MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oskarżony prokurator N.

Redakcja
Zbigniew Bartuś

   Byli opozycjoniści oraz pokrzywdzeni przedsiębiorcy uważają, że dla takich ludzi nie powinno być miejsca w prokuraturze. Wiesław Nocuń przekonuje, że padł ofiarą nagonki i manipulacji.
   Na początku września Polacy dowiedzieli się z popularnego radia i opiniotwórczej gazety, że Wiesław Nocuń, były szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, "odpowiedzialny między innymi za skandaliczne zatrzymanie Romana Kluski" - otrzyma nominację na prokuratora Prokuratury Krajowej.
   - Obrazowo można to porównać do nominacji generalskiej w wojsku - komentował w Radiu RMF poseł PiS Zbigniew Wassermann. - A dotyczy człowieka, który opuszczając funkcję prokuratora apelacyjnego w Krakowie, zostawił tę prokuraturę na przedostatnim miejscu pod względem wyników pracy.
   W kolejnych dniach opinia publiczna dowiedziała się, że "skompromitowany Nocuń" w latach 90. nadzorował śledztwo w sprawie dokonanego w 1977 r. zabójstwa studenta UJ Stanisława Pyjasa. "Nazwisko Nocunia pojawia się za każdym razem, kiedy dochodzi do zacierania śladów w tej sprawie" - twierdził RMF.
   O jakie "zacieranie śladów" chodzi? Reporterzy radia "jako pierwsi dotarli do dokumentów z lat 70.", z których "wynika, że prokurator Nocuń umorzył śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci byłego boksera Mariana W., podejrzanego o śmiertelne pobicie krakowskiego studenta." Według ustaleń milicji i peerelowskiej prokuratury W. - podobnie jak Pyjas - zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku. "Najbardziej bulwersuje w tej sprawie to, że Nocuń nie podjął decyzji o wykonaniu sekcji zwłok boksera - wtedy być może dowiedzielibyśmy się, że zabójca Pyjasa też został zamordowany" - doniósł RMF, dodając, że akta tej sprawy "zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach na początku lat 90.", kiedy "Nocuń jako naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Wojewódzkiej w Krakowie nadzorował sprawę śmierci Pyjasa".
   W połowie września popularny internetowy portal zapytał, czy Wiesław Nocuń powinien zostać awansowany do Prokuratury Krajowej - 94 proc. głosujących odpowiedziało, że "zdecydowanie nie". Równocześnie żywo komentowany był fakt, że taka nominacja wiąże się z "dożywotnią pensją w wysokości 10 tys. zł" i "praktyczną nieusuwalnością ze stanowiska".
   Nie zważając na gorące doniesienia mediów i jeszcze gorętsze komentarze, minister sprawiedliwości Andrzej Kalwas oświadczył, że nie zamierza zrezygnować z nominacji Nocunia. - Uważam, że to znakomity prokurator, specjalista od prawa konstytucyjnego. A ten pion w Prokuraturze Krajowej muszę wzmocnić - tłumaczył. I 15 września powołał Nocunia do PK.
   Niemal wszyscy wyśmiali wyjaśnienia Kalwasa. Jeśli minister odchodzącego w niesławie rządu SLD chce coś "wzmacniać", to chyba tylko pozycję (i dochody) wiernych sług tej formacji - komentowano. Równocześnie pojawiło się jednak kilka pytań.
   Jak to możliwe, że Wiesław Nocuń mógł przez lata zajmować wysokie stanowiska, w tym kierować krakowską Prokuraturą Apelacyjną, i nikt nigdy nie odważył się głośno wypomnieć mu tego, kim był i co robił w przeszłości? Jak to się stało, że owa przeszłość zwaliła się Nocuniowi na głowę akurat teraz, w okresie zmiany rządu i przyznawania nominacji do Prokuratury Krajowej? Skąd ten nagły, gwałtowny atak mediów na człowieka, który wprawdzie dwa lata temu utracił pozycję, ale przecież nie wyleciał z PA, a od pół roku był oddelegowany do Prokuratury Krajowej i faktycznie w niej pracował?
   I wreszcie: co w informacjach, którymi karmiły się media w ostatnim czasie, jest prawdą, a co - jak twierdzi sam Nocuń, a wraz z nim jego stronnicy - było "oszczerstwem i manipulacją obliczoną na zdyskwalifikowanie jego osoby jako kandydata do Prokuratury Krajowej"? Obliczoną - przez kogo? I po co?

Przedostatnia w rankingu

   Kłopoty Wiesława Nocunia rozpoczęły się 12 grudnia 2003 r. Tego właśnie dnia ówczesny minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk odwołał go ze stanowiska szefa Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Nocuń został szeregowym pracownikiem PA. Po 12 latach znaczonych awansami była to degradacja.
   Oficjalnym jej powodem były "niezadowalające wyniki pracy podległej placówki". Ministerstwo od pewnego czasu prowadziło wewnętrzny ranking prokuratur, biorąc pod uwagę 17 wskaźników, między innymi zaleganie spraw, procent oskarżonych w stosunku do podejrzanych, liczbę zwrotów spraw do prokuratury czy skuteczność przy dokonywaniu zabezpieczeń majątkowych. W niektórych dziedzinach krakowska PA miała wypaść słabo. Tak to również tłumaczył następca Nocunia, Bogusław Słupik: - Istotnie, w pierwszym półroczu tego roku wyniki w niektórych kategoriach były niezadowalające, ale gdy odniesiemy je do lat wcześniejszych, to postęp jest widoczny - oceniał ostrożnie.
   W rankingu za 2003 r., opracowanym przez tygodnik "Wprost", krakowska placówka znalazła się na przedostatnim, dziewiątym miejscu wśród prokuratur apelacyjnych (okręgowa zajęła wówczas ostatnie, 41. miejsce). Autorzy rankingu wzięli pod uwagę odsetek spraw umorzonych z powodu niewykrycia sprawców, odsetek uniewinnionych oskarżonych i uniewinnionych tymczasowo aresztowanych oraz liczbę spraw zwróconych do uzupełnienia. Krakowska PA uzyskała w tych dziedzinach o dwie trzecie gorszy wynik niż lider rankingu - Rzeszów.
   Przeciwko uproszczeniom w rankingu protestowali liderzy Związku Zawodowego Pracowników Prokuratury RP, argumentując, że nie wzięto pod uwagę wielkości jednostek, poziomu przestępczości oraz rekordowego obłożenia sprawami prokuratorów w największych ośrodkach, takich jak Kraków. Ale wynik poszedł w świat. Właśnie powołując się na ten ranking poseł Wassermann, były szef Prokuratury Krajowej, mówi dziś, że za czasów Wiesława Nocunia krakowska PA zajmowała przedostatnie miejsce w kraju.
   Co ciekawe, jeszcze miesiąc temu ówczesna rzeczniczka Prokuratury Krajowej Małgorzata Wilkosz-Śliwa (parę dni później rozpoczęła kampanię wyborczą jako kandydatka do Sejmu z listy SdPl), broniąc decyzji ministra Kalwasa o powołaniu Nocunia do "krajówki", mówiła Monice Olejnik, iż "nieprawdziwe są stwierdzenia, jakoby prokurator Nocuń niewłaściwie kierował krakowską jednostką i miał złe wyniki". Dodała, że za jego czasów "powołano jeden z najlepszych w tej chwili wydziałów do walki z przestępczością zorganizowaną, w którym nadzorowano sprawę starachowicką, w którym rozpoczęto i kontynuuje się śledztwo w sprawie wielkiej afery paliwowej, w którym rozpracowano nieprawidłowości w Narodowym Funduszu Zdrowia".
   Przedstawiciele krakowskiego (i nie tylko) światka prawniczego uśmiechnęli się przy tej wypowiedzi, bowiem owym "jednym z najlepszych wydziałów" kierował za czasów Nocunia - i kieruje nadal - mąż Małgorzaty Wilkosz-Śliwy, Janusz Śliwa.

Niestrawność po Klusce

   Wydział, zwany popularnie "pezetem", ma rzeczywiście na swym koncie wartościowe, a zarazem mocno nagłośnione przez media dokonania, ale większość naszych rozmówców podkreśla, że jest to zasługą obecnego szefa PA Bogusława Słupika, dobrego organizatora, a przy tym - co rzadkie na tym szczeblu - człowieka niezwykle pracowitego.
   Jest też tajemnicą poliszynela, iż za czasów Wiesława Nocunia był z "pezetem" pewien problem. Wydział obarczano odpowiedzialnością za porażki organów ścigania w głośnych sprawach gospodarczych, między innymi uniewinnienia oskarżonych w dwóch procesach dotyczących tzw. afery stalowej w Hucie im. Sendzimira, braki postępów w sprawach tzw. wydmuszek, a przede wszystkim - za spektakularne umorzenie sprawy Romana Kluski, twórcy Optimusa. Śledztwo przeciwko Klusce toczyło się właśnie w pionie "pezetu".
   Media zwróciły uwagę na zastanawiającą zbieżność dat: pod koniec listopada 2003 r. Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że działania, w wyniku których zatrzymano i ścigano Romana Kluskę, nie były przestępstwem. Trzy dni później prokuratura, przyjmując do wiadomości wyrok NSA, umorzyła dwuletnie śledztwo, w którym - wielkim nakładem sił i środków - przesłuchała 1300 osób i zgromadziła przeszło 400 tomów akt. Tego samego dnia wszystkie media huczały o strasznej pomyłce i kompromitacji organów ścigania, żądając głów. A Roman Kluska mówił, że padł ofiarą szerszego zjawiska - niszczenia przedsiębiorczości przez urzędniczą machinę. Zapowiedział, że wystąpi o odszkodowanie. Dwa tygodnie później Wiesław Nocuń został odwołany ze stanowiska szefa PA.
   Za sprawą owej zbieżności dat (czy tylko?) media zaczęły spekulować, że "Nocuń poleciał za Kluskę". Wkrótce - choć nikt nigdy tego nie potwierdził - przestało to być domysłem, a zaczęło być pewnikiem powtarzanym przy różnych okazjach. Zwyciężyło przekonanie, że prokuratura popełniła błąd i będzie musiała zań zapłacić; na początek ofiarę poniósł Nocuń.
   Zwolennicy tej tezy twierdzą, że chodziło nie tyle o karę za błędy w śledztwie, co o złożenie kogoś ważnego na ołtarzu oburzonej opinii publicznej. - Nie ruszono szefa "pezetu" Śliwy, który jeszcze po wyroku NSA w sprawie Kluski mówił, że prokuratura kontynuuje śledztwo. Bo ma on mocne układy w Warszawie. Więc padło na Nocunia - spekuluje niezależnie od siebie kilku prokuratorów.
   Zwolennicy byłego szefa PA od dłuższego czasu próbują forsować tezę, że kierownictwo resortu wykorzystało sytuację ("sprytnie podsycane oburzenie mediów i słabsze wyniki"), by się Nocunia pozbyć, bo za jego czasów "pezet" rozpracował sprawę starachowicką i postawił zarzuty prominentom SLD, w tym wiceministrowi spraw wewnętrznych w rządzie Millera, Zbigniewowi Sobotce.
   - To mógł być faktyczny powód odwołania szefa, a sprawę Kluski nagłośniono po to, by dorobić Nocuniowi gębę prokuratora nieudolnego, kompromitującego instytucję - twierdzi zwolennik byłego szefa krakowskiej PA.
   Niektórzy posuwają się do tego, że jako źródło twierdzeń, iż "Nocuń poleciał za Kluskę", wskazują ludzi obecnego szefa PA, Bogusława Słupika. On sam jednak nigdy nie dał się naciągnąć na wypowiedzi, które zawierałyby krytyczną ocenę pracy poprzednika. Zaś pytany o to, czy odwołanie Nocunia mogło mieć coś wspólnego ze sprawą Kluski, konsekwentnie zaprzecza.
   Kiedy w dniu objęcia funkcji przez Bogusława Słupika zapytaliśmy go o sprawę Kluski, odparł, że nie będzie się odnosić do jej meritum, bo jej nie nadzorował.
   - Korzystając z okazji, chciałbym sprostować stwierdzenie zawarte w jednym z dzienników ("Rzeczpospolita" - ZB). Otóż w 2002 r., gdy prowadzono postępowanie przeciwko Romanowi Klusce, byłem naczelnikiem wydziału nadzoru nad postępowaniem przygotowawczym. Sprawa Romana Kluski znajdowała się wówczas w pionie przestępczości zorganizowanej, nie mogłem więc doradzać ówczesnemu prokuratorowi apelacyjnemu, jakie kroki winien w tej sprawie podejmować - mówił.
   Czyli nieprawdą jest, że kiedy prokuratura decydowała się postawić zarzuty Romanowi Klusce, ostrzegał Pan swego szefa, że sprawa jest co najmniej wątpliwa, i doradzał skierować zapytanie prawne do Prokuratury Krajowej? - pytaliśmy dalej.
   - Nie, nie jest to prawdą - odparł.
   Tydzień temu zapytaliśmy wprost Julitę Sobczyk, obecną rzeczniczkę Prokuratury Krajowej, czy Wiesław Nocuń mógł polecieć ze stanowiska za sprawę Kluski.
   - W uzasadnieniu decyzji o odwołaniu pana Nocunia z funkcji szefa PA w Krakowie nie ma ani słowa na ten temat - odpowiedziała.
   A czy nie mógł to być powód rzeczywisty? Bo - załóżmy - w sprawie Kluski doszło do złamania prawa, bądź drastycznych nieprawidłowości, albo - jak niedawno napisała "Rzeczpospolita" - "manipulacji śledztwem"?
   - To nie mógł być powód odwołania prokuratora Nocunia, bowiem, jak wynika z ustaleń Prokuratury Krajowej, do żadnych nieprawidłowości, a tym bardziej manipulacji w rzeczonym śledztwie nie doszło - podkreśla Julita Sobczyk.

Podchody

   Pierwszym sygnałem, że Wiesław Nocuń może mieć problemy z powrotem na eksponowane stanowisko, była awantura, jaka wybuchła po zeszłorocznej publikacji "Życia Warszawy" na temat - rzekomo planowanych - nominacji w warszawskiej Prokuraturze Apelacyjnej. Gazeta doniosła, że Nocuń jest kandydatem na wiceszefa tej jednostki, zaznaczając, że to "bardzo dobry znajomy świeżo nominowanego ministra sprawiedliwości Marka Sadowskiego, sędziego z Krakowa, oraz Piotra Niezgody, nadzorującego warszawską PA, byłego krakowskiego prokuratora". "ŻW" przypomniało, że Nocuń został odwołany ze stanowiska szefa PA w Krakowie "w atmosferze skandalu", w związku ze "złym nadzorem nad sprawą Kluski".
   Minister Sadowski przyznał, że w ministerstwie mówi się o "desancie krakowskim" i że Wiesław Nocuń jest jego "kolegą z czasów, gdy pracował w Krakowie". Jednak zaprzeczył, jakoby rozważano jego kandydaturę do warszawskiej PA. Dwa miesiące później sam Sadowski stracił stanowisko.
   A Wiesław Nocuń? Wokół niego zrobiło się cicho. Pół roku temu został bez rozgłosu delegowany do Prokuratury Krajowej. Obecnie pracuje w niej 51 prokuratorów z nominacją prokuratora krajowego oraz blisko 20 oddelegowanych z niższych jednostek. Nominacja, dająca obok prestiżu prawo do pobierania wysokiej pensji i wiążąca się z praktyczną nieusuwalnością ze stanowiska, stanowi ukoronowanie prokuratorskiej kariery.
   Wiadomo, że w Krakowie marzył o takiej karierze nie tylko Wiesław Nocuń. Koledzy byłego szefa krakowskiej PA przypuszczają, że jego potencjalni konkurenci postanowili zrobić wszystko, by opinia publiczna nie zapomniała o "sprawie Kluski", "przedostatnim miejscu PA w rankingu" i o tym, że (jak napisała "Rzeczpospolita") "dotąd było o nim głośno głównie przy okazji śledztw, w których się kompromitował".

Psy gończe

   Kiedy na początku września gruchnęła wieść, że minister Kalwas zamierza awansować Nocunia na prokuratora krajowego, w mediach momentalnie przypomniano "dorobek kandydata". Andrzej Kalwas nie znalazł jednak powodów do wstrzymania nominacji.
   Wówczas część dziennikarzy otrzymała informację "o niechlubnych czynach Wiesława Nocunia w czasach PRL", w tym o ponurej roli, jaką miał odegrać w sprawie Stanisława Pyjasa. Sugestia była taka: Nocuń storpedował śledztwo, które mogło wyjaśnić okoliczności śmierci Mariana W., domniemanego zabójcy studenta. Potem, już w latach 90., z podległej mu placówki w tajemniczych okolicznościach znikły akta tej sprawy.
   Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie Bogusława Marcinkowska potwierdziła 16 września (dzień po nominacji Nocunia), że w 1978 r. Nocuń zatwierdził milicyjną decyzję o umorzeniu postępowania w sprawie śmierci Mariana W. Dodała, że "prokurator badający sprawę zaginięcia akt nie natknął się na inne dowody w tej sprawie niż zeznania świadków, w tym wyniki sekcji zwłok". Media wyciągnęły z tego wniosek, że sekcji wcale nie było - Nocuń jej nie zlecił.
   W tym miejscu trzeba przypomnieć, że hipoteza, iż to Marian W. pobił śmiertelnie Pyjasa na zamówienie SB, pojawiła się dopiero w latach 90. Za najbardziej prawdopodobną uznał ją prokurator Krzysztof Urbaniak, który prowadził wówczas śledztwo w sprawie śmierci Pyjasa i jako pierwszy analizował dokumenty bezpieki. Urbaniak przyznaje dziś, że "w latach 70. żaden z prokuratorów nie mógł wiedzieć, że Marian W. jest powiązany ze sprawą zabójstwa Pyjasa". Wiedziała o tym tylko SB, która celowo utrudniała śledztwo, by je skierować na boczny tor (w wyniku śledztwa Urbaniaka dwaj funkcjonariusze zostali za to skazani).
   Słowem: również Nocuń, zatwierdzając w 1978 r. decyzję o umorzeniu postępowania w sprawie śmierci boksera, nie mógł wiedzieć, że człowiek ten mógł mieć jakikolwiek związek ze sprawą Pyjasa (no, chyba że miał wiedzę, którą dysponowali wtedy esbecy). Sam Nocuń w oświadczeniu wysłanym do PAP zapewnił, że "nie tylko zlecił sekcję zwłok Mariana W., ale i - przed umorzeniem dochodzenia - żądał dodatkowej ekspertyzy specjalistów medycyny sądowej". Zasugerował, że nagłe "zniknięcie akt zgonu Mariana W." z akt sprawy nie jest przypadkowe. Jego zdanie ktoś celowo manipuluje faktami i aktami, by go skompromitować; prowadzi się przeciwko niemu "nagonkę", "kampanię pomówień i oszczerstw".
   Nocuń poprosił prokuratora okręgowego w Krakowie, by odszukał w archiwach Zakładu Medycyny Sądowej krakowskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego obie opinie lekarskie w sprawie boksera W. I 20 września po południu krakowska prokuratura podała, że te opinie się znalazły.
   - W materiałach tych znajduje się protokół z sekcji zwłok, opinia uzupełniająca biegłych oraz ekspertyza Instytutu Ekspertyz Sądowych, który badał ślady znalezione na ciele - opisuje znalezisko Bogusława Marcinkowska. Według jej relacji z protokołu sekcji zwłok wynika, iż lekarze doszli do wniosku, że przyczyną śmierci Mariana W. mógł być upadek ze schodów (nie bez znaczenia mógł tu być stan upojenia alkoholowego mężczyzny). Na tej podstawie Nocuń zatwierdził umorzenie.

Aleja zasłużonych

   Choć sugestie dotyczące mataczenia Wiesława Nocunia w sprawie Pyjasa okazały się fałszywe (co poniekąd uprawdopodobnia jego sugestię o "celowej manipulacji i nagonce"), świeżo upieczony prokurator krajowy przestał odbierać telefony i od połowy września całkowicie unika mediów (Julita Sobczyk twierdzi, że dwa tygodnie temu przekazała mu naszą prośbę o kontakt). Jego kolega z pokoju w Biurze Spraw Konstytucyjnych PK mówi, że Nocuń jest na zwolnieniu L-4. I dodaje ze śmiechem (?!), że chyba nieprędko wróci. Dlaczego?
   Niektórzy mówią, że czuje się zaszczuty i ma dość. Zwłaszcza że - jak obawia się część prokuratorów - po zmianie rządu, a zwłaszcza kierownictwa resortu, który zapewne obejmie PiS (za pewniaka na stanowisko ministra uchodzi krakowianin Zbigniew Ziobro), w PK dojdzie do gruntownych zmian. Pada słowo: "czystka".
   Poseł Ziobro jest w tej chwili zajęty kierowaniem kampanią Lecha Kaczyńskiego, ale zapewnił "Dziennik", że gruntowne zmiany będą. - Prokuratorzy, jak pozostali pracownicy resortu, muszą spełniać najwyższe kryteria etyczne. Jeżeli ktoś się kiedykolwiek sprzeniewierzył godności tego zawodu, nie będzie dla niego miejsca. I nie robimy tu cezury czasowej - przed 1989 r. i po - bo i w obecnej rzeczywistości, w III RP, rozmaite brudne układy i pozaprawne względy bywają ważniejsze niż służba państwu i obywatelom. Inna sprawa, że ludzie, którzy byli usłużni w PRL, są usłużni i teraz. Będziemy ich eliminować. Chcemy powołać sądownictwo dyscyplinarne, jawne, publiczne i niezależne od danej grupy zawodowej, żeby kolega nie sądził kolegi. Uważamy również, że musi w końcu dojść do dekomunizacji zawodów prawniczych - podkreśla Ziobro.
   Właśnie tego obawiają się prokuratorzy (a także sędziowie), którzy rozpoczęli swą karierę w PRL, a których wielu wspięło się w III RP na eksponowane stanowiska - od rejonów po ministerstwo. Jak będzie przebiegać zapowiadana weryfikacja? Co kto może komu wyciągnąć (bo dlaczego - to raczej wiadomo).
   Wielu śni się po nocach Andrzej Kaucz, który kilka lat temu doszedł do stanowiska zastępcy prokuratora generalnego. Wtedy byli działacze demokratycznej opozycji, których za komuny Kaucz represjonował, powiedzieli "dość", przypominając przeszłość Kaucza. I ten stracił stanowisko.
   Przy okazji 25-lecia "Solidarności" działacze dawnej opozycji wspominali, że mimo weryfikacji z lat 1989-90 takich Kauczów, w przeszłości postrachów podziemia, jest jeszcze w wymiarze sprawiedliwości wielu. Mówili o konieczności zmian: o tym, że ludzie "wiecznie dyspozycyjni" powinni w końcu odejść z sądów i prokuratury.
   We wspomnianym oświadczeniu Wiesław Nocuń zapewnia, że nigdy nie zwalczał opozycji i nie wspierał działań bezpieki. "W tamtych czasach, 26 lat temu, kilku młodych prokuratorów, wśród nich ja, sympatyzowało z opozycją, wybierało mniejsze zło w postaci zarządzeń przeszukań, przeciwstawiając się alternatywie, jaką były aresztowania i procesy sądowe. Zatrzymane publikacje w większości zwracaliśmy własnymi decyzjami, wbrew naciskom SB, by tego nie robić" - pisze.
   Twierdzi dalej, że w stanie wojennym poddano go "szykanom, wzywano do Prokuratury Generalnej i Wojskowej w Warszawie, zarzucając wywrotowość i zdradę". W konsekwencji w 1983 r. odszedł z prokuratury (by wrócić dopiero w 1991 r.). Bezpośrednią przyczyną odejścia miało być aresztowanie jego przyjaciela.
   "Nigdy nie byłem dyspozycyjnym i koniunkturalnym prokuratorem, dlatego też różne ekipy rządzące odwoływały mnie ze stanowisk, podając nieodpowiadające rzeczywistości preteksty" - wykłada swoje racje, a jego stronnicy komentują, że nawiązuje tym wyraźnie do grudnia 2003 r., kiedy minister Kurczuk usunął go ze stanowiska szefa krakowskiej PA.
   W swym piśmie Nocuń wymienia też nazwisko Wojciecha Sikory, działacza Studenckiego Komitetu Solidarności, który powstał w Krakowie po śmierci Stanisława Pyjasa. Twierdzi, że w sierpniu 1980 r. "odmówił wykonania polecenia aresztowania Sikory" - na postanowieniu o tymczasowym aresztowaniu podpisał się inny prokurator (Sikorę zatrzymano 30 sierpnia 1980 r.). "Wśród gratulujących mi wówczas odwagi był prokurator Zbigniew Wassermann, mówiąc, że katolickie pismo 'La Croix' opisało mnie, podając personalia, jako dzielnego prokuratora w komunistycznej prokuraturze" - wspomina Nocuń.
   - Tak się składa, że Wojtek Sikora mieszka za granicą i pewnie nigdy nie przeczytałby tych rewelacji, gdyby nie fakt, że dwa tygodnie temu odwiedziłem go, przekazując oświadczenie pana Nocunia. Pół nocy przegadaliśmy o starych czasach i wniosek był jeden: w słowach Nocunia nie ma ani słowa prawdy - opowiada Andrzej Mietkowski, przyjaciel Sikory z SKS, dziennikarz, tłumacz, szef "Polish News Bulletin".
   Dodaje, że kiedy zobaczył Nocunia w TVN24 i dowiedział się o jego nominacji do PK, był wstrząśnięty. Dobrze pamięta, że na wielu dokumentach preparowanych przeciwko SKS przez bezpiekę w latach 70. widniał podpis "wiceprokurator mgr Wiesław Nocuń". Na wszelki wypadek, by nie być posądzonym o gołosłowność, Mietkowski trzyma dziś te papiery na biurku. Może je pokazać w każdej chwili. Każdemu. Jako dowód. Czego?
   - Tego, że pan Nocuń chodził na pasku bezpieki - mówi i opowiada, jak było: - Bezpieka przeprowadzała rewizję i rekwirowała masę rzeczy bez nakazu prokuratora. Myśmy się awanturowali. No to jakiś tydzień po nalocie usłużny prokurator "przyklepywał" esbekom rewizję. Nazywało się to "Postanowienie o zatwierdzeniu przeszukania". Format A-4, dwie strony. Z jednej wniosek milicji do prokuratury rejonowej, z drugiej - zatwierdzenie przez prokuratora z krótkim uzasadnieniem, na przykład "Przeszukanie osoby A. Mietkowskiego przeprowadzono po uzyskaniu informacji, iż może on posiadać publikacje pozbawione debitu komunikacyjnego na terytorium PRL. W toku przeszukania zakwestionowano duże ilości takich publikacji, które jako mogące stanowić dowód w śledztwie (...) dołączono do akt". Na samym dole - pieczątka i podpis.
   Podpisywali takie rzeczy różni prokuratorzy, Mietkowski i Sikora zapamiętali sześciu. Obok Nocunia, wymieniają jeszcze dwa znane nazwiska: Jeleń i Trybowski. Ten ostatni podpisał wspomniany nakaz aresztowania Sikory. 30 sierpnia 1980 r., w przeddzień zawarcia Porozumień Gdańskich.
   Red. Mietkowski zwraca uwagę, że wspomniane "Postanowienia o zatwierdzeniu przeszukania" wyglądają tak, jakby je w całości napisała bezpieka. - Spójrzmy: ta sama czcionka maszyny na wniosku milicji i na uzasadnieniu prokuratora. To by znaczyło, że on tylko przybijał pieczątkę i składał podpis - ocenia były działacz SKS.
   I dodaje: - Im dłużej przyglądam się III RP, tym bardziej jestem przekonany, że odpuszczenie lustracji i dekomunizacji było wielkim błędem. To zaniedbanie powraca dziś rykoszetem, bo kto miał słaby kręgosłup wtedy, ten będzie miał taki i dzisiaj. Część elit zamąciła ludziom w głowach, wmawiając, że wszystko się jakoś ułoży. "Gazeta Wyborcza" rzuciła swego czasu hasło "Amnestia tak, amnezja nie". Nagle dziś okazuje się, że jest i amnestia, i amnezja. Przez 16 lat nie doszło do żadnego przewartościowania. Tacy ludzie, jak pan Nocuń, awansują, robiąc z siebie bohaterów. Najwyższy czas to zmienić.
   Pytanie, kto i jak to zrobi, wydaje się dziś zasadnicze. Bo gdyby miało się to dziać w formie nagonki, podczas której tajemniczy KTOŚ podrzuca "psom gończym" - dziennikarzom - półprawdy i oszczerstwa, to można żywić obawy, czy aby na pewno efektem będzie lepsza Polska. Etyczna, prawa i sprawiedliwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski