Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni mistrz z Cracovii

Jacek Żukowski
Mieczysław Kolasa grał w Cracovii w  latach 1947-1957. W I lidze zaliczył 86 spotkań, zdobył w nich trzy bramki. W II lidze rozegrał 38 meczów
Mieczysław Kolasa grał w Cracovii w latach 1947-1957. W I lidze zaliczył 86 spotkań, zdobył w nich trzy bramki. W II lidze rozegrał 38 meczów Andrzej Banaś
Sylwetka. Mieczysław Kolasa w 1948 roku należał do mistrzowskiej drużyny "Pasów". Do dzisiaj wiernie kibicuje krakowskiemu klubowi

5 grudnia 1948 r. dodatkowy mecz pomiędzy Cracovią a Wisłą, rozgrywany na stadionie Garbarni Kraków, decydował o mistrzostwie Polski. "Pasy" wygrały 3:1 i sięgnęły po prymat. Ostatnim żyjącym piłkarzem z tamtej drużyny jest 91-letni Mieczysław Kolasa.

- Nie grałem w tamtym meczu - opowiada. - Ale przed spotkaniem byłem w szatni, dostałem bilet na trybuny. Wszystkie były wyprzedane, stadion był oblężony, ludzie siedzieli na drzewach, balkonach, na trybunie nie można było włożyć szpilki. Dostaliśmy złote pierścienie od klubu, a z PZPN-u odznaki, nie było wtedy pucharu. Po meczu przyjechaliśmy na swój stadion, podstawiono odkrytą ciężarówkę i drużyna zrobiła rundę wokół Błoń, kibice wiwatowali, a my piłkarze mieliśmy wspólną kolację.

W mistrzowskim sezonie zagrał dwa mecze, w kolejnym - wicemistrzowskim, trzy. - Cracovia była wtedy bardzo mocna - wspomina.

Zaczynał w Prokocimiu, wybuch II wojny światowej przerwał jego karierę. Jego kuzynem był Stanisław Flanek, który wybrał grę w Wiśle Kraków. Też namawiał go na ten sam krok, ale Kolasa miał więcej przyjaciół sympatyzujących z Cracovią i wybrał ten drugi klub. Jak wielu innych, wyszukał go wielki szperacz talentów Ignacy Książek i zaprowadził do prezesa Stanisława Żura w 1947 r. Zawodnikowi trudno było wejść do mocnej drużyny, bo była już budowana od dwóch lat.

- Kuzyn nieraz namawiał mnie, bym przyszedł do Wisły, ale polubiłem kolegów, bo w Cracovii była jedna wielka rodzina -
mówi. - Nie byliśmy specjalnie dopingowani przez trenera, zarząd, sami siebie pilnowaliśmy, mobilizowaliśmy.
Kolegował się z Janem Hymczakiem, Marianem Jabłońskim, Henrykiem Bobulą, który też mieszkał w Podgórzu.
- Trenowaliśmy przeważnie dwa-trzy razy w tygodniu - mówi Kolasa. - Wszyscy pracowaliśmy, więc spotykaliśmy się popołudniami, w okresie zimowym ćwiczyliśmy na sali w "Sokole".

Mistrz z "Szadkowskiego"

- Gdy wybuchła wojna zacząłem się uczyć zawodu - mówi. - Zgłosiłem się do Zakładów Szadkowskiego. Od statusu ucznia przeszedłem wszystkie stanowiska pracy. Byłem starszym mistrzem w narzędziowni. Pracowałem tam 40 lat, całe życie w jednym zakładzie. Dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie grałem o mistrzostwo w meczu z Wisłą - otóż miałem wysokie stanowisko, jak drużyna wyjeżdżała na obóz, to nikt nie miał problemów ze zwolnieniem, tylko ja. Z treningami też miałem kłopoty. Jak skończyliśmy rozgrywki, to zostawałem po godzinach pracy, nie przychodziłem na treningi. Nie miałem pretensji, bo nie byłem przygotowany do gry.

Z kuzynem na boisku

Z czasem grał więcej. Pamięta choćby o spotkaniach z kuzynem na boisku.

- Raz on był górą, raz ja - wspomina. - Pamiętam, jak wygraliśmy 1:0 na wyjeździe po golu Julka Radonia. Najbardziej jednak przeżywał porażkę z 1948 r. On i jego koledzy z Wisły byli faworytem, nie mogli przeboleć porażki. Ligę skończyli na pierwszym miejscu, a tu przyszło grać ten dodatkowy mecz.

Spotkania z Wisłą były zawsze najważniejsze. - Kto wygrał, był panem w Krakowie - mówi. - Z wiślakami byliśmy kolegami, wszyscy się doskonale znaliśmy. Nieraz, gdy przyszedłem do kuzyna, siedzieli u niego Mieczysław Szczurek, Józef Kohut, Mieczysław Gracz, Adam i Jan Wapiennik. Byliśmy kolegami, ale rywalami na boisku. Wśród kibiców nie było tyle chamstwa co dzisiaj. Jak graliśmy na Wiśle, to szliśmy przez Błonia wraz z naszymi kibicami, dzisiaj jest to nie do pomyślenia.

Ławka w pociągu

Trzeba było mieć wiele samozaparcia, by grać w tamtych czasach. Przejazdy na mecze odbywały się pociągami, podróże trwały godzinami. Kolasa nie lubił dalekich jazd, szczególnie do Szczecina.
- Graliśmy dla własnej satysfakcji, choć nagrody finansowe też były - mówi Kolasa. - Dostawaliśmy 500 złotych miesięcznie na dożywianie, a na koniec sezonu zawsze w kopertach jakieś niewielkie pieniądze, takie uznaniowe premie. Dobrze, że trzymałem się zawodu, teraz dobrze mi się powodzi, rodzinie też, a ci co liczyli tylko na piłkę, nie mieli potem wielkich wynagrodzeń.

Wnuczka "maczała palce" przy stadionie

Z żoną Marią przeżył długie lata, ale małżonka nie żyje od 17 lat. W ślady ojca próbował pójść syn Władysław. Grał trochę w Koronie Kraków, ale kariery nie zrobił. Potem trenował juniorów Cracovii. Z kolei wnuk Marcin próbował kopać piłkę w Prądniczance. Wnuczka Katrzyna była z kolei sekretarką dyrektora firmy Alpine-Budus, która budowała nowy stadion Cracovii.
- Byłem przy tym jak burzono stary stadion - mówi z łezką w oku. - Widziałem, jak kładziono kamień węgielny pod nowy obiekt.

Kolasa grał w Cracovii do 1957 r., gdy była w II lidze. Potem zajął się trenerką. Uzyskał "papiery" na AWF-ie w Katowicach, ma I klasę trenerską. Przyszło mu trenować "Pasy" w 1978 r. w III lidze, zanim jednak do tego doszło szkolił piłkarzy w innych klubach z Krakowa i okolic, był w Borku, Dąbskim, Prokocimiu, Wieliczance czy Górniku Libiąż. Ostatnim klubem na trenerskiej drodze była Puszcza Niepołomice.

Recepta na długowieczność

Ma 91 lat i jak na ten wiek niezłe zdrowie. - Jak to robię? - zastanawia się. - Przede wszystkim przestrzegam diety, zdrowo się odżywiam. Odrzuciłem wszelkie tłuszcze i cukry, nie słodzę nawet herbaty czy kawy, jem dużo owoców i jarzyn, unikam smażonego mięsa. Piję dużo mleka, kefiru. Właściwie nigdy nie miałem problemów z żołądkiem, w rodzinie mi mówią, że jestem najzdrowszy.

Nie wymaga stałej opieki, ale dzieci ma zawsze na podorędziu. Niedaleko jego mieszkania przy ul. Limanowskiego córka ma dom, w którym zawsze czeka na niego przytulny kąt.

Na mecze chodzi rzadko, woli oglądać spotkania w domowych pieleszach. - Mam kartę od klubu, ale wolę oglądać mecze w komfortowych warunkach w telewizji - mówi. - Czasem wpadam na stadion przy ul. Kałuży, preferuję jednak inny rodzaj oglądania spotkań. Widzę, że Cracovia gra ładnie dla oka, ale brak jej jakości. Nie potrafi przez pełne 90 minut prezentować takiej samej gry. Za moich czasów podstawą była obrona, ciężko nam było strzelić bramkę, dopiero potem liczył się atak. A Cracovia chce strzelić bramkę, odkrywa się, a czasem robi taki tłok, że nie ma gdzie rozegrać. Ja nie przeszkadzałem Tadeuszowi Glima-sowi, który był lewym obrońcą, a ja lewym pomocnikiem. On mnie asekurował.
Kolasie podobał się Milos Kosanović, który odszedł już z Cracovii. Ma uznanie dla Adama Marciniaka, ale wytyka mu też błędy.

- Gra ofensywnie, może za bardzo - analizuje. - Obrońca nie powinien rozpoczynać ataku, defensor ma iść za atakiem i włączać się w ostatniej fazie gry, musi być asekuracja. Bardzo podoba mi się dzisiejszy futbol, oglądam mecze, analizuję i porównuję, jednak nie podoba mi się, że w obecnych czasach za dużo jest ostrych wejść. Nigdy nie starałem się chwytać za koszulkę rywala. Na boisku trzeba było umieć zachować się. Jak pilnuję zawodnika, to nie mogę mu pozwolić na przyjęcie piłki, mam go wyprzedzić, by samemu ją przejąć. Jak jestem z tyłu, to nie wjeżdżam w jego nogi, bo to tylko przerywa grę. Nigdy nie miałem kontuzji, a mówiono, że gram ostro, ale fair.

Marzenia o tytule

Już 65 lat minęło od ostatniego mistrzostwa Polski Cracovii w piłce nożnej. Czy ostatni mistrz doczeka się sukcesów swoich następców?

- Ostatnio, jak miałem spotkanie z drużyną, to piłkarze składali mi gratulacje - opowiada Kolasa. - Powiedziałem im, że czekam tylko na jedno - by zdobyli mistrzostwo. Odpowiedzieli mi: panie Mieczysławie obiecujemy panu! Kapitan drużyny Sławomir Szeliga wręczył mi kalendarz z ojcem św. Janem Pawłem II. Długa już jest ta przerwa jeśli chodzi o mistrzostwo. Może zbudują tę drużynę.

Jakie były zawodnik Cracovii ma odczucia przed derbami? - Serce mówi co innego, głowa co innego - twierdzi. - Do tej pory Wisła nie przegrała u siebie w tym sezonie, jest mądrze budowana, ciężko jej strzelić bramkę. A Cracovia, jak straci gola, to się załamuje. Niestety nie ma Dawida Nowaka, a nikt dobry nie przyszedł do ataku. Cóż, moje serce zawsze będzie biło dla Cracovii, zawsze będę ją wspierał.

***
Twarz długa, wąska, z podbródkiem rozdzielonym wyraziście na pół i zarzuconą ukośnie na czoło grzywką. Oczy z lekkim zezem, niebieskie, zimne, przenikliwe. Taki był Józef Kałuża, legendarny piłkarz Cracovii. Historia życia wybitnego zawodnika "Pasów" oraz sylwetka Henryka Reymana, wielkiego rywala Kałuży z wiślackiej strony Błoń - w lutowym numerze miesięcznika "Nasza Historia". Szukaj w Empikach, salonach prasowych i kioskach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski