Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Orlando Śliwa: Nigdy nie byłem na wakacjach bez nożyczek!

Anna Piątkowska
Anna Piątkowska
W styczniu Orlando wrócił do Krakowa. Otworzył swój salon na Kazimierzu
W styczniu Orlando wrócił do Krakowa. Otworzył swój salon na Kazimierzu Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Mówi, że urodził się po to, żeby być fryzjerem. W ten sposób chce uszczęśliwiać ludzi. Kiedyś robił fryzury Madonnie i supermodelkom na wybiegach znanych domów mody, dziś ma marzenie, by nauczyć strzyc osobę niewidomą. Orlando Śliwa wie, że to potrafi.

FLESZ - Zakup mieszkania coraz droższy

„Dziennik Polski”

Jest 1987 rok, Janusz Śliwa zdobywa na konkursie fryzjerskim w Berlinie mistrzostwo Europy w kategorii Fryzury Ślubne. Młody fryzjer z Krakowa międzynarodowe jury zachwycił fryzurą z falami, do tej pory nikt nie robił fal z dołu do góry. - To było czyste szaleństwo, nie było produktów: żelu, lakieru do włosów, które utrzymałyby fryzurę. Mama doradziła mi zrobienie żelu z siemienia lnianego - patent z czasów wojennych na to, by fryzura się „trzymała” - opowiada Janusz, a właściwie Orlando, bo takie imię przyjął z czasem.

O triumfie krakowskiego fryzjera napisał 33 lata temu „Dziennik Polski” na pierwszej stronie. Ten numer gazety Orlando Śliwa już zawsze będzie miał ze sobą, gdy coś w życiu pójdzie nie tak, rozkłada gazetę i mówi sobie: „Tu byłeś, kiedyś znów będą o tobie pisać”. Takich momentów było w jego życiu co najmniej kilka. Dziś poradziłby każdemu, by zachował w pamięci dumę, którą poczuł pierwszy raz w życiu, cokolwiek było jej powodem. Wspomnienie tego momentu pozwoli wstać, gdy się upadnie. - Każdy upada, to normalne. Najważniejsze, żeby wstać. Czasem nie ma ręki, którą by ktoś podał, wówczas trzeba samemu wstać i odzyskać wiarę - mówi z przekonaniem.

Szkoła fryzjerska

Dwa lata wcześniej, będąc jeszcze uczniem, Janusz zdobył mistrzostwo Polski juniorów. Fryzjerstwo to jego wielka pasja, zauroczyła go babcia, którą, będąc dzieckiem, obserwował, kiedy zaplatała przed lustrem długi warkocz. On sam pierwsze warkocze zaplatał z włosów kukurydzy. Babci się to nie spodobało.

Nie spodobało się także siostrze obcinanie włosów ukochanym lalkom. Choć chłopak robił to w ukryciu, bura od mamy i gniew siostry zawsze spadały na jego głowę.

W szkole fryzjerskiej był jedynym chłopakiem. Żeby zacząć naukę Janusz musiał uciec z domu. Podstawówkę skończył z czerwony paskiem, mama nie dała zgody, by z takim świadectwem szedł do zawodówki. Poszedł więc do technikum, jak chciała mama, ale kiedy tylko skończył 18 lat, rzucił je, uciekł z domu i trafił do szkoły fryzjerskiej. Tak jak sobie wymarzył. - Nikt we mnie nie wierzył. Ludzie myśleli, że jestem niezrównoważony, dlatego tak wszystko strzygę. Dopiero to mistrzostwo, które zdobyłem pokazało chyba, że nie jestem wariatem, że to moja pasja - śmieje się dziś Orlando. - Także w domu zostało mi wybaczone.

Zakład fryzjerski „Fala”

W czasach kiedy Orlando zaczynał przygodę z fryzjerstwem panowała zasada, że mężczyźni strzygą mężczyzn, a kobiety kobiety. W męskim salonie w ruch szła brzytwa, za którą Orlando nie przepadał. Raz zdarzył się niezbyt trzeźwy klient, któremu młody fryzjer skaleczył ucho. Wyrzucono go za to z zakładu i tak trafił, jak mówi, do raju - zakładu fryzjerskiego dla kobiet „Fala” na ulicy Szczepańskiej. Do czesania przyjeżdżały tu zamożne Polki z Wiednia, z Włoch. - To były wspaniałe czasy, za dolara napiwku od nich mogłem żyć przez tydzień - wspomina Orlando. - Jak szedłem przez Rynek mówili: „książę idzie”. Poznawali mnie.

Zwycięstwa w konkursach fryzjerskich zapewniły mu nie tylko przeniesienie z salonu „Fala” w Nowej Hucie do lokalizacji przy Rynku. - W tamtych latach nikt nie wychował się w domu pełnym miłości, wszędzie były jakieś problemy. Te konkursy dawały mi moc, czułem, że jestem coś warty - wspomina.

Rebeliant

W styczniu 1988 roku Janusz ucieka z kraju. Mówi o sobie, że był takim trochę „rebeliantem”, biegał po ulicach protestując przeciwko komunie, za co trafił nawet do aresztu. Wyjechał do Niemiec także uciekając przed wojskiem, więc po upadku systemu powrotu do kraju już nie było. - W Niemczech trafiłem na ulicę, bez języka, bez pieniędzy. Długo nie mogłem wykonywać zawodu, który kochałem. Dużo tam przecierpiałem, ale gdybym trafił do wojska, jestem pewny, że popełniłbym samobójstwo - wspomina Orlando. Wiele razy otwierał wówczas teczkę z dyplomami i artykułem w krakowskiej gazecie. Wkrótce w Polsce upadła komuna, Janusz stracił azyl polityczny, udał się więc na emigrację dalej, do Australii.

Madonna

W Australii urosły mu skrzydła. - Zacząłem odbijać się od dna, wróciłem do zawodu, wkrótce zostałem mistrzem Zachodniej Australii.

W tym czasie Orlando został także makijażystą. Nie spodobał mu się makijaż modelki, którą czesał podczas jednego z pokazów, kazał zmyć kilogramy make-upu i zrobił pierwszy własny makijaż. Z podkreślonym kreską okiem, bo według Orlanda, oko w makijażu jest najważniejsze. - Zawsze mówię, ręce z daleka od podkładów, pudrów i ciężkich szminek. To postarza! Im więcej maskary, tym lepiej. Kobiety, akcentujcie oczy! - Kocham dziwactwo, dlatego odnalazłem się w modzie - wspomina tamten okres. Szybko pojawiły się magazyny modowe, wybiegi topowych europejskich domów mody, modelki, gwiazdy, teledyski, trasy koncertowe. High life.

- Robiłem fryzurę Madonnie na koncert na MTV World w 1998 roku. To był czarny bob z lekkimi falami. Madonna zaskoczyła wtedy taką fryzurą. W tamtym czasie fale były zupełnie niemodne, przestarzałe, nosiło się galmour.

Wcześniej Madonna nosiła długie czarne włosy, taką ma fryzurę w piosence „Frozen” z wydanej wówczas płyty „Ray of light”. - To ona wymyśliła tę fryzurę, cały jej zespół musiał mieć takie samo uczesanie. - Uwielbiałem ten świat, ale z czasem Photoshop zabił nasz talent - mówi dziś z lekkim smutkiem.

Oprócz Madonny był też inne gwiazdy: Robbie Williams, Cheryl Crow. Nigdy natomiast jego fryzjerskim zakusom nie uległa mama, która dumnie nosi swoją własnej roboty fryzurę na Mireille Mathieu. Zresztą, niedaleko pada jabłko od jabłoni - Orlando też nie pozwala się strzyc nikomu. Nie lubi doskonałości, zawsze coś w jego fryzurze musi być „nie tak”, jakiś „diabełek”.

Czarna strona wielkiego świata

W połowie lat 90., kiedy na dobre zadomowił się w wielkim świecie mody przyszło załamanie. - To świat, który potrafi bardzo człowieka „wkręcić”. Niejeden kończy jako narkoman, alkoholik, modelki jako prostytutki. W latach 90. były tam ogromne pieniądze, wielkie podróże, szybkie życie - wspomina. - Zachłysnąłem się tym, w porę przyszła refleksja, że jak się nie opamiętam, skończę źle.

Przez półtora roku mieszkał w klasztorze tybetańskim. Wyszedł odmieniony.

Pasja

Dobry fryzjer musi mieć pasję, żeby ciągle się uczyć, musi mieć miłość do tego, co robi i pokorę - klientka może mieć zły dzień i trzeba to zrozumieć i dać jej czas. Orlando uwielbiam rozmowy z kobietami. Lubi patrzeć na ludzi, siąść w paryskiej kawiarni i cały dzień patrzeć na ludzi.- Żyję dla mojego zawodu. Jeśli przyjdą czasy, że będą tylko roboty, też będę im robił fryzury - mówi. Najbardziej lubi uczesania wieczorowe i ślubne.

Najtrudniejsza w pracy fryzjera jest komunikacja, pierwsze 10 sekund, kiedy widzi się modelkę, kreacje, fryzurę - w tym czasie musi się pojawić pomysł, jeśli tego nie ma, trudno będzie o sukces. Przydaje się to także w pracy przy fotelu, choć tu klientki są mniej otwarte, najczęściej przychodzą z wyobrażeniem fryzury w głowie.

Dziś strzyże złotymi nożyczkami, bo nożyczki, wyczucie rąk i własna technika to podstawa. A strzyżenie jest, jego zdaniem, jak kaligrafia. Wyrobił sobie własną technikę. Na wakacje zawsze zabiera nożyczki. Zazwyczaj już w pierwszych dniach recepcjonistki dowiadują się, że jest fryzjerem i chcą, żeby je strzyc. Kiedy przychodzi czas wyjazdu, ma na miejscu już niemal gotowy salon.

Mówi się, że fryzjer jest jak terapeuta, że jak kobieta chce coś w życiu zmienić, zaczyna od fryzury. - To prawda. Jesteśmy najlepszymi powiernikami, bo nie oceniamy. Wysłuchamy, pośmiejemy się, czasem popłaczemy razem. Moja filozofia jest taka, że kobieta ma mieć u mnie swój dobry czas. Dlatego mam zawsze tylko jedną klientkę w salonie, jestem wówczas wyłącznie do jej dyspozycji - zaznacza.

Przyjaźni się z klientkami. Przyjeżdżają z Niemiec, z Wielkiej Brytanii. - Mam w Niemczech rodzinę, w której strzygę cztery generacje. Zaczynałem 33 lata temu od babci, później dochodziły kolejne pokolenia. Lecę do nich do domu i strzygę wszystkich przez kilka dni. Jestem z tego dumny.

Marzenie Orlando

Orlando myśli o uczniach. W wielu salonach przyjmują pracowników, którzy pasują do stylu miejsca: z tatuażami, w rozmiarze S, tylko wysokich, są więc i tacy, którym bardzo trudno będzie spełnić marzenie o byciu fryzjerem. Najbardziej chciałby nauczyć zawodu osoby, które nie mają dobrego startu w salonie, ponieważ mają jakieś dysfunkcje.

- Chcę, żeby mogli być szczęśliwi z tym, co i tak już ich spotkało w życiu trudnego. Wiem po sobie, jak dużo szczęścia dał mi ten zawód, w tym całym nieszczęściu, które mnie spotkało w życiu. Marzę, by nauczyć strzyc niewidomą osobę. Wiem, jak to zrobić.

W styczniu wrócił do Krakowa, otworzył salon na krakowskim Kazimierzu. Wszystko robi sam. Kiedy przychodzi klientka, zamykam salon, jestem skoncentrowany tylko na niej. - To jest moja filozofia - mówi. - Nie walczę o pieniądze, chcę dać ludziom szczęście. Uważam, że jestem wojownikiem piękna. Jak ktoś ma problem życiowy i jeszcze złą fryzurę, to jest to o jeden problem za dużo.

Dawny nauczyciel fryzjerstwa Orlanda zmarł „przy fotelu”. - Usiadł na taboreciku podczas strzyżenia i umarł. Też chcę tak umrzeć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Orlando Śliwa: Nigdy nie byłem na wakacjach bez nożyczek! - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski