Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Osiedle na bursztynowym szlaku z rycerską historią i podpłomykiem

Edyta Mikołajewicz
edyta mikołajewicz
W dworze na Zabełczu bywał Eugeniusz Romer, twórca polskiej kartografii. Na wzgórzu odkryto zabytki z czasów rzymskich, tędy wiódł słynny szlak handlowy. Na osiedu miało powstać polskie Hollywood, z planów nic nie wyszło, a szkoda, bo tu historii jest na niejeden film.

Wiry na Dunajcu powodują bełkot wody. Stąd wywodzi się nazwę osiedla Zabełcze. Wieś przez wieki była w rękach szlacheckich rodów. Ostatnimi właścicielami dworu byli Romerowie. Zgromadzili potężną bibliotekę, która zniknęła bez śladu. Gdzie? Ta zagadka ta trapi badaczy dziejów możnego rodu. Miejscową karczmę odwiedził Stanisław Wyspiański. Tu urodził się Stefan Mazur, Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, który pod ratuszowym zegarem ukrył Żydówkę.

Dawna wieś zmienia oblicze, znikają gusła i stare bajania, jak te o duchu rycerza, który z cmentarza pognał na białym koniu w góry. Zabełcze to kopalnia niezwykłych opowieści. Osiedle miało zrobić Hollywoodzką karierę. Na łące w pobliżu dworu wyrosło Miasteczko Multimedialne, które miało przyciągać filmowców z całego świata. Czar prysł, bo właśnie spółka ogłosiła upadłość. Spielberg na Zabełcze nie przyjedzie. A tu historii jest na niejeden film.

Zapach podpłomyka
Małgorzata Belska opowiada, że o świcie Zabełcze pachnie pączkami. Różany, słodki zapach rozchodzi się po okolicy. Do piekarni Józefa Niki ustawiają się kolejki po najlepsze wypieki i chleb. A jeszcze do niedawna piekło się pod strzechą.

Teresa, Franciszka i Stanisław Gróbarczykowie wspominają starą chatę z piecem na dziewięć chlebów. Przy tym piecu wieczorami gospodarz, zabełczanin z dziada pradziada, plótł koszyki i niesamowite opowieści.

- Tata chodził z kolędnikami jeszcze przed II wojną. Opowiadał, że kolędnicy z Zabełcza i sąsiednich wsi ze sobą konkurowali. Jak poszli na Wielogłowy to tamci ich popędzili, gdzie pieprz rośnie. Najgorzej miał przebrany Anioła, długa szata nie pozwalała szybko uciekać - śmieje się pani Teresa.

Dzieciństwo na Zabełczu smakowało podpłomykiem i pieczonymi ziemniakami, pachniało piwoniami z przydomowych ogrodów, a w zimie choinką prosto z lasu. Dziś mieszkańcy nie siadają przy piecu, ale spotykają w świetlicy pod plebanią. Małgorzata Belska prowadzi tu drużynę harcerską. Wyprawia się z młodzieżą do okolicznych lasów. Alicja Sokulska-Wieloch prowadzi w świetlicy twórczą grupę kobiet. Tworzą niezwykłą biżuterię. Nie tylko taką z barwnych koralików i sznurków, czy srebra. W ruch idą gazety, czy nawet tłuczone skorupki jajek. Ekologicznie.

- Przez wiele lat uczyłam biologii, ale zawsze ciągnęło mnie do twórczych zajęć - mówi. - Impulsem stał się pobyt w szpitalu. Gdy byłam chora pierwszą grupę zorganizowałam właśnie w szpitalu - opowiada Alicja Sokulska-Wieloch.

Teraz pasją zaraża sąsiadki, prowadzi również warsztaty terapii zajęciowej w Krynicy- Zdroju. Starsze zabełczanki z podziwem patrzą na dzieła pani Alicji i wspominają, jak to dawno temu, gdy trudno było kupić barwne korale, czy tasiemki stroiły się w wianki, robiły korale z sitowia i jarzębiny. Było biedniej, ale wesoło. Do legend przeszły Wielkanocne psoty. Malowano pannom okna, odkręcano drzwi od stodoły, znikały furmanki i zwierzęta ze stajni. Sporo rytuałów nadal jest tu żywych. Na 15 sierpnia mieszkańcy święcą wianki, w wiązance obowiązkowo musi znaleźć się bylica boże drzewko. Poświęcone wianki spalało się w piecu, żeby chroniły dom i odpędzało złe moce.

- Jak tylko rozpętała się burza to się czym prędzej zapalało pod kuchnią i wrzucało poświecone zioła, jak dymek z komina wyleciał ku niebu, to chmury się rozchodziły. Ludzie w to bardzo wierzyli - wspominają siostry Franciszka i Teresa.

Niezwykle ważnym miejscem dla mieszkańców Zabełcza jest grota Matki Bożej z Lourdes, zbudowana w 1909 roku z inicjatywy brata Wojciecha Pączki, zarządcy folwarku ojców Jezuitów. Tu do Świętej Panienki mieszkańcy zanoszą od ponad wieku wszystkie swoje troski i kwiaty z przydomowych ogrodów. Na zmianę dbając o wyjątkowa kapliczkę.

Opowieść Franciszki

Franciszka Hasior urodziła się w domu na Zabełeckiej Górze w 1945 roku. Właśnie kończyła się II wojna światowa. Kraina jej dzieciństwa jest dziś niemal nie do poznania. Pamięta, że w dni targowe: wtorek i piątek od północy słychać było stukot furmanek, które z okolicznych wiosek zjeżdżały na targ do Nowego Sącza. Tak wcześnie, bo gospodarze chcieli zająć jak najlepsze miejsce.

- W domu było sześciu braci i dwie siostry. Tata pięknie śpiewał, chodził po weselach jako starszy drużba - wspomina. Mała Frania pasała krowy. Bawiła się z lalkami, które uszyła mama i wózkiem, który z drewna wystrugał ojciec. Do lasu chodziła na grzyby i jagody. Wspomina, jak sąsiedzi spotykali wieczorami i do nocy snuli opowieści. Takie, które małej Frani nie pozwalały czasem zmrużyć oka. Na przykład o duchu rycerza, czy sąsiadki, której cień, tuż przed śmiercią, widziany był pod chałupą.

- Jest na Zabełczu cmentarz z I wojny światowej. Pamiętam jak sąsiadka opowiadała, że spod ziemi wyłonił się duch rycerza na białym koniu, który pomknął w dal - mówi Franciszka Hasior.

Tylko Zabełcze!

Na Zabełczu zapuściła korzenie Bogumiła Kałużny, jej rodzina mieszka tu od pokoleń.

- Urodziłam się, gdy Zabełcze było jeszcze wsią, mieszkańcy uprawiali pola, hodowali zwierzęta, na łąkach wypasali krowy i barany - opowiada. Wspomina niezwykłą pasję ojca, który robił mapy przestrzenne z masy papierowej.

- Były wspaniałe. Patrzyliśmy z rodzeństwem jak tworzy każdy element tej niezwykłej przestrzeni, rzeki, doliny i miasta z zapałek. Dzięki temu w domu było mnóstwo pudełeczek po zapałkach, z których tata sklejał nam pociągi - wspomina Bogumiła Kałużny. W jej rodzinnym domu mama piekła pyszny chleb i niezapomniane podpłomyki. Do tego masło robione w maślniczce ze śmietany od własnych krów.

Przez Zabełcze przejeżdżał wtedy jeden samochód dziennie, za to mnóstwo furmanek. Z czasów dzieciństwa pani Bogumiła wspomina także wizyty w dawnym dworze.- Chodziliśmy tam na msze do kaplicy. Dwór stracił już wtedy urok, ale pozostał piękny park ze stawem. Na zamarzniętej tafli w zimie szalałam na białych łyżwach figurówkach - uśmiecha się. Niewielka kaplica w dworze służyła mieszkańcom do czasu budowy kościoła w 1989 roku. Przed tym tradycyjnie po I komunii świętej dzieci z Zabełcza spotykały się na poczęstunku na werandzie dworu. Był kubek kakao i jeden pączek. Taką komunię miała też Bogumiła Kałużny.

A później wszystko zaczęło się zmieniać. Na Zabełczu powstały sklepy, przedsiębiorstwa, zaczęło przybywać domów. Bogumiła Kałużny od dwóch kadencji jest przewodniczącą osiedla. A społeczniczką odkąd pamięta. Prowadziła klub młodzieżowy, szyła stroje na szkolne przedstawienia dla dzieci z osiedla, organizuje osiedlowe imprezy. Mówi, że Zabełcze to jej miejsce na ziemi. Tu znalazła miłość (poślubiła kolegę ze szkolnej ławy) i stworzyła dom o jakim marzyła.

- Kocham to moje Zabełcze i nie wyobrażam sobie życia w blokowisku. Potrzebuję ogrodu i zwierząt. Miejsce w którym zapuszcza się korzenie - mówi.

Z zakurzonych ksiąg

Zabełcze może się poszczycić niezwykłą historią, która łączy się z dziejami rycerskich rodów: Wielopolskich, Wielogłowskich i Romerów. Skarbnicą wiedzy o Zabełczu jest ksiądz prałat Stanisław Świderski, który przekopał archiwa i biblioteki w poszukiwaniu śladów dawnego Zabełcza. W latach 50. archeolodzy odkryli tu monety rzymskie z okresu cesarstwa - sestercje z wizerunkiem Marcjanny, siostry cesarza Trajana z 98 roku oraz monetę srebrną Postumusa Uzurpatora z III w.n.e i z tego samego okresu tesserę (kostkę mozaiki) z delfinem. Najpewniej zgubili je wieki temu podążający przez wzgórza kupcy, tędy bowiem wiódł legendarny szlak bursztynowy.

Pierwsza pisemna wzmianka o Zabełczu pochodzi z 1292 roku, gdy król Bolesław Wstydliwy nadał wieś Ottonowi, wojewodzie sandomierskiemu. Później przeszła w ręce Wielopolskich. Protoplastą rodu był Mikołaj, dziedzic Zabełcza i Wielopola, sędzia grodzki. Kolejnymi właścicielami byli przedstawiciele rycerskiego rodu Wielogłowskich herbu Starykoń.

- Na przełomie XVI i XVII wieś znajdowała się w ręku Jana Dobka-Łowczowskiego, posła króla Zygmunta III Wazy - przypomina ksiądz prałat Stanisław Świderski. Ostatnimi panami na Zabełczu byli Romerowie. Ród rycerzy, legionistów, wybitnych dyplomatów, naukowców i działaczy społecznych. Jednym z najsłynniejszych przedstawiciel był Eugeniusz Romer. Twórca kartografii polskiej ukończył gimnazjum w Nowym Sączu i często bywał w dworze swego stryjecznego dziada, historyka Aleksandra Romera. Ten założył w Zabełczu imponującą bibliotekę i liczącą dwadzieścia tysięcy tomów. Jego bratanek doktor Gustaw Romer, był docentem Uniwersytetu Monachijskiego, a potem profesorem prawa na Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezesem Rady Powiatowej w Nowym Sączu i posłem na sejm krajowy.

Historię rodziny w publikacji „Romerowie w Małopolsce i na Podkarpaciu” opisali Dariusz i Czesław Knychowie. Do dziś wielką tajemnicą pozostaje, co stało się ze wspaniałym księgozbiorem z dworu w Zabełczu. W 1901 roku majątek kupili jezuici, potem został znacjonalizowany i utworzono w nim PGR. Dwór nie odzyskał już dawnego blasku, ale nadal zachwyca okalający go park z XIX-wieczną figurą św. Józefa na kamiennym cokole.

- Mieszkańcem Zabełcza, który zapisał się na kartach historii był również Stefan Mazur, który w niezwykły sposób ocalił w czasie II wojny światowej ukochaną Żydówkę - opowiada ksiądz prałat Świderski. Stefan pracował u sądeckiego zegarmistrza Henryka Dobrzańskiego na ul. Jagiellońskiej, często odwiedzał herbaciarnię, prowadzoną nieopodal przez rodzinę Korenmanów. Tam poznał córkę właściciela Bertę. Ze względu na żydowskie pochodzenie rodzina Korenmanów została osadzona w getcie. Gdy zaczęła się jego likwidacja, rodziców i brata Berty wywieziono do obozów zagłady. Stefan postanowił wydostać ukochaną, zanim spotka ją podobny los. Na kryjówkę wybrał wieżę ratuszową, gdzie znajdował się mechanizm zegara, który nakręcał sądecki zegarmistrz. Berta tygodniami ukrywała się w ciasnym pomieszczeniu, wsłuchując się z drżeniem w dobiegające z korytarzy kroki. Po trzech miesiącach z pomocą Stefana uciekła pod Tarnów. Finałem tej dramatycznej historii był ślub Stefana Mazura i Berty Korenman. W zgodnym małżeństwie przetrwali kilkadziesiąt lat .

W 1975 roku wieś Zabełcze została włączona w granice Nowego Sącza i dziś jest jednym z 25 miejskich osiedli. Ale klimat pozostał tu sielski, wiejski. Na mieszkańców niezmiennie spogląda Jezus Frasobliwy, z kapliczki wzniesionej w 1848 roku przy drodze. Patrzy ze zadziwieniem bo furmanki zastąpiły pędzące samochody, a zamiast zbóż i maków wokół wyrastają kolejne salony i komisy samochodowe.

WIDEO: Czy produkcja żywności bez pestycydów jest możliwa?

Źródło: Dzień Dobry TVN/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Osiedle na bursztynowym szlaku z rycerską historią i podpłomykiem - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski