Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni taki pasjonat

Redakcja
Henryk Głuś Fot. archiwum Mirosława Migasa
Henryk Głuś Fot. archiwum Mirosława Migasa
Gdyby żył, miałby dzisiaj sto lat z okładem. Gdyby pozwoliło mu zdrowie, na pewno wyszukałby sobie partnera, by rozegrać partyjkę szachów.

Henryk Głuś Fot. archiwum Mirosława Migasa

SYLWETKA. Wspomnienie o Henryku Głusiu - humaniście, szachiście i wędkarzu

Pochylając się nad szachownicą, rozmyślałby nad jakąś łacińską sentencją, których znał całe mnóstwo. Gdyby partia układała się po jego myśli, podśpiewywałby pod nosem, niemiłosiernie fałszując. Być może stwierdzenie takie jest trochę nie na miejscu, ale nauczyciele pokroju Henryka Głusia są czymś, co można określić gatunkiem na wymarciu. Jego uczeń Henryk Pomykalski idzie nawet dalej, stwierdzając: - To był ostatni Mohikanin.

Rodem z Dziekanowic

Ostatni Mohikanin zmarł 15 lat temu, 17 grudnia 1995 roku. Paradoksem było to, że choć nie urodził się w Proszowicach, nie tutaj zdobywał wykształcenie, nigdy tu nie zamieszkał, to mimo to stał się jednym z powojennych symboli miasta. Średnie pokolenie pamięta jeszcze siwiutkiego, starszego pana w płaszczu i teczką, jak lekko pochylony, stąpając powoli, przemierzał trasę z przystanku autobusowego do szkoły. Młodsi mogą go znać już tylko z opowiadań rodziców, którzy zetknęli się z nim jako uczniowie. Pochodził z Dziekanowic, gdzie urodził się 1 lipca 1910 roku.

W Dziekanowicach Henryk Głuś skończył szkołę podstawową, po czym wyjechał uczyć się w Państwowym Gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, na wydziale filologii klasycznej. W roku 1937 został magistrem filozofii w zakresie filologii klasycznej. W tym samym roku zaczął uczyć łaciny w I Państwowym Gimnazjum i Liceum im. B. Nowodworskiego Krakowie. W roku następnym pracował jako nauczyciel filologii klasycznej i historii w Gimnazjum Społecznym w Częstochowie. Po wybuchu II wojny światowej znalazł się w gronie nauczycieli prowadzących tajne nauczanie w rejonie Dziekanowic i Dobczyc. "Grono profesorskie, do którego należał Henryk Głuś, wypełniało z niebywałym poświęceniem swój patriotyczny obowiązek. W Dziekanowicach dokształcano uczniów szkoły powszechnej w zakresie przedmiotów zabronionych przez okupanta. Henryk Głuś uczył języka łacińskiego, polskiego, niemieckiego oraz historii" - czytamy na stronie internetowej SP w Dziekanowicach.

Po wojnie wyjechał na Śląsk. Tam pracował jako nauczyciel w Państwowym Liceum Muzycznym, V Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika oraz wykładał w Państwowej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Katowicach. Fatalna w skutkach okazała się dla wszystkich filologów klasycznych decyzja władz, która zlikwidowała naukę łaciny w szkołach. Henryk Głuś wrócił do Krakowa, gdzie mieszkała jego żona i syn. Przez trzy lata imał się różnych zajęć. Był m.in. referentem do spraw współzawodnictwa w Zarządzie Produkcji Pomocniczej Huty im. Lenina czy księgowym w zarządzie CPN. Poza tym pracował jako zastępca kierownika Domu Kultury w Nowej Hucie i wychowawca w Państwowym Internacie Szkół Artystycznych. Wreszcie 1 listopada 1956 roku został powołany przez Kuratorium Okręgu Szkolnego Krakowskiego na stanowisko nauczyciela języków łacińskiego i niemieckiego w Liceum Ogólnokształcącym w Proszowicach.

Dojechałby na Księżyc

- Lekcje łacimy nie były obowiązkowe. Zostawaliśmy dwa razy w tygodniu na siódmej lekcji, na zajęciach z profesorem. Choć zajęcia były nieobowiązkowe i wiązały się z niewielką opłatą na rzecz szkoły, chętnych było bardzo wielu. Henryk Głuś był wspaniałym nauczycielem. Ogromnym erudytą, znał łacinę i grekę, był przesiąknięty kulturą klasyczną. Potrafił nam uzmysłowić, jak ogromną rolę odegrała ona w dziejach świata - opowiada Henryk Pomykalski. Przypomina, że to profesorowi zawdzięcza swoje szkolne przezwisko Szliman (Heinrich Schliemann był niemieckim archeologiem amatorem, odkrywcą Troi). Choć Henryk Głuś nigdy w Proszowicach nie zamieszkał, związał się z tym miastem na prawie 40 lat. Codziennie rano dojeżdżał z Krakowa autobusem PKS, by wracać do domu wieczorem. Mawiał potem, że w ciągu tych wszystkich lat drogę przebył tyle razy, że wystarczyłoby, aby dotrzeć na Księżyc.

Jego byli uczniowie używają wobec swojego profesora często identycznych sformułowań: nauczyciel wielkiej wiedzy i kultury, bardzo dobry człowiek. - Pamiętam go jako starszego, lekko pochylonego siwego pana, z zawsze ubrudzonymi kredą spodniami. Profesor nigdy nie przeklinał. Starsi koledzy opowiadali mi, że czasem próbowali go podpuszczać, pytając na przykład, jak jest po łacinie zakręt - opowiada Andrzej Żurek, dziś nauczyciel w Zespole Szkół i inicjator zorganizowania turnieju szachowego z okazji rocznicy śmierci Henryka Głusia. Profesor kochał młodzież miłością ślepą. Przy całej swojej wiedzy i erudycji, jako nauczyciel miał tę wadę, że był zbyt łagodny. Pojęcie dyscyplina na jego lekcjach było raczej abstrakcją. - Nie da się ukryć, że był za dobry. Zdarzało się, że niektórzy, wykorzystując jego nieuwagę, sami wpisywali sobie oceny do dziennika. Z drugiej strony wzbudzał szacunek, bo nigdy nie zdarzyło się, by ktoś wykorzystał jego dobroć w sposób niegrzeczny - wspomina Henryk Pomykalski.

Serce oddał szachom

Uczniowie nie musieli się też specjalnie wysilać, by odkryć słaby punkt profesora. - Wystarczyło na lekcji niemieckiego wspomnieć o szachach i cała lekcja upływała na jego opowieściach - wspomina Zbigniew Bucki. Szachy były wielką namiętnością Henryka Głusia. Jeszcze w latach 1948-50 brał udział w pierwszych powojennych mistrzostwach Polski. Został sklasyfikowany na 15. miejscu w kraju. Był zawodnikiem i działaczem Krakowskiego Klubu Szachowego. Wziął udział w symultanie szachowej ze słynnym rosyjskim arcymistrzem Wiktorem Korcznojem i zremisował. Swoim uczniom opowiadał o niezwykłym meczu rozgrywanym z kolegą z Niemiec. Z braku innych możliwości kontaktu ruchy przekazywali sobie... listownie. Partia trwała 2,5 roku. Był największym propagatorem królewskiej gry w dziejach Proszowic. W roku 1973 był jednym z założycieli klubu LZS MDK Proszowice, który reprezentował także jako zawodnik. W tym samym roku klub awansował na szczebel centralny drużynowych zawodów "O Złotą Wieżę". Członkami tamtego zespołu byli: Henryk Głuś, Kazimierz Bujakowski (dziś jeden z wiceprezydentów Krakowa), Wiesław Bujakowski i Mirosław Migas. Ten ostatni tak wspomina tamtą rywalizację: - Byłem wtedy uczniem liceum. Wygraliśmy etap powiatowy, potem wojewódzki, ale na zawody krajowe, które odbywały się w Białymstoku, nie pojechałem. Dostałem za to od profesora dwóję z niemieckiego.
Mirosław Migas na zawody nie pojechał, bo ważniejszy był dla niego mecz piłki nożnej. Tymczasem profesor Głuś nie był entuzjastą "kopanej". - Wszyscy tylko o piłce, a przecież szachy to królewska gra - mawiał. Wiąże się z tym pewna anegdota. Rzecz działa się na zebraniu LZS-u. W pewnym momencie wstał profesor Głuś i mówi: - Uczeni obliczyli, że od jednego uderzenia piłki głową niszczy się 30 tysięcy szarych komórek w mózgu. Ja miałem kiedyś ucznia, nazywał się (tu padło nazwisko). Wyobraźcie sobie, że tak tłukł głową w piłkę, że w końcu zgłupiał i poszedł do milicji. Ów piłkarz milicjant siedział wtedy na sali...

Wychował mistrzynię

Henryk Głuś regularnie uczestniczył w mistrzostwach szachowych nauczycieli. Posiadał II kategorię szachową. Miał swoje teorie na temat szachów i szachistów. - Wbrew panującej opinii, że dobrymi szachistami są często matematycy, profesor mawiał, że matematyk nigdy nie będzie dobrym szachistą, ponieważ jego umysł jest przeciążony liczbami. Dobrym szachistą będzie humanista, którego umysł jest wolny od cyfr - opowiada Andrzej Żurek. Każde miejsce i czas było dobre, by rozłożyć szachownicę. Grywał w szkole na przerwach i w domu kultury. Tam, już jako starszy człowiek, toczył pojedynki z Józefem Karpińskim. Przez całą partię odbywał się specyficzny dialog. - No po co ty grosz tym. Przecież ni możesz mi tu nic zrobić. Albo - Ty nie umisz grać, nikt by tak nie zagroł, jak ty teroz. - Dobra, dobra - zoboczysz za chwilę. Partia zwykle kończyła się słowami przegranego: - Pierwszy roz ze mną wygroł, udało mu się.

Bez wątpienia najwybitniejszą wychowanką szachową Henryka Głusia była Czesława Grochot. Na kółko szachowe, prowadzone przez profesora w Szkole Podstawowej nr 1, trafiła jako uczennica V klasy. - Gdyby nie on, nie grałabym w szachy. Wprawdzie podstaw gry nauczył mnie w domu tata, ale tak naprawdę zaczęłam grać w szkole, pod okiem profesora Głusia. Czuję się jego wychowanką - opowiada. W roku 1991 Czesława Grochot została szachową mistrzynią Polski. Kontakty z profesorem utrzymywała jeszcze długo. Już jako studentka uczęszczała do niego na prywatne lekcje języka niemieckiego. - To był człowiek ogromnej wiedzy, a szachowej pasji oddawał całe serce - wspomina.

Drugą z pasji Henryka Głusia było wędkarstwo. Namiętnie łowił nad Szreniawą, gdzie miał swoje ulubione miejsca. Do uczniów zwykł mawiać: - Macie szczęście, bo mieszkacie w najpiękniejszym zakątku Polski.

Henryk Głuś zmarł 17 grudnia 1995 roku w Krakowie. Jest pochowany na cmentarzu Rakowickim. Dla uczczenia jego pamięci dzisiaj w proszowickim Zespole Szkół odbędzie się turniej szachowy jego imienia. Podobne zawody od kilku lat organizuje w Dziekanowicach Ludwik Dziewoński, który ma się dziś pojawić w Proszowicach z grupą szachistów. Przyjedzie również Czesława Grochot-Pilarska, obecnie wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Aleksander Gąciarz

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski