KONTROWERSJE. Skazany liczył "na jakiś fuks albo przeoczenie ze strony sądu"
Pięć lat temu śródmiejski sąd skazał Włodzimierza Ż. za przywłaszczenie blisko 100 tys. zł należących do Kampioniego i jego firmy. - Ż. pracował u mnie jako handlowiec - wspomina przedsiębiorca. - Twierdził, że pieniądze za towary nie wpływają do kasy firmy, bo nasi odbiorcy nie płacą. Sprawdziłem: wszyscy płacili w terminie. Gdzie zatem znikały pieniądze? Szastał nimi Włodzimierz Ż., jeździł za granicę, kupował meble, żył jak król...
Sąd skazał Włodzimierza Ż. na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzyletni okres próbny. Jednocześnie zobowiązał go do naprawienia szkody, czyli oddania firmie Kampioniego owych stu tysięcy "w terminie osiemnastu miesięcy od daty uprawomocnienia się wyroku". Sąd Okręgowy w Krakowie odrzucił apelację oskarżonego "jako oczywiście bezzasadną" i 10 stycznia 2006 roku wyrok stał się prawomocny.
Z prostych wyliczeń wynika, że Ż. powinien oddać pieniądze przed 10 lipca 2007 r. Zamiast tego pod koniec 2006 r. napisał wniosek o ułaskawienie. Śródmiejski sąd zapytał w związku z tym Kampioniego, "czy skazany naprawił wyrządzoną szkodę". Poszkodowany odpisał, że "Ż. nie zrobił nic w kierunku naprawienia szkody", że jest to "człowiek niewiarygodny, oszust i cwaniak", który "liczy na jakiś fuks albo przeoczenie ze strony sądu, co jest niedopuszczalne".
W kolejnych miesiącach przedsiębiorca próbował odzyskać dług samodzielnie (telefony, pisma, rozmowy...), komornika oraz firmę windykacyjną. Tej ostatniej udało się wyłuskać 2750 zł, ale dalsze próby okazały się bezskuteczne.
- Panu Ż. żyje się dobrze, ale wszystko ma zapisane na żonę i jej firmę. Pracuje u żony na czarno. Formalnie nie ma żadnego majątku ani dochodów - tłumaczy okradziony krakowianin.
Po dwóch latach bezowocnej szamotaniny doszedł do wniosku, że "tylko widmo odsiadki może skłonić pana Ż. do naprawienia szkody". Skierował do śródmiejskiego sądu "Wniosek o wykonanie warunkowo zawieszonej kary pozbawienia wolności". List polecony dotarł do sądu z początkiem kwietnia 2008 r. Ponieważ nie odniósł żadnego skutku, Kampioni ponowił wniosek z końcem lipca 2008 r. I to pismo nie spotkało się z jakąkolwiek reakcją. Trzeci wniosek trafił do sądu w listopadzie 2008 r.
- Nie dostałem odpowiedzi, za to dowiedziałem się, że do prezydenta RP poszedł z tegoż sądu wniosek o ułaskawienie pana Ż.! Mimo mojej negatywnej opinii i braku naprawionej szkody! - denerwuje się przedsiębiorca.
Kolejne pismo w sprawie odwieszenia kary wysłał do śródmiejskiego sądu na początku stycznia 2009 r. Trzy miesiące później złożył do ministra sprawiedliwości skargę na bezczynność sądu, zwracając uwagę, że "skazany drwi sobie z działania Sądu, śmiejąc się z zaistniałej sytuacji i przedstawiając siebie jako osobę bezkarną". Zauważył, że - zgodnie z przepisami - wykonanie kary wobec skazanego można orzec jedynie w okresie próbnym (tutaj - 3 lata) oraz do 6 miesięcy po jego upływie, czyli do 10 lipca 2009 r. Później stanie się to z mocy prawa - niemożliwe.
Sąd zajął się sprawą dopiero po wniesieniu wspomnianej skargi. W piśmie procesowym Kampioni zwrócił uwagę, że z powodu - trwającej 13 miesięcy! - bezczynności sądu może dojść do "wyrządzenia trwałej szkody pokrzywdzonemu", co ma "cechy skandalu". Poprosił ministra sprawiedliwości o pociągnięcie do odpowiedzialności "osób odpowiedzialnych", zaś sąd o to, by wystąpił do prezydenta o oddalenie wniosku o ułaskawienie Ż.
10 czerwca 2009 r. - miesiąc przed upływem okresu próby plus 6 miesięcy - Sąd Rejonowy dla Śródmieścia wydał postanowienie o wykonaniu kary pozbawienia wolności. Ż. miał trafić za kratki, ale się odwołał. I z końcem grudnia zeszłego roku Sąd Okręgowy musiał przyznać mu rację: w chwili, gdy rozpatrywana była apelacja, minął już bowiem okres próby i sześciu miesięcy, w jakim można było zarządzić wykonanie kary. Przepisy mówią wyraźnie, że decyzja ta musi być prawomocna, czyli w ustawowym terminie muszą się zmieścić sądy obu instancji.
Dlaczego sądowi II instancji nie udało się rozpatrzyć apelacji przed feralnym 10 lipca (a więc w równy miesiąc)? Bo skazanego nie było na ogłoszeniu postanowienia sądu rejonowego i postanowienie to trzeba było doręczyć. Próbowali to zrobić policjanci, ale żona skazanego oświadczyła, że "mąż jest w Czechach na leczeniu" (Kampioni ma świadków twierdzących, że to nieprawda) i odmówiła przyjęcia pisma. Udało się to dopiero we wrześniu 2009 r., a więc dwa miesiące po wspomnianym ostatecznym terminie, w jakim można było orzec wykonanie kary.
- Ż. wychodził z sądu lekkim krokiem, z szerokim uśmiechem - opisuje Saturnin Kampioni. Jego zdaniem skazany pozostał bezkarny z powodu skandalicznych zaniedbań sądu. Dlatego w lutym skierował do Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia "Wezwanie do zapłaty odszkodowania" w wysokości blisko 100 tys. zł - z odsetkami. Prezes sądu, Aneta Mansfeld, odpisała ostatnio, że żądanie to jest bezzasadne.
Poprosiliśmy wczoraj o wyjaśnienia rzecznika krakowskiego Sądu Okręgowego Rafała Lisaka. Był pełen chęci, ale nie potrafił niczego się dowiedzieć. Akta sprawy są w Warszawie - załączone do wniosku o ułaskawienie Włodzimierza Ż.
ZBIGNIEW BARTUŚ
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?