Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pagórek śliczny nad Wisłą

Andrzej Kozioł
Uroczyste rozpoczęcie sypania kopca Kościuszki 15 września 1820 r.
Uroczyste rozpoczęcie sypania kopca Kościuszki 15 września 1820 r. fot. Archiwum
Kopiec Kościuszki. Wartownik pilnuje papugi sowieckiego generała. Pod mostem straszy diabeł. Zwierzynieckie andrusy zdobywają austriacki fort.

My, mieszkańcy krakowskiego Zwierzyńca, żyliśmy z nim za pan brat. Podobnie jak z czcigodnym, prastarym kościołem Najświętszego Salwatora i otaczającym go cmentarzem, podobnie jak z drewnianą kaplicą św. Małgorzaty i św. Judyty, powszechnie nazywaną Gontyną i naiwnie uważaną za przedchrześcijański chram. Stał na skraju Krakowa, bo dalej rozciągały się już tylko uprawne pola, błękitne od chabrów, fioletowe od kąkoli, przyciągające sarny z Lasku Wolskiego, a jesienią – stada tłustych, obżartych ziarnem kuropatw.

Żyliśmy z nim za pan brat, ale przecież był też świętością. Może nie tak wielką jak w XIX stuleciu, ale jednak. A kiedyś pisano o nim wiersze, nie tyle odwiedzano go, co doń pielgrzymowano, wejście na jego szczyt uważając nie za wycieczkę, ale patriotyczny obowiązek.

Górował nad miastem jak Wezuwiusz nad Neapolem i tak zapisał się w naszej pamięci, że kiedy po ulewnych deszczach w 1997 roku zniknął na pewien czas, wydawało się, że nagle miasto stało się niepełne, kalekie. Z drugiej zaś strony szczyt kopca Kościuszki, bo o nim mowa, był miejscem, z którego rozciągał się najwspanialszy widok Krakowa. Jeszcze przed kilkudziesięciu laty dominowały stare budowle – smukłe wieże mariackiej świątyni, ratuszowa wieża, potężna kopuła kościoła św. św. Piotra i Pawła – miedziana zieleń i ceglana czerwień. A dzisiaj... Dzisiaj rozpanoszyły się blokowiska.

Pisano o nim wiersze, zazwyczaj kiepskie, ale pełne czci, przede wszystkim w okresie Rzeczypospolitej Krakowskiej. Edmund Wasilewski zachęcał młódź w sposób dzisiaj nieomal komiczny:

Popatrz no, młodzieńcze,
Trzy pagórki śliczne
Błyszczą ponad Wisłą
Gdyby piersi mliczne.
Przyłóż do nich usta
I słodycz wysysaj...

Trzy pagórki śliczne to oczywiście kopce Krakusa, Wandy i Kościuszki. Nawiasem mówiąc, niedawno ktoś, kto zapewne nawet nie słyszał o Wasilewskim, zaproponował, aby jeden z odwiecznych kopców ucharakteryzować właśnie na pierś, czyli na biust, czyli – jak się mówiło na Zwierzyńcu – na cyc. No comment...

Kopiec opiewał też inny, całkiem już zapomniany, krakowski poeta, Józef Łapsiński, pisząc w sonecie zatytułowanym „Pomnik Kościuszki”:

Powstał kolos pamiątek
w krainie Sarmatów,

Jak maszt sławiańskiej łodzi
rzuconej śród świata;

Z chmur złoconych jutrzenką
ranna jego szata,

W południe go osłania
baldakim z bławatów.

Nie była to poezja najwyższych lotów, bardziej pisana sercem niż piórem. Nas, smarkaczy ze Zwierzyńca, nie interesowały jednak wiersze o kopcu, bo on sam, podobnie jak prowadząca doń droga, był dla nas poezją, przygodą, świętem. Trzeba było przejść przez most na Rudawie, wąziutki, stary, ale tak krzepki, że kiedy zaczęto go burzyć, długo walczył o życie, opierał się atakom pneumatycznych młotów i kilofów.

A później, za mostem, był klasztor Norbertanek, i brama, też zamordowana przy rozbiórce mostu. Brama z żeliwną tabliczka głoszącą: „Koniec strefy dorożkarskiej”. Gdzie się podziałaś, tabliczko, pełna poezji, pachnąca końmi i sianem? A gdzie się podział murowany kiosk, przytulony do klasztornego muru naprzeciw wylotu ulicy św. Bronisławy? Dropsy, drożdżówki, żarliwie fioletowe śliwki, słodko- -złote gruszki, pachnąca pomarańczami krachla. A dla wtajemniczonych, dla swoich, zwierzynieckich, nawet ćwiarteczka z monopolową zawartością. Nie ma kiosku, też go zburzono.

Niewiele brakowało, aby zgodnie z tradycją krakowskich burzymurków zniszczono także forty otaczające kopiec. Zabrano się za nie w latach 50., ubiegłego wieku traktując ceglane mury tak, jak w średniowieczu traktowano rzymskie budowle, tak jak potraktowano baszty Krakowa – jako źródło materiałów budowlanych. Forty broniły się tak jak most na Rudawie. Cement tak mocno spajał cegły, że nie można ich było wyłuskać, oddzielić od siebie, wyłamywano więc całe kęsy... Rozbiórka skończyła się w drugiej połowie lat 60., później coś tam zrekonstruowano, teraz bąka się o odbudowie.
Zanim dotarło się do podnóża kopca, trzeba było przejść ulice św. Bronisławy i Waszyngtona. Tu dziw nad dziwy, na murku przed ostatnią willą po prawej stronie siedziała papuga. Wielka jak kura, ale o wiele barwniejsza, zielono-czerwona. Wzdłuż murku przechadzał się wartownik w długim płaszczu, z karabinem najeżonym bagnetem. W willi mieszkał dowódca Okręgu Wojskowego Bolesław Kieniewicz, sowiecki generał w polskim mundurze, a nam wydawało się, że wartownik pilnuje papugi, zapewne wyjątkowo cennej.

Później był cmentarz, stary, ale także nowy, bo o wiele młodszy od cmentarzyka przy kościele Najświętszego Salwatora. Owce – czyli stok, po którym zjeżdżało się na sankach, Diabelski Most. Jaki tam most – wiadukt zbudowany w 1855, ale wszyscy nazywali go Diabelskim Mostem, ba, byli tacy, którzy twierdzili, że widzieli pod nim czarta: „Jak bogackiego, widziołem go, nor- malnie se szedł”.

Okolica była niebezpieczna. Niedaleko dwa cmentarze, nic więc dziwnego, że widywano tu także duchy, ba, o jednym można nawet przeczytać w dokumentach. Kiedy w 1820 roku Senat Wolnego Miasta postanowił uczcić Naczelnika kopcem (bo będzie mniej kosztował niż pomnik ze spiżu, a gdyby do Rzeczypospolitej wdarł się nieprzyjaciel, trudniej mu będzie zburzyć kopiec niż monument), o północy zaczął pojawiać się duch, gromiąc robotników mieszkających w barakach na wzgórzu św. Bronisławy, wypominając im, że profanują miejsce śmierci świątobliwej niewiasty, siostry św. Jacka, która w tym miejscu miała pustelnię. Zapanowała panika i trwała, dopóki ducha nie aresztowano.

Okazał się nim grenadier milicji Wolnego Miasta, pijak nad pijakami wynajęty przez zwierzynieckiego karczmarza. Po prostu, kiedy zezwolono na sprzedaż w barakach gorzałki i zakąsek, jego karczma opustoszała.

Przywykliśmy do tego, że kopiec wyrasta z pierścienia fortecznych murów, w których tkwi neogotycka kaplica św. Bronisławy. Jednak początkowo stał na wzgórzu sam, towarzyszyła mu stara kapliczka zwierzynieckiej świętej, a wokół miała się rozciągać rolnicza osada, w której gospodarzyliby potomkowie chłopskich żołnierzy Naczelnika, jednego z nich, Kaliksta Waligórskiego, osadzono nawet na roli, jednak już wkrótce plany spaliły na panewce. W 1846 roku Kraków stał się częścią austro-węgierskiej monarchii.

Już w 1849 roku zaczęto sypać szańce, a rok później całe wzgórze, łącznie z kopcem przejęło wojsko. Miało się stać częścią fortów opasujących Festung Krakau, jedną z najpotężniejszych twierdz w Europie. Obawiano się nawet, że kopiec zniknie, ale namiestnik Galicji interweniował u cesarza, mogiła Kościuszki ocalała.

Utrudniony został jednak dostęp do niej, a przecież wyprawy na kopiec, na przykład 15 października, w rocznicę śmierci Naczelnika, stały się wręcz patriotycznym obowiązkiem. Czasami dochodziło do incydentów. Kiedy w wielkanocny poniedziałek 1869 roku krakowianie wybrali się na kopiec po Emausie, zastali zamknięte forteczne wrota. Ponieważ w tłumie było sporo zwierzynieckich kindrów, bramę wyłamano, fort został zdobyty.

Nie wiedzieliśmy wiele o historii kopca, ale – jak się rzekło – uważaliśmy, że jest nasz. Podobnie jak kasztany wzdłuż ulicy Waszyngtona, podobnie jak pobliski Lasek Wolski – indiańska puszcza, las, w którym skrył się ranny Kmicic, bór ze „Starej baśni”...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski