Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Orest Lenczyk: Stawowy i Smuda muszą spuścić z piłkarzy powietrze

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Trener Orest Lenczyk jest jednym z 9 trenerów, którzy prowadzili i Wisłę, i Cracovię Fot. Wojciech Matusik
Trener Orest Lenczyk jest jednym z 9 trenerów, którzy prowadzili i Wisłę, i Cracovię Fot. Wojciech Matusik
ROZMOWA. - Derby to z reguły tylko walka, walka i walka. A futbol to nie kickboxing - mówi były trener Cracovii i Wisły

Trener Orest Lenczyk jest jednym z 9 trenerów, którzy prowadzili i Wisłę, i Cracovię Fot. Wojciech Matusik

- Panie trenerze, możemy porozmawiać?

 

- Nie. Nie będę niczego komentować.

- Ale o derby chciałem zapytać.

- O derby? Na pewno tylko o derby? To proszę pytać. Ale tylko o derby!

- Wybiera się Pan?

- Nie. Od roku nie byłem na żadnym meczu.

- Dlaczego?

- Moja sprawa. Nie byłem i już.

- A takie wydarzenie nie przyciągnie Pana na trybuny? Miejsce w loży prezesa Filipiaka pewnie by się znalazło.

- Nie, nie interesuje mnie to.

- Ale śledzi Pan rozgrywki ekstraklasy?

- Oczywiście. Ale do oglądania meczów wystarcza mi mój kilkuletni sprzęt elektroniczny, który mam w domu.

- I co? Mecz Cracovia - Wisła to dla Pana wydarzenie?

- Pozwolę sobie na takie stwierdzenie, że współczesne derby to nie są te derby, do których ja odnoszę się z sympatią i sentymentem. W Cracovii i Wiśle dawniej grało 95 procent wychowanków. To były derby Krakowa pełną gębą. Tymczasem od lat gra w nich międzynarodowa mieszanina. Ciekaw jestem, jak wielu z tych piłkarzy rozumie rangę tego meczu. Ile znaczy to dla kibiców, dla historii, dla statystyk, a nawet dla świętej pamięci redaktora Janusza Kukulskiego [wielki kibic "Pasów", autor wielu publikacji na temat klubu - red.], który gdzieś patrzy na to wszystko z góry i liczy na zwycięstwo Cracovii.

- Nie zaryzykuje Pan tezy, że w kwestii wychowanków coś się zmienia? W Cracovii ważną rolę odgrywa Sebastian Steblecki, w Wiśle Michał Chrapek, może też zagra Paweł Stolarski. Mało, ale parę lat temu prawie w ogóle nie było o tym mowy.

- Mówi pan o Stebleckim. Ja się bardzo cieszę, że ten chłopak gra, rozwija się, ale mam obawy, czy za pół roku nie wyfrunie z Krakowa. Tak samo jak kiedyś Mateusz Klich. A czy idzie ku lepszemu? Spokojnie. Powiem raczej tak: oby nie było gorzej.

- Parę jaskółek wiosny nie czyni?

- Właśnie.

- A propos Klicha, to ma Pan cichą satysfakcję, że go wciągnął za uszy do ekstraklasy?

- Bez przesady. Nigdy nie szukam swoich zasług, tym bardziej że Mateusz jest synem trenera i wybitnej sportsmenki. Rodzice wiedzieli, co robią. Pamiętam, jak starałem się o niego, kiedy pracowałem w Śląsku Wrocław. W pewnym momencie było wszystko na dobrej drodze, ale pieniądze zdecydowały, że pojechał do Wolfsburga. Później, gdy okazało się, że szkoła trenera Magatha nie bardzo mu służy, to nawet zjawił się we Wrocławiu na rozmowach. Dwóch menedżerów z nim przyjechało, takich łobuzów. Nie wyszło. Ale cieszę się, że trafił do Holandii, że regularnie gra. To, że odnalazł się w reprezentacji, to też zasługa Marka Wleciałowskiego, drugiego trenera kadry, który ze mną pracował w Cracovii i znał Klicha bardzo dobrze.

- Te dawne derby jak Pan zapamiętał?

- Nie da się ukryć, że to słynne powiedzenie "święta wojna" miało wtedy ogromne znaczenie. Stadiony pękały w szwach. I choć były o wiele mniejsze od obecnych, to o wiele więcej ludzi na nie przychodziło. Wszyscy stali, nie było krzesełek. Nie wiem, czy nie było burd, ale na pewno nie na taką skalę jak później. W tamtym systemie milicja potrafiła opanować najbardziej krewkich kibiców. Nie pamiętam w każdym razie, żeby dochodziło do morderstw z użyciem noża, czy jeszcze gorszych przedmiotów.
- Dziś wiele osób odrzuca od krakowskich stadionów właśnie ten chory klimat współczesnych derbów. Pana też?

- Absolutnie tak. To wielkie nieszczęście tej dyscypliny w naszym kraju. Taka siatkówka potrafiła się dochować wspaniałej publiczności, zorganizowanej, bawiącej się. Tymczasem w piłce rządzą grupy, może i nieduże, ale mające ogromny wpływ na doping, na opinie, na prowokacje, na zadymy po meczach. Nad tym bardzo ubolewam. Jest dla mnie rzeczą niezrozumiałą, że pomimo - podobno dokładnej - kontroli kibiców przy wejściu, nagle pół stadionu się pali. Ktoś tych ludzi wpuścił, więc nie wiem, czy to jakaś prowokacja, czy przymykanie oczu. A później co? Znowu prezes ma płacić karę za, że tak powiem, burdy.

- Dziewięciu trenerów pracowało w Wiśle i Cracovii. Bodaj tylko dwóch z nich nigdy w nich nie przegrało: Pan i Artur Woźniak.

- Jaja, nie wiedziałem o tym.

- Miał Pan tajemniczy sposób na derby czy szczęście?

- [śmiech] Szczęście trenerowi zawsze jest potrzebne. No i nie da się ukryć, że lata temu Wisła była zespołem z czołówki pierwszej ligi, a Cracovia borykała się z różnymi problemami. A mówiąc o szczęściu, to pewnie wraca pan do meczu na stadionie Hutnika i remisu, po którym Wisła straciła szansę na mistrzostwo [sezon 2009/10 - red].

- A wy zapewniliście sobie utrzymanie.

- Zasłużenie. W ostatniej kolejce pokonaliśmy grającego o być albo nie być Piasta Gliwice, a to znaczy, że po pierwsze - nasz zespół nie był aż taki słaby, żeby spadać, a po drugie - przez rok czasu coś zostawiło się w tym klubie.

- W sumie to nigdy nie zostało wyjaśnione, dlaczego nie został Pan potem w Cracovii.

- Nie mam zamiaru nic wyjaśniać. Był kontrakt, który obowiązywał obie strony, pan prezes Filipiak po prostu skorzystał z punktu, który tam był zapisany. Przyjąłem to do wiadomości, cześć, serwus.

- Pan potrafił z Cracovią ograć faworyzowaną Wisłę. Teraz Wisła jest na fali, Cracovia pod. Jakaś rada dla trenera Stawowego?

- Nie użyłbym sformułowania, że Cracovia nie jest na fali. Gra swoją piłkę, momentami bardzo fajnie to wychodzi. Jej problemem jest to, że traci bramki w okolicznościach przypadkowych. A rady? Ja bym tylko chciał, żeby z obu stron była gra na wysokim poziomie, jeżeli chodzi o technikę i taktykę, żeby nie sprowadzić tego meczu do walki, podgrzewania atmosfery, że to Cracovia, że to Wisła. To nie o to chodzi.

- Z reguły ostatnio tak właśnie było.

- Niestety. Chciałbym, żeby trenerzy spuścili trochę z piłkarzy powietrze. Jak zawodnicy wychodzą na boisko zbytnio napompowani, to zapominają, o co w tym wszystkim chodzi. Jest tylko walka, walka i walka. A piłka nożna to nie kickboxing.

- Zaskakują Pana wyniki Wisły pod wodzą Franciszka Smudy?

- Nie, bo - może to niedelikatnie zabrzmi - gorzej już nie mogło być. Wisła ma przecież ciągle niezłych piłkarzy. Sam znam przecież dobrze Gargułę czy Boguskiego, a taki Głowacki, jeśli tylko jest zdrowy, to moim zdaniem może grać w reprezentacji. Idźmy dalej: Bunoza to jest zawodnik, z którego Wisła może mieć jeszcze bardzo dużo pociechy. Jest zdolny Chrapek. Czekam też na, może nie przebudzenie, ale na to, żeby Małecki zapomniał o tym, co działo się w ostatnich dwóch latach i wrócił na ten swój wysoki poziom.
 

- Paweł Brożek?

- Da sobie radę. Tylko niech inni dobrze grają dookoła niego.

- Czyli potencjał był, tylko brakowało kogoś, kto by go uwolnił. Zrobił to Smuda, z którym miał Pan parę medialnych sprzeczek.

- Sprzeczki wymyślają dziennikarze. Franek ma swój styl, powiedział, że ja go szczypię. Nigdy nie uważałem się za szczypawkę, ale czasem trzeba sobie coś szczerze powiedzieć, mieć swoje zdanie. Krytyka jest potrzebna, ciągłe chwalenie prowadzi do narcyzmu. Na pewno jednak nikt nie może zarzucić Frankowi, że nie jest solidnym trenerem.

- On to rocznik 1948, Pan jest o sześć lat starszy. Zobaczymy Pana jeszcze na trenerskiej ławce?

- Ma pan jeszcze jakieś pytania oprócz tego?

- Mam, ale to bardzo interesująca kwestia.

- Pan mi podpowie, w którym klubie mógłbym pracować.

- Nie wiem, ale może niedługo gdzieś się zwolni jakieś miejsce.

- Problem polega na tym, że za dużo wiem o polskich klubach, polskich warunkach, możliwościach i tak dalej. W tej chwili nie marzę o tym, żeby pracować byle gdzie i grać o byle co. Nie interesuje mnie praca w klubie, który nie ma żadnych szans na wynik, tylko tak sobie gra, bo gra. Nie o to w tym sporcie chodzi.

- Jest jedna drużyna, w której widziałoby Pana paru dziennikarzy i paru kibiców. Kadra.

- [długie milczenie]

- Panie trenerze...?

- Chce się pan chyba komuś narazić.

- Tylko pytam. Być może za miesiąc będą nowe wybory.

- Wie pan, wyboru selekcjonera dokonuje - podobno - kapituła. Capitis to po łacińsku głowa, a głowa prawdopodobnie wie, co robi. Dlatego pozostawiam to bez komentarza.

- A może uroki emerytury są takie, że Pan już nie chce wracać do pracy?

- Marnej, nauczycielskiej emerytury. Nie byłem policjantem, nie byłem żołnierzem, nie byłem górnikiem, mam 1800 złotych na miesiąc.

- A oszczędności?

- Ja mam troje dzieci, czwórkę wnuków. O jakich oszczędnościach mówimy? [śmiech]

- Ustalmy jednak jedną rzecz: nie powiedział Pan jeszcze "pas"?

- Mnie uwielbia kilku redaktorów z "Faktu", którzy najchętniej zobaczyliby już mój nekrolog, bo kiedyś podali wiadomość, że żegnam się z zawodem, choć żadnemu dziennikarzowi przez rok nie udzieliłem wywiadu.

- To co się teraz zmieniło? W poniedziałek był Pan w Canal Plus, teraz rozmawia Pan ze mną.

- Ale pan mnie ciągnie za język.

- Tylko pytam.

- Pan tylko pyta, a ja mam tylko odpowiedzieć. Pora kończyć. Mieliśmy przecież rozmawiać tylko o derbach.

Rozmawiał Przemysław Franczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Orest Lenczyk: Stawowy i Smuda muszą spuścić z piłkarzy powietrze - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski