Dziś zdobycie rogów jest znacznie łatwiejsze, nie wymaga odwiedzin jakiegoś ministra, dyrektora czy prezesa. W Pradze, na ulicy Křemencovej (nieopodal słynnej restauracji U Fleku) była (a może jest nadal) siedziba Klubu Parochaczy, zrzeszająca rogatych mężów i towarzyszy życia. Byłem na otwarciu klubu. Nad kuflami piwa szumiały wspaniałe poroża. Na honorowym miejscu widniał napis: „UWIERZYĆ - ZROZUMIEĆ - ZAAKCEPTOWAĆ”.
Wykładnia była taka: rogaczem zostanie kiedyś każdy z nas, to nieuniknione. Pojawienie się rogów należy witać z wiarą, zadowoleniem i ulgą, jako dowód zgodności z prawami natury. Następnym etapem powinno być ZROZUMIENIE, że przyprawiono nam rogi w gruncie rzeczy tylko dla naszego wspólnego dobra, dla urozmaicenia nudy małżeńskiej czy paramałżeńskiej łożnicy, dla naszej kariery zawodowej, politycznej lub artystycznej. Następnym etapem w życiu nowego rogacza powinno być ZAAKCEPTOWANIE status quo, dumne noszenie poroża i przyprawianie go bliźnim.
Podsłuchane przeze mnie rozmowy świadczyły, że zdobycie poroża było banalnie proste („Nawet nie zdążyłem wypić w gospodzie czterech piw”, „Wystarczyło że sędzia przedłużył mecz o parę minut”, „Wieczorem za cholerę nie mogłem znaleźć wolnego miejsca na parkingu, a rano przy goleniu patrzę: już rosną”).
Gdzież nam, karłom, do tradycji dziadów czy pradziadów, przyprawiających przyjaciołom rogi w różanych ogrodach albo po zrobieniu tzw. „bonfortunki” (romansu z cudzą małżonką najczęściej „u wód” czyli w którymś z kurortów), w loży teatralnej albo (jakież to romantyczne!) w wagonie sypialnym, nawet niekoniecznie w Orient Expressie. Ciemność za oknami i stukot kół niszczył wszelkie hamulce moralne i instynkta samozachowawcze żon i narzeczonych, czego smutnym dowodem jest choćby panna Izabela Łęcka z „Lalki”.
O powszechności grzechu świadczy choćby ogromna kolejka pań przed pomnikiem Jana Nepomucena na moście Karola w Pradze - dotknięcie świętego patrona tajemnicy spowiedzi gwarantuje, że nikt, osobliwie mąż, o niczym się nie dowie.
Rogi strzelają w górę nad męskimi czołami najgęściej na wiosnę, gdy „noce są upalne i słowiki spać nie dają”. Najszybciej jednak zaczynały rosnąć wysyłanym na front żonatym żołnierzom. Ogromowi podejrzeń dawali wyraz w listach do domów. Jeden z takich listów warto tu (za Szwejkiem) przytoczyć.
„Kochana i droga żono, najmilsza Bożenko! Wiele rzeczy słyszałem od moich kolegów, którzy jako ranni mieli urlop i pojechali do domu, ale woleliby zginąć niż widzieć na własne oczy, jak jakiś przybłęda włóczy się za jego rodzoną żoną (…) Nawet nie pisałbym Ci o tym, ale Ty sama zwierzyłaś się przecie, że nie jestem pierwszym, który miał z Tobą stosunek poważny i że przede mną miał Cię już pan Kraus z ulicy Mikołaja (…). Długo tłumiłem to w sobie, ale gdy pomyślę, że znowuż mógłby włóczyć się za Tobą, to serce mi się ściska i muszę Ci zwrócić uwagę, że nie zniósłbym obok siebie takiej świni, która kurwiłaby się z pierwszym lepszym (…). Po tysiąckroć całuję Ciebie oraz pozdrawiam ojca i matkę. Twój Tolek. P.S. A pamiętaj, że nosisz moje nazwisko!”.
Follow https://twitter.com/dziennipolskiDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?