Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętam smak bochenka chleba z domu komendanta gestapo

Wojciech Smołka
Chleb wciąż budzi w nas emocje, wspomnienia, nie jest tylko produktem spożywczym .
Chleb wciąż budzi w nas emocje, wspomnienia, nie jest tylko produktem spożywczym . Fot. Dariusz Gdesz
Konkurs. Wojciech Smołka zajął trzecie miejsce w konkursie „Opowieść o chlebie” zorganizowanym przez Piekarnię Buczek i „Dziennik Polski”. Z ponad 300 prac wybraliśmy 16 najlepszych. Od trzech tygodni publikujemy je na naszych łamach. Kolejne – w następnych wydaniach.

Mieszkaliśmy w trójkę – z mamą i Antkiem, moim bratem. Był ode mnie ledwo dwa lata starszy, ale kłóciliśmy się znacznie rzadziej, niż można przypuszczać. Może dlatego, że rodzice ponad wszystko wpoili nam, żebyśmy się zawsze trzymali razem. Zresztą nie chcieliśmy dodatkowo martwić mamy. Obiecaliśmy tacie, że będziemy się nią opiekować do czasu, aż wróci. Nie wrócił – zginął w kampanii wrześniowej, gdy miałam 8 lat.

Mama musiała podjąć pracę, żeby jakoś utrzymać rodzinę. Umiała mówić po niemiecku, więc zatrudniła się w domu komendanta gestapo jako pomoc kuchenna i sprzątaczka. Swoją drogą zawsze ją zastanawiało, jak gestapowcy są w stanie oddawać się po pracy rozrywkom jak normalni ludzie.

Brak taty, pusty brzuch i wszechogarniająca atmosfera strachu
Wtedy oczywiście nie rozumiałam, o co chodzi. Oszczędzono mi zmartwień poza tymi nieuniknionymi – brakiem taty, pustym brzuchem i wszechogarniającą atmosferą strachu. Mama nie mówiła o pracy zbyt wiele.

Komendant Schulz mieszkał z żoną. Nie mieli dzieci – ku frustracji tej dwójki, a także mieszkającej z nimi teściowej, Helgi. Niedostatki życia rodzinnego starali się rekompensować częstymi spotkaniami ze znajomymi – głównie podwładnymi komendanta. Cotygodniowe przyjęcia były mocno zakrapiane i kończyły się na tyle późno, że mama często wracała dopiero nad ranem.

Schulz był podobno służbistą i okrutnikiem, choć ja znałam go tylko jako skąpca. Mama zarabiała marne pieniądze; głód często zaglądał nam w oczy wbrew wszystkim jej wysiłkom. Choć była życzliwą kobietą, obdarzoną wielkim hartem ducha, musiała chyba strasznie nienawidzić swojego pracodawcy.

Niedługo po zatrudnieniu dowiedziała się od starej Helgi, jak została wyrzucona z pracy jej poprzedniczka. Dziewczyna chciała zabrać niezjedzone przez gości resztki jedzenia do domu. Schulz oskarżył ją o kradzież i dotkliwie pobił. Mama zaś otrzymała wyraźny rozkaz, by resztkami karmić trzymane w domu psy.

„Naprawdę chcesz, żebym ci płacił mniej, leniu?”
Stara kobieta budziła podobną niechęć co jej syn. Zawsze gdy przebywała w pobliżu, komentowała pracę mamy i korzystała z każdej okazji, by jej dociąć.

Na jej charakter wpływ miał zapewne zły stan zdrowia. Dokuczała jej rwa kulszowa i chroniczne bóle stawów, oprócz tego była nieznośnym człowiekiem. Najmniej pamiętam o żonie komendanta. Z relacji mamy wynikało tylko, że nie cierpiały się z teściową, poza tym praktycznie nie miała wpływu na to, co działo się w jej domu.

Życie w czasie wojny zmusiło mnie i Antka do szybkiego dorośnięcia, ale jedno wydarzenie szczególnie zapadło mi w pamięć. Mama poszła do pracy w sobotę po południu, na zwyczajowe przyjęcie komendanta. Helga nigdy nie żałowała jej opryskliwego powitania; tym razem nie było inaczej.

Samo przygotowanie posiłków nie było szczególnie uciążliwe. Najgorszą częścią pracy było późniejsze usługiwanie przy stole i wysłuchiwanie pogardliwych uwag Schulza („Naprawdę chcesz, żebym ci płacił mniej, leniu?”) lub jego gości.

Matce nie brakowało urody, więc podchmieleni biesiadnicy rzucali niewybredne uwagi na jej temat („Ładna ta służąca, szkoda, że z polskiego bydła”). Helga zwykle spędzała te noce samotnie na piętrze domu, zmagając się z bezsennością i bólem.

Zabierała ogryzione kości na zupę, skóry, zepsute warzywa
Tym bardziej podziwiam matkę, że ryzykowała bycie złapanym na wynoszeniu żywności. W sumie większość z tego trudno było nazwać żywnością, ale wspomniałam już, czym to groziło. Początkowo starała się tego unikać, ale chyba że nie wytrzymała, gdy musiała karmić owczarki komendanta ze świadomością, że my z bratem głodujemy.

Tej nocy goście rozeszli się wyjątkowo późno, kilka godzin przed świtem. Matce pozostało posprzątanie po przyjęciu. Kuchnia była na widoku z pokoju gościnnego i schodów, ale spici gospodarze poszli spać, więc matka rzuciła pośledniejsze resztki do misek dla psów, a pozostałości zaczęła pakować do torby.

Niczego nie marnowała – zabierała ogryzione kości na zupę, skóry, czasem nawet zepsute warzywa. Tym razem jednak bezsenność musiała na tyle dokuczać Heldze, że postanowiła zejść na dół, żeby dopilnować pracy służącej.

Ta jednak kilka minut za późno zorientowała się, że coś jest nie tak – kobieta stała na szczycie schodów i obserwowała, jak w torbie lądują resztki potraw, a mama dojada pozostałości z talerzy i stołu.

Matka zamarła. Staruszka zaczęła bez słowa schodzić po schodach. Ociężałym krokom towarzyszył stukot laski i przeraźliwe skrzypienie, które spokojnie mogłoby obudzić Schulza, gdyby był trzeźwy.

Helga podeszła do kuchni. – Masz dzieci, co? – zapytała.

Mama chciała coś powiedzieć, przeprosić, ale wiedziała, że słowa na niewiele się zdadzą, więc milczała. Staruszka podeszła do kredensu i wyciągnęła z niego bochenek chleba. Pokuśtykała w stronę matki, podała jej bochenek i powiedziała:

Twarda z __ciebie baba, mało kto ryzykowałby narażanie się mojemu durnemu synowi.

Mamie odjęło mowę; spodziewała się tyrady, przemocy, a już na pewno przynajmniej zwolnienia.

No nie patrz tak, stara jędza ze mnie, wiem. Starałam się wychować syna na ludzi, ale mi nie wyszło. Może wyjdzie tobie. A tego jedzenia nie dawaj już psom i __tak są już spasione.

Ale komendant ...

Jeszcze mam dość autorytetu w __tym cholernym domu, żeby mnie posłuchał.

Nad rankiem mama przyniosła pachnący bochenek i pierwszy raz od dawna pozwoliła nam się najeść do syta. Pamiętam, jak porwaliśmy po grubej kromce do sypialni i zaczęliśmy jeść, krusząc na posłanie. Nie powiedziała nam od razu, co się stało – szczegóły poznałam wiele lat później – ale od tego czasu sporo się zmieniło w domu.

Niezliczona rzesza ludzi cierpiała o wiele bardziej od nas
Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że kilka dni później oba owczarki Schulza zdechły, zapewne z otyłości, a ten dał się przekonać Heldze, by nie wyrzucać jedzenia, ale pozwolić służącej je zabierać.

Z perspektywy czasu zrozumiałam, że w czasie wojny niezliczona rzesza ludzi cierpiała o wiele bardziej od nas. Mieliśmy jednak swoją biedę, swoje problemy, które potęgowało poczucie beznadziei i ubóstwo. Nasze cierpienie jako dzieci, a także cierpienie naszej matki wcale nie było mniejsze dlatego, że byli ludzie w jeszcze gorszej sytuacji.

To świadczy tylko o tym, jak wiele zła jest w stanie przynieść na ten świat człowiek. Podczas tego epizodu zyskałam jednak wielki skarb – nauczyłam się, że nie wolno porzucać nadziei, bo dobro może przyjść z zupełnie nieoczekiwanej strony. Od tej pory każda kromka chleba przypomina mi, że nawet ktoś, kogo uważasz za wroga, może w tobie zobaczyć bliźniego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski