dworskiej sobie zostawiam - mówi.

Łukasz Kuczmiński podkreśla, że to sukces opłacony wielkim poświęceniem. -Nie wszyscy doczekali finału. Takie jest życie. Inni pozakładali rodziny - dodaje. Sam planuje wprowadzić się tu.

Barbara Mrózek przyznaje, że jej mieszkanie ma już swoją historię. W nim dochodziło do ważnych spotkań i rozmów. - Parę lat temu chciałam się stąd wyprowadzić. Patrzyłam na blok z oknami zabitymi dechami i myślałam o tych 90 osobach, które nie mają możliwości się tam wprowadzić. I na tę swoją prowizorkę i balkon z banerem „okradli.pl”. W końcu go zdjęłam. Choć jeszcze przez jakiś czas trzymałam zwinięty na balkonie. Na wszelki wypadek. Dziś siedzę w moim mieszkaniu i myślę: „Mija kolejny rok. Ale w oknach już się świeci. Na którymś piętrze ktoś myje szybę i mówi >dzień dobry<. To jest piękne” - podkreśla pani Barbara.

Tomasz Pala zauważa, że czas, który upłynął od początku historii z „Leopardem” najlepiej widać po dzieciach. Adam ma 10 lat. Urodził się gdy podpisywali umowę. Szymon przyszedł na świat w roku gdy ogłoszona została upadłość. - Te 10 lat to stracone lata. Kosztowały wiele energii, zdrowia i pieniędzy. To ostatnie szczególnie daje się we znaki, gdy kończymy urządzać mieszkanie. Bo nie stać nas na wszystko, co chcielibyśmy mieć. Ale najważniejsze, że nie jesteśmy tacy starzy, jesteśmy zdrowi. Sprawa „Leoparda” nie poróżniła nas, nie kłóciliśmy się. Najważniejsze było to, że miałem wsparcie żony, gdy było najgorzej. Staraliśmy się żyć tak, by dzieci nie odczuły, że cokolwiek się wydarzyło. Gdy były większe mówiliśmy im o mieszkaniu. Pytały kiedy się wprowadzimy. Odpowiadaliśmy „wkrótce”. I to „wkrótce” właśnie nastąpiło - mówi Tomasz.

W tym roku, przy łamaniu się opłatkiem, nie usłyszy: „Żebyście się wprowadzili”. Bo od dziesięciu lat były to regularne życzenia.

***

Sąsiedzi dopijają kawę. Wiedzą dobrze, że sprawa „Leoparda” ich zjednoczyła. Wymieniają osoby, które przez te wszystkie lata angażowały się w walkę o sprawiedliwość. - Nie spotykamy się co tydzień na plotkach i kawie, ale jeśli ktoś z nas o trzeciej w nocy będzie potrzebował pomocy, to wie, że może na nas liczyć - mówi Maciej Szczerba. -Jesteśmy tu. Wreszcie we własnym domu.

Śródtytuły pochodzą z tekstów piosenek Wolnej Grupy Bukowiny, Krystyny Giżowskiej, Budki Suflera, Perfectu

***

Na kupno mieszkań klienci wpłacali spółce „Leopard” od 150 tys. zł do 1,5 mln zł. Budynki przy ul. Wierzbowej (dziś Dworskiej) w Krakowie miały zostać oddane do użytku w 2007 r. W 2008 r. deweloper zażądał dopłat od nabywców mieszkań przy ul. Kijowskiej. Sprawa dopłat dotyczyła też inwestycji przy Wierzbowej. W maju 2009 r. została ogłoszona upadłość spółki „Leopard”. Spośród czterech budynków przy Wierzbowej gotowe do oddania były trzy. Okazało się, że na mieszkaniach hipoteki miał amerykański fundusz Manchester Securities Corporation. W 2010 roku krakowski Sąd Okręgowy stwierdził, że hipoteki są nieważne. 9 lutego 2011 roku Sąd Apelacyjny zmienił ten wyrok. Rok później Sąd Najwyższy orzekł, że mieszkania są wolne od hipotek. Proces o unieważnienie hipotek kosztował blisko pół mln złotych. Prezesi firmy „Leopard” - Jacek P. i Bogusław Z. oraz działający w porozumieniu z nimi Grzegorz A. zostali zatrzymani. Proces karny trwa.

„Leopard” oszukał ok. 500 osób na kwotę prawie 100 mln złotych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski