Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Franek jak nikt zna duszę kota, kocie zwyczaje, słabości i zalety

Wacław Krupiński
Franciszek Klimek wydał właśnie 10. tomik wierszy pt. "Koty są dobre na wszystko"
Franciszek Klimek wydał właśnie 10. tomik wierszy pt. "Koty są dobre na wszystko" Archiwum
Portret. Od ponad 35 lat dom państwa Klimków jest pełen kotów. Biegają, spoglądają z obrazów na ścianach, z haftów na poduszkach... I z okładek kolejnych tomików - np. tego "Mruczę, więc jestem". Bo "gdzie jest dom szczęśliwych kotów, tam jest też dom szczęśliwych ludzi"

Chociaż to oczywiste,
tłumaczeń nigdy dość,
że pies, to pies,
że koń to koń,
a KOT
to jednak KTOŚ.

To jeden z wierszy Franciszka J. Klimka, które sprawiają, że twórca ten wypełnia największe sale. Ten "koci poeta" - jak siebie określa - jest bowiem uwielbiany przez miłośników nie tylko kotów. Zresztą wydał tomik "Jak pies z kotem, czyli album rodzinny". Niemniej zrymował i myśl, która wątpliwości nie pozostawia: "Nie jest to najmądrzejsza z tez, /lecz z czystym przyjmę ją sumieniem, /że kot właściwie to też pies, /tyle że z wyższym wykształceniem".

Pisać zaczął jeszcze w szkole. Podczas jednej z akademii jego klasa miała przygotować wiersze na cześć Stalina. I Franek, we fragmencie, który musiał recytować - a oddawał się już wówczas lekturze Tuwima i Szpalskiego - wyczuł jakoś rytmiczną niezręczność, którą zgłosił. Okazało się, że podczas przepisywania wypadło słowo. Nagrodą była zachęta, by coś sam napisał... Pokazany kolegom wierszyk kończył się tak: "Stalin, Ojciec Narodów /tak dziś piszą poeci /więc ja pytam /to ile facet /może mieć dzieci?".

Niewiele brakło, by wyrzucili go szkoły. Po śmierci wodza napisał z kolei epitafium: "Kiedy umarł tak nagle, /płakaliśmy nieraz, /w nieutulonym żalu, /że dopiero teraz".

Śląsk, czyli szansa
Po ukończeniu Gimnazjum św. Jacka w Krakowie pojawiła się szansa na inne życie. Właśnie powstawał Zespół Pieśni i Tańca Śląsk. 19-letni Franek już wiedział, że ma warunki, by śpiewać; kiedyś w pociągu śpiewał z kuzynkami z Suchej Beskidzkiej, po czym zaczepił go niewiele starszy człowiek, sugerując naukę.

Był to ówczesny student PWSM, Wojciech Śmietana, później uznany śpiewak i profesor Akademii Muzycznej. Niestety, na studia nie miał Franek pieniędzy, ale gdy ogłoszono nabór do Śląska, zgłosił się od razu. Podobnie jak 12 tys. osób! Przesłuchanie przed twórcą zespołu, Stanisławem Hadyną wypadło świetnie.

Skoszarowani w liczącym 300 pokoi zamku w Koszęcinie pracowali morderczo, ucząc się nie tylko muzyki. - Zarazem nie znaliśmy problemów, jakimi żyła Polska. Nazywaliśmy nasz zamek "Słoneczną republiką". Władze na "Śląsk" nie żałowały pieniędzy. Dostawaliśmy nawet 50 zł na znaczki, by utrzymywać kontakt z rodziną.

No i były wyjazdy. Ten pierwszy na Zachód, do Belgii pan Franciszek pamięta do dziś. Albo ten z 1959 r. - trzy miesiące w USA i Meksyku.

Spędził Franciszek Klimek w "Śląsku" 25 lat. To był czas ciężkiej pracy, ale i ogromnej satysfakcji.

Rok 1968 był przełomowy; Stanisław Hadyna został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska dyrektora naczelnego, a na jego miejsce powołano Janusza Maciejowskiego. Miał poparcie władzy, ale nie kompetencje. Prof. Hadyna wyprowadził się z Koszęcina.

W tej sytuacji Rada Artystyczna funkcję kierownika ds. artystycznych zaproponowała panu Franciszkowi. Był bliskim współpracownikiem (jeszcze jako śpiewak) dyr. Hadyny, który dostrzegł jego dodatkowe zdolności organizacyjne i językowe, reprezentował "Śląsk" w kontaktach zagranicznych. Słynny impresario amerykański Sol Hurok zaproponował nawet Klimkowi pozostanie w USA. Nie skorzystał.

Londyńska emigracja
"Śląskowi" zawdzięczał dużo. Jeszcze w latach 60. dostał możliwość wyjazdu do Londynu na udoskonalenie języka w ekskluzywnej szkole dla zagranicznych dyplomatów Davies's School of English prowadzonej przez profesorów z Cambridge. Dzięki nawiązanym tam przyjaźniom bywał u państwa Andersów, u gen. Maczka, u córek marszałka Piłsudskiego... Rewizyty nastąpiły po 1989 r., gdy londyńska emigracja przyjeżdżała do kraju. Pozostały zdjęcia państwa Klimków z gen. Andersową, z prezydentem Kaczorowskim... I wspomnienia, które złożyłyby się na książkę.

Powstała, ale inna - "Jak odchodziłem z zespołu "Śląsk?", w której Franciszek Klimek opisał okres od odejścia Hadyny do odejścia swojego (podtytuł: "Dzieje chwały i chały oraz moich perypetii z towarzyszem dyrektorem". Książka wciąż leży w maszynopisie. Teatrolog, prof. Emil Orzechowski po jej lekturze ocenił: "To jeden z lepszych kryminałów, jakie czytałem..."

Czy kiedykolwiek ją poznamy?

"Śląsk" był fantastyczną szkołą. Franciszek Klimek ze swym basem od razu trafił do chóru Filharmonii Krakowskiej. Śpiewał w nim 11 lat.

W "Śląsku" powrócił też do pisania; gdy była potrzeba dopisania kilku zwrotek do niekompletnej ludowej piosenki, czy też tekst do nowej kompozycji.
- Gdy został ojcem, pisał piękne wiersze dla dzieci, wydane przez Teatr Groteska, był pośród nich i psi wiersz "Kumpel" - wspomina żona Bogusława.

Ale dominowały w tych wierszach, podobnie jak w domu, koty. W tym jakże piękny Maciek i Carmen, dla przyjaciół Kicia... A wszystko zgodnie z myślą: "Powiem najkrócej, /w czym rzeczy istota, bo może ktoś na to czeka: /Nie chodzi o to, /by człowiek miał kota, /ale by kot miał człowieka".

Maciek, kot fenomenalny
Maćka znaleźli jakoś w zimie... - To był kot fenomenalny. On karmił naszego syna, Krzysia trzymając mu butelkę, pilnował, czy wszystko zjedzone, informował, gdy Krzysiu skończył. Był idealnym przykładem, że nie wolno się obawiać obecności kota w domu, gdy pojawia się dziecko. Przeżyliśmy z nim fantastyczne chwile - inteligentny, niezwykły. Dożył do matury syna. Gdy w 2000 roku umierał, Franek napisał wiersz, zamieszczony w piśmie "Kocie Sprawy" - wspomina żona.

Z czasopismem tym związał się Franciszek Klimek z inicjatywy Krystyny Sienkiewicz, której wysłał m.in. wiersz "Weź kota", zainspirowany takim właśnie telewizyjnym apelem aktorki. I od razu stał się pupilem czytelników magazynu domagających się nowych utworów. Ile kotów znalazło swe domy pod wpływem tych wierszy, ile zrodziły one przyjaznych uczuć wobec braci mniejszych...

To Krystyna Sienkiewicz sama zrymowała: "Poeto Klimku Franciszku /twoje słowa /to alabastry /brylanty /i złoto /nimi to - pomnik ze spiżu /budujesz kotom".

- Piszę dla kotów, a czytają ludzie - śmieje się pan Franek, który zna duszę kota, kocie zwyczaje, słabości i zalety jak nikt. Przyzna to każdy, kto choć raz miał kota. Nikt tak trafnie nie opisał kociego świata, łącząc go z refleksją egzystencjalną.

Miał kilka lat, gdy w jego życiu pojawiło się pierwsze maleńkie białe kociątko płaczące, bojące się zejść z akacji. Pomógł, wziął do domu, przekonał mamę i tak miał młodszą siostrzyczkę. Tamto uczucie wdzięczności za chwile radości, zabawy i mruczącego ciepła w zimne noce przetrwało lata.

Od ponad 35 lat dom Klimków jest pełen kotów. Taki dom z wiersza: "Niemal założyć się jestem gotów,/ bo wątpliwości moich to nie budzi, /że gdzie jest dom szczęśliwych kotów, /tam jest też dom szczęśliwych ludzi".

Zatem biegają koty po domu Klimków, spoglądają z obrazów na ścianach, z haftów na poduszkach... I z okładek kolejnych tomików - właśnie ukazał się 10. pt. "Koty są dobre na wszystko".

Ukazują się te tomiki staraniem przyjaciół, a za każdym stoi zawsze energia i wsparcie żony (bo autor, co przyznaje, nie umie o siebie zabiegać...). Tylko szkoda, że nie zawierają i płyty, bo autor jest zarazem wybornym interpretatorem swych wierszy.

Nieraz obserwowałem, jak frenetycznie jest przyjmowany, nieważne, czy w sali na 100, na 300 osób czy większej. Starszym kojarzy się ze wspaniałą szkołą rymopisania, jak i podawania tekstu Mariana Załuckiego, też krakowianina. Tyle że tamten flirtował z satyrą, a Franciszek Klimek swe poczucie humoru oddał sławieniu kotów. Spotkały go za to rozmaite zaszczyty, z tytułem "Kociarza Roku" włącznie, a głównie - uwielbienie czytelników. A kociarzy są wszak niepoliczalne rzesze.

Autor się nie chwali, ale jego kocie rymopisanie zachwyciło i Wisławę Szymborską, na której stoliku przy łóżku leżał jeden z jego tomików. Zresztą napisała autorowi parę miłych słów.

Pochwała noblistki
Pan Franek naprawdę umie uwznioślić kota. Jak w docenionym przez noblistkę wierszu "Hierarchia": "Gdyby ktoś umiał, /zechciał /i mógł /ustawić hierarchię wartości, /to pierwszy byłby, rzecz jasna - Bóg, /potem człowiek i kot. Ewentualnie /w innej kolejności".

Pisał Franciszek Klimek przez lata różne drobiazgi: fraszki, teksty piosenek, felietony, również, sekretnie, rozmaite epitafia Piotrowi Skrzyneckiemu. Ale wszystko zdominowały wiersze o kotach, także kocie limeryki(!), choć i człowiek się w nich odbija, rzecz jasna.

Jutro po raz kolejny wiersze Franciszka Klimka będą recytowane w Teatrze im. J. Słowackiego w ramach Salonu Poezji Anny Dymnej. I pewnie znowu zrodzą uśmiech, podziw dla finezji puenty, dla trafności kociej charakterystyki, ale i zamyślenie, a może i - jak zdarzało się po wysłuchaniu wiersza "I cóż z tego" albo "Pan jest dobry" - oczyszczające łzy...

Bo jedno jest pewne - ta poezja nikogo nie pozostawia obojętnym. Choć pewnie najbardziej przemawia do kocio-lubnych, tych, co poznali sens prawdy: "Wiem niewiele, /lecz powiem, co wiem, /choć nie będzie to pewnie myśl złota: /Najpiękniejszą muzyką przed snem, /jest mruczenie szczęśliwego kota".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski