Stosunki polsko-węgierskie, a przede wszystkim ocenę tego, co robi Victor Orban konsekwentnie zbliżając się do Rosji kosztem Europy, najlepiej obrazuje scena wczorajszego powitania z Ewą Kopacz. Było lodowate.
Źródło: TVN24/x-news
Nie pomogły nawet kwiaty, którymi węgierski premier starał się ocieplić atmosferę. Zresztą, Ewa Kopacz podsumowała potem rozmowy bardzo dosadnie - były "szczere i trudne". Czyli mówiąc mniej dyplomatycznie, Orban usłyszał, jak jego spolegliwa polityka wobec Putina niszczy europejską solidarność.
Ale zaskoczenie dotyczy nie tylko władz. Prawicowe środowiska polityczne, które jeszcze do niedawna stawiały Węgry za wzór, dzisiaj są co najmniej skonfundowane. Jarosław Kaczyński, wołający po ostatnich wyborach parlamentarnych, iż "jeszcze przyjdzie taki dzień, że będziemy mieli w Warszawie Budapeszt" ostentacyjnie odmówił spotkania z Orbanem. Zaskoczenie PiS-u węgierską polityką dosadnie wyraził wiceszef partii Mariusz Kamiński, który w TVN24 przyznał, że Orban robi coś, co jest "niewybaczalne".
Nie będzie też kolejnego wyjazdu do Budapesztu organizowanego przez sprzyjające węgierskim konserwatystom Kluby "Gazety Polskiej". Przez cztery lata stało się to tradycją, ale Ryszard Kapuściński, jeden z organizatorów, mówi "Dziennikowi Polskiemu", że kolejny akt solidarności z Węgrami w obecnej sytuacji zostałby źle odebrany.
- W tym roku damy sobie spokój. Obawiamy się tego, że wyjazd mógłby zostać instrumentalnie wykorzystany do tego, że popieramy politykę proputinowską. A tak naprawdę nie podoba nam się zachowanie Orbana. Niepotrzebnie wychodzi przed szereg - mówi Kapuściński.
Ta całkowita zmiana stanowiska, ale też wolta, którą wykonał Orban, stawiają w niezręcznej sytuacji sprzyjające mu dotychczas środowiska polityczne, jak i całą Unię Europejską. W tym tygodniu okazał się pierwszym unijnym politykiem, który otworzył szeroko drzwi przez rosyjskim prezydentem, stawiając krajowe interesy ponad wspólnotową solidarność.
- Najważniejsze jest to, że Węgry na całe dziesięciolecia chcą związać się z Rosją jako partnerem strategicznym - mówi "Dziennikowi Polskiemu" dr hab. Bogdan Góralczyk z Uniwersytetu Warszawskiego. Podczas wizyty Putina dopięto sprawę rozbudowy przez Rosjan elektrowni atomowej w Paks, za ponad 10 mld euro.
Co oznacza, że Węgrzy są skazani na rosyjski atom. Ale jeszcze ważniejsza wydaje się dzisiaj sprawa umowy na dostarczanie rosyjskiego gazu, od którego Węgry są uzależnione. 20-letnie porozumienie kończy się w tym roku i Orban zdołał na razie wywalczyć, że niewykorzystane rezerwy tego surowca, za które i tak trzeba było płacić, będą mogły zostać zużyte po dotychczasowych cenach. Porozumienie nie zostało jednak zawarte.
- Rosjanie chcą 20- albo nawet 30-letniej umowy, jaką kiedyś narzucili Polsce. Węgrzy chcieliby być bardziej elastyczni, żeby reagować na zmieniające się ceny. Negocjacje trwają, a sprawa jeszcze nie jest przesądzona - mówi Bogdan Góralczyk.
Konsekwencje są co najmniej dwojakie. Gdy Orban przyjeżdżał do Warszawy po pierwszych wygranych wyborach, zwracał uwagę ówczesnemu premierowi Donaldowi Tuskowi na konieczność zachowania wspólnej polityki energetycznej. Dzisiaj nie tylko robi co innego, ale też negatywnie wypowiada się o polityce Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej.
Po drugie, nawet jeśli podpisanie nowej umowy gazowej między Rosją a Węgrami jest bardzo prawdopodobne, to na razie wymierne korzyści odniósł przede wszystkim Putin. Dr Góralczyk mówi nawet dosadniej - że Orban został przez rosyjskiego prezydenta bezwzględnie wykorzystany.
- Bo to Putin podyktował termin ostatniej wizyty - w 70. rocznicę wyzwolenia Budapesztu. Nieprzypadkowo, szczególnie w kontekście niedawnej dyskusji o jego nieobecności w Auschwitz - mówi Góralczyk i dodaje, że na Węgrzech zawrzało jeszcze z innego powodu.
- Rosjanie odbudowali na cmentarzu parcelę żołnierzy sowieckich, którzy przy zginęli przy oblężeniu Budapesztu w 1945 roku. Okazuje się jednak, że na tej parceli jest jeszcze inna, z 1956 roku, też odnowiona za rosyjskie pieniądze. A na jej środku obelisk, gdzie odrestaurowano poprzedni napis, który mówi, że Sowieci walczyli w 1956 roku z kontrrewolucją o wolność Węgrów...
Z polskiego punktu widzenia istotne jest również to, że grupa wyszehradzka, do której należymy z Węgrami, Czechami i Słowakami de facto nie niesie już żadnej wspólnej treści. A nawet jest powoli wypierana przez tzw. trójkąt sławkowski (Austria, Czechy, Słowacja), w którym Austria rości sobie prawo do roli koordynatora polityki Europy środkowej. Węgrów jeszcze tam nie ma, ale pewnie to tylko kwestia czasu.
Polska nie może więc nie rozmawiać z Orbanem i nie przekonywać go do wspólnego frontu w sprawie Ukrainy. Czy jednak cokolwiek to przyniesie, to już inna sprawa.
Dwa Bratanki?
Przyjaźń polsko-węgierska była dotychczas najlepiej wyrażona popularnym przysłowiem, pierwotnie znanym nawet w szerszej wersji: "Węgier, Polak dwa bratanki - i do konia, i do szklanki. Oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi". Opinie co do daty powstania tego powiedzenia nie są jednoznaczne, niektórzy wskazują na wiek XIX, inni jeszcze wcześniej, na okres po upadku konfederacji barskiej.
Co ciekawe, przysłowie mogło pojawić się wśród przywódców powstania... antyrosyjskiego. - Wprawdzie Polak i Węgier to dwa bratanki, ale ja już dawno stwierdziłem, że "Węgier sprzedałby pięciu Polaków za jednego Niemca" - mówi dr hab. Bogdan Góralczyk, ekspert od spraw węgierskich.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?