Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętnik z czasu holocaustu

ALG
Znakomitym źródłem informacji na temat tego, jak przebiegała likwidacja ludności żydowskiej w rejonie Proszowic, a szczególnie w okolicach Nowego Brzeska są pamiętniki Arnolda Szyfmana. Dramaturg, reżyser, przedwojenny założyciel i dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie od maja 1942 roku aż do przejścia frontu w roku 1945 ukrywał się przed Niemcami w Pławowicach, w majątku Ludwika Hieronima Morstina. Po wojnie opublikował książkę zatytułowaną "Moja tułaczka wojenna". Duża jej część dotyczy właśnie pobytu w Pławowicach. To tam Szyfman, ukrywający się pod pseudonimem Adam Sławiński był świadkiem przebiegu eksterminacji miejscowych Żydów. - Jesień, zima i wiosna 1942/43 były okresem największych okrucieństw i zbrodni masowych, nie tylko w czasie wojny, ale chyba w całej historii świata. W niczym hitlerowcy nie osiągnęli takiego rekordu, jak w mordowaniu bezbronnej ludności tzw. Generalnej Guberni, a w szczególności Żydów - pisał.

Wspomnienia Arnolda Szyfmana

Tragiczny był los ludności żydowskiej w**czasie II**wojny światowej. Zaplanowana**przez hitlerowców z**niemiecką precyzją eksterminacja miała sprawić całkowite zniknięcie wielomilionowego narodu. Narodu, który zamieszkiwał również Proszowice i**sąsiednie miejscowości. **

Według Włodzimierza Chorązkiego żydowska ludność w Nowym Brzesku była "niezbyt liczna i zróżnicowana ekonomicznie". Było kilku zamożnych właścicieli sklepów i zakładów usługowych. Większość zajmowała się drobnym handlem. Niektórzy, zwłaszcza ci najzamożniejsi, wykorzystując pieniądze i kontakty zdołali uciec i uniknąć śmierci. Większość zginęła w obozach zagłady.
Szyfman wspomina, że jeszcze w maju 1942 roku, gdy przybył do Pławowic, Żydzi żyli nieomal normalnie (biorąc pod uwagę okupacyjne realia). -Gdy Żydzi wWarszawie już oddawnasiedzieli zamurami getta (...) wPławowicach widywałem nafolwarku młodych Żydów prowadzących konie nasprzedaż, awsklepach proszowickich możnabyło jeszcze dostać uŻydów wiele towarów wyborowych m.in. kawę, herbatę, mydło przedwojenne, pończochy zagraniczne, dobre sukno bielskie ioryginalne angielskie. Żydzi kupowali jeszcze zboże iudzielali potrzebującym ziemianom pożyczek.
Tak było do listopada 1942. Pierwszym zwiastunem tragedii były coraz częstsze wizyty w miasteczkach gestapowców, którzy zapowiadali utworzenie gett. Próby przekupienia okupantów w postaci przyjmowania ich na sutych libacjach na koszt społeczności żydowskiej oraz drogich prezentów tylko odsuwały eksterminację w czasie. Kolejnym krokiem były systematyczny rabunek. Żydzi byli przez hitlerowców okradani albo wprost (po prostu zabierano im najcenniejsze przedmioty), albo zachowując pozory legalności. Ponieważ to oni odpowiadali m.in. za czystość na ulicach, nakładano horrendalnie wysokie kary za rzekomy nieporządek. Aby się zabezpieczyć przed taką sytuacją, wielu Żydów oddawało swoje towary na przechowanie, głównie ziemianom. Różny był potem ich los. Część z nich zabrali żandarmi, niektóre udało się przechować. Były i takie przypadki, że osoby obdarzone zaufaniem nie bardzo potrafiły się później rozliczyć z cudzej własności.
Na początku listopada na ulicach Nowego Brzeska rozwieszono plakaty z informacją, że Żydzi do końca miesiąca muszą się wynieść i ulokować w jednym z wyznaczonych gett. W razie sprzeciwu groziło im przeniesienie przymusowe, a nawet kara śmierci. Żydzi próbowali jeszcze chwytać się różnych sposobów. Ci zamieszkali w Nowym Brzesku na przykład ofiarowali miejscowemu szefowi gestapo wielokaratowy brylant. Nic nie pomogło. Dwa dni później dwory okoliczne otrzymały telefoniczne polecenie, w miasteczku stawiło się 150 podwód gotowych do wyjazdu do Miechowa.
W tym miejscu pojawiają się pewne rozbieżności pomiędzy wspomnieniami Arnolda Szyfmana a opracowaniem Włodzimierza Chorązkiego. Ten pierwszy podaje, że wszystko rozegrało się w we wrześniu 1942. Szyfman wspomina, że był to listopad. Różne są też oceny co do liczebności ludności żydowskiej. Według Szyfmana było ich około 900. Prawdopodobnie jednak wielu z nich znalazło się tutaj już w czasie wojny. Trudno bowiem przyjąć, że gdyby tylu ich było przed jej wybuchem, Włodzimierz Chorązki pisałby, że było ich niewielu w liczącej 2000 mieszkańców miejscowości. W każdym razie na wieść o niemieckim zarządzeniu: -Większość Żydów (...) uciekła w_nocy zmiasta, rozbiegając się pookolicznych wsiach, lasach isitowiach. Namiejscu zostało około 350 (wg W. Chorązkiego 80) -przeważnie byli to starcy, kobiety idzieci -itych wywieziono furmankami doMiechowa. Rzucanie nawozy przerażonych, starych Żydów, niedołężnych, bezradnych kobiet inieletnich dzieci odbywało się wsposób tak bestialski, że wprost trudno go opisać. Dzieci odłączano odmatek irzucano nawozy, chwytając je zaręce lub za_włosy -czytamy we wspomnieniach. Dodajmy, że grupę tych, którzy nie byli w stanie jechać, rozstrzelano na miejscu.
W czasie jazdy dochodziło do dramatycznych scen. Z wozów Niemcy strzelali do ukrywających się w wiklinach Żydów. W rejonie Kościelca zabili dwoje dzieci, a ich matka została postrzelona tak, że kula weszła jedną skronią, a wyszła drugą. Jakimś cudem przeżyła, choć straciła wzrok. Tak pozostała oślepła przy trupach dzieci. Gdy nikt z miejscowych nie chciał jej dobić, Niemcy kazali ją przywieźć do Miechowa i tam załatwili sprawę po swojemu.
W Nowym Brzesku tymczasem rozpoczęła się masowa wyprzedaż tego, co zostało po wypędzonych. -Gawiedź rzuciła się nate licytację ztaka pożądliwością iztaką żarłocznością, że aż oczy wyłaziły jej nawierzch iślinazasychała wustach. Wciągu dwóch dni zwieloletniego dobytku setek ludzi nie zostało ni strzępa. Niektórzy mieszczanie ichłopi wzbogacili się w____ciągu jednej godziny, kupując bez żadnych skrupułów zrabowane rzeczy - wspomina Szyfman.
Ale były też przykłady wielkiego poświęcenia. Przecież miasteczko w przeddzień wywózki opuściło kilkuset Żydów. Gdzieś musieli się ukryć. Szyfman pisze, że tylko u Morstinów przyjęto i ukryto na strychu 18 takich zbiegów. Raz dziennie dostawali pożywienia, ale i tak warunki mieli tragiczne. Poza tym istniała groźba denuncjacji. Groźba realna, bo członkowie ochotniczej straży pożarnej, wciągnięci przez Niemców do wyłapywania Żydów i zapewne poinformowani przez "życzliwych", mieli rozkaz przeszukania folwarku. Żydzi ukryli się w nadwiślańskich wiklinach pod Hebdowem, ale nie na długo. Zostali wytropieni, odwiezieni do Miechowa i tam rozstrzelani.
Wspomnienia Szyfmana przywołują skrajne przykłady ludzkich postaw. Z jednej strony naczelnika miejscowej OSP nazywa "zaciekłym żydożercą", podaje przykłady okradania Żydów przez Polaków z ostatniego mienia. Z drugiej mówi o przypadkach ukrywania ludności żydowskiej, za co przecież groziła kara śmierci. Włodzimierz Chorązki pisze o kobiecie nazwiskiem Szewczyk, która "przez całą wojnę przechowywała dwie dorosłe Żydówki i jedną dziewczynkę. Udało się to dzięki temu, że pod podłogą był wykonany schowek". Szyfman wspomina z kolei o ziemianinie "znanym przed wojną ze swego antysemityzmu, który przez jakiś czas w swoim dworze ukrywał kilkunastu Żydów".
Znakomitym przykładem skrajności zachowań są dzieje dziesięcioletniego Jakubka, który przybłąkał się do dworu w Topoli. Właściciele zlitowali się nad nim i powierzyli pasienie owiec. Gdy Niemcy zapowiedzieli rewizję okolicy, chłopcu dano 1000 złotych i buty, aby poszukał sobie miejsca poza dworem. Po kilku dniach wrócił wygłodniały, bo ludzie bali się sprzedać mu nawet kawałka chleba. W końców przyjęto go z powrotem, ale dziecko chwaliło się posiadanymi pieniędzmi i butami. Pewnego dnia znaleziono go martwego, z szyją okręconą metalowym drutem. Pieniędzy i butów nie było...
Szyfman wspomina też jak miejscowy komendant policji granatowej otrzymał rozkaz zastrzelenia Żydówki i otrucia jej dwuletniego dziecka. Kobietę zabił, ale żaden z miejscowych lekarzy ani żadna z aptek nie zgodziła się na wypisanie recepty na truciznę dla dziecka. W końcu komendant zamordował dziecko sam lub wydał rozkaz jednemu ze swoich podwładnych.
Z czasem sytuacja prześladowanej ludności stawała się coraz bardziej beznadziejna. -Biedniejsi, kryjący się wwiklinie nadrzecznej, gąszczach ilasach, są tropieni izabijani jak parszywe psy. Giną wskutek szantażów idonosów lub chorób izimna. Niektórzy, wyczerpani docna, sami się zgłaszają ioddają z____ręce swoich katów - pisze Szyfman. Przywołuje przykład starego Żyda, który doprowadzony na skraj wyczerpania nerwowego poprosił polskiego komendanta policji granatowej, by go zastrzelił. Powiedział przy tym, że śmierci się nie boi, boi się Niemców.
-Polowanie naŻydów podobało się różnym szumowinom. Jeden znich, denuncjant izłodziej, gdy dowiedział się ostrzelaniu doŻydów wBrzesku, stwierdził, że chętnie wziąłby wtym udział. Takich wolontariuszy jest zresztą więcej. Czy możnasię więc dziwić, że dzieci służby folwarcznej bawiły się wiosną 1943 roku wrozstrzeliwanie Żydów - pisze Szyfman i zaraz dodaje: -Na_ogół jednak chłopi isłużba folwarcznaustosunkowani są doprześladowanych przychylnie izachowują się wobec nich po___ludzku.
Autor pamiętników przeżył wojnę w Pławowicach pod przybranym nazwiskiem. Udało mu się uniknąć tragicznego losu. Jeszcze w 1945 roku został dyrektorem Departamentu Teatru Ministerstwa Kultury i Sztuki. Doprowadził do odbudowy i ponownego uruchomienia Teatru Polskiego. W 1957 roku nadano mu tytuł honorowego dyrektora tej placówki. Wcześniej był dyrektorem i organizatorem odbudowy Teatru Wielkiego Opery i Baletu. Zmarł w 1967, rok później niż Ludwik Hieronim Morstin, w którego majątku przetrwał okupację.
(ALG)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski