Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni pisarz ze słynnej kamienicy literatów

Piotr Tymczak
Pisarz przed drzwiami kamienicy przy ulicy Krupniczej 22
Pisarz przed drzwiami kamienicy przy ulicy Krupniczej 22
Kiedy pierwszy raz wszedłem do stołówki przy ulicy Krupniczej, to niemalże na kolanach. Przy stolikach siedzieli pisarze, których nazwiska dotąd znałem wyłącznie z książek. Dziś zostałem sam – mówi Ryszard Sadaj.

Przecierał oczy ze zdumienia, kiedy wchodził do swojego mieszkania w kamienicy przy ul. Krupniczej 22 w Krakowie. On, jeszcze niedawno pracownik tarnobrzeskiego Siarkopolu, wprowadzał się do Domu Literatów, w którym swoje dzieła tworzyli Wisława Szymborska, Konstanty Ildefons Gałczyński, Sławomir Mrożek, Tadeusz Różewicz, Stanisław Dygat i wiele innych sław polskiej literatury. – Byłem chłopakiem z prowincji. Gdy poszedłem pierwszy raz do stołówki, to niemalże na kolanach. Przy stołach siedzieli pisarze, których dotąd znałem wyłącznie z książek – opowiada Ryszard Sadaj.

Wtedy, w połowie lat siedemdziesiątych, kamienica była pełna i głośna. Nie trzeba było zamykać mieszkań na klucz, bo wszyscy się znali. Budynek tętnił życiem całą dobę. Historie o nocnych balangach trafiały do legendy. Bo przy Krupniczej spotykała się artystyczna śmietanka miasta: pisarze, aktorzy, malarze. Dla Sadaja to był raj na ziemi. – Pili wszyscy – przyznaje. – Niemal wszyscy, bo taki Stanisław Czycz nie brał alkoholu do ust. Uważał na zdrowie, choć palił mnóstwo papierosów. Byliśmy dobrymi kolegami. Aha, nie pił jeszcze poeta ludowy Jan Bolesław Ożóg – przypomina sobie.

Zajął lokal na czwartym piętrze. Na tym samym, gdzie wcześniej żył i tworzył między innymi Sławomir Mrożek. Później przeprowadził się na parter, do mieszkania, które przed nim zajmował Stefan Kisielewski, znany jako „Kisiel”. W tej kamienicy poznał kilka pokoleń literatów. Dziś jest ostatnim.

– Niczym strażnik historii, które skrywają te mury – zauważa.

Przez siarkę do poezji
Zaczął od wierszy. Pisał je w Tarnobrzegu, gdzie kończył technikum chemiczne. Później trafił do pracy w fabryce Siarkopol. Siedział w sterówce i kontrolował poziom stężenia rudy siarki. Nudziło go to. Myślał o pisaniu. Tarnobrzeg był dla niego za mały, nie mieścił się w nim, tym bardziej, że lubił się buntować. Tak jak wtedy, kiedy zapuścił długie włosy, bo chciał zostać hipisem. W tamtym czasie w jego miejscowości to było istne zjawisko.

Szybko zainteresowała się nim Milicja Obywatelska. Skończyło się na tym, że wpadł w ręce funkcjonariuszy, którzy zgolili mu włosy. Już wtedy wiedział, że powinien stamtąd uciekać. Rozwijać się. I pisać. Jego wiersze zaczęły się pojawiać w literackiej prasie.

Do Krakowa przyjechał bez pieniędzy, ale z marzeniami. Nie miał gdzie mieszkać. Nie miał z czego żyć.

Wpadł wówczas na szalony pomysł: klasztor. I zrealizował go. W ten sposób trafił do Tyńca, do zakonu benedyktynów. – Bardzo dobrze wspominam tamten czas. Poznałem wówczas i zaprzyjaźniłem się z ojcem Leonem Knabitem – opowiada.

Z klasztoru jednak wystąpił. – _N_ie wytrzymałem. Osiem miesięcy bez kobiet spowodowało, że nie zdałem tego egzaminu__– przyznaje.

Od benedyktynów trafił jednak do... innego klasztoru, o znacznie większym rygorze. Tym razem nie zakładał jednak habitu.

– Ojciec Leon poprosił mnie, żebym na jakiś czas zamieszkał u kamedułów. Wtedy było tam tylko sześciu zakonników, wszyscy w podeszłym wieku. A to była zima, nie miał im kto porąbać drzewa do pieca. Pomogłem im – wspomina.

Po opuszczeniu klasztornych murów postanowił dostać się do artystycznego świata. Pierwszym środowiskiem, z którym się zaprzyjaźnił, byli malarze. Pomieszkiwał u kilku w ich pracowniach. Musiał jednak z czegoś żyć. Został motorniczym tramwaju. Szybko jednak przekonał się, że wożenie krakowian nie jest jego powołaniem. Pewnej nocy do prowadzonego przez niego tramwaju wsiedli podpici pasażerowie. Kurs był co prawda do Nowej Huty, ale poprosili go, aby podwiózł ich na Salwator. Młody pisarz-motorniczy z fantazją spełnił ich prośbę. – Nie zdawałem sobie sprawy, że w tramwaju są pracownicy jadący do nowohuckiego kombinatu. Spóźnili się i __zrobiła się wielka afera – wspomina. Tak skończyła się jego praca w MPK.

Nie da się pić i pisać
Do kamienicy literatów wprowadził się już jako pisarz czekający na druk pierwszego tomu opowiadań. Pomogła mu w tym znajomość z dramatopisarzem Jerzym Broszkiewiczem, też lokatorem Krupniczej 22. Przełomem w jego życiu było wydanie powieści „Galicjada”, którą dwukrotnie przetłumaczono na niemiecki i trafił do księgarń w Niemczech oraz Austrii. Miał swoje pięć minut. Żałuje, że ich odpowiednio nie wykorzystał. – Wtedy o „Galicjadzie” pisali wszędzie. Zaprosili mnie do programu w telewizji, ale się upiłem, rozbiłem czoło i nie pojechałem__– wspomina.

Na spokojne życie pozwalały kolejne książki, gaże w wydawnictwach i ryczałty w gazetach. Odbierał też nagrody. Ostatnią była Nagroda Literacka Miasta Krakowa w 1989 roku. W tym samym, w którym rozpoczęły się czasy wolnego rynku. Z samego pisania nie dało się już wyżyć. Nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Wszystkie obowiązki spadły na żonę, która miała na utrzymaniu dwójkę dzieci i męża toczącego bój z nałogiem. Był na odwyku, w klubie anonimowych alkoholików, nic nie pomagało.

– Gdyby nie żona, to bym tego nie prze- trwał – podkreśla.– Alkohol dużo zniszczył w moim życiu. Pewnie z tego powodu nie napisałem kilku książek. Choć nieraz sobie tak myślę, że gdybym nie brał wódki do ust, może nic bym nie wydał. Chyba tak się usprawiedliwiam – dodaje.

Przez osiem lat nie wydał żadnej książki. Z alkoholowego ciągu wyrwał go konkurs wydawnictwa Znak. Został jednym z laureatów. Powieść „Ławka pod Kasztanem” trafiła do księgarń. Trzykrotnie sprzedał prawa filmowe do tej książki. Film nie powstał do dziś. – Tak sobie myślę, że może przez wzgląd na głównego bohatera? Nie wiem – zastanawia się. – To chłopiec jeżdżący na wózku inwalidzkim.

Od niedawna jest na literackiej emeryturze. Kiedy zarabiał pieniądze, wpłacał na fundusz i teraz starcza mu na przeżycie. Najbardziej cieszy się z tego, że dzieci się usamodzielniły i dobrze sobie radzą. Córka mieszka w Ameryce, syn uczy gry w tenisa. Martwi się tylko, jak długo będzie miał szansę być ostatnim pisarzem przy Krupniczej 22. Jeżeli czynsz w sprywatyzowanej kamienicy będzie niebezpiecznie rósł, zostaną zmuszeni do wyprowadzki.

Już od czterech lat pracuje nad kolejną książką. Napisał 1500 stron. Do końca brakuje około stu. Tytuł „Jezus w Krakowie” brzmi tajemniczo i intrygująco.

– Opowiada, jak na ulicach Krakowa pojawia się tajemnicza postać, która przedstawia się jako Jezus. To prawdziwy Syn Boży czy może oszust? Sam jestem ciekaw, jak tę historię zakończę mówi.

Na emeryturze chciałby jeszcze napisać kilka powieści. Ma na nie pomysły. –__Jak już zacznę pisać, to jakoś mi idzie. Kiedy jednak zrobię sobie przerwę choćby na jedno piwo, z literaturą koniec – nie ukrywa. – A nie chciałbym, żeby tak się stało.

Ryszard Sadaj urodził się 26 maja 1949 roku w Stalowej Woli. Redaktor naczelny miesięcznika „Lektura” (1991–93). Prezes Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich (1992–93). Autor zbiorów opowiadań Na polanie (1972) i Zaklęcia (1978) oraz powieści: Prowincjusz (1979), Galicjada (1984), Mały człowiek (1989), Kraina niedźwiedzia (1989), Telefon do Stalina (1992), Ławka pod kasztanem (2000),Terapia Pauliny P (2004), Brzytwa Niecikowskiego (2004), Przypadki Marka M. (2010), Bar na końcu światła (2010).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski