Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani Belwederu. Prawdziwa opowieść o Aleksandrze Piłsudskiej

fragment książki
Aleksandra i Józef Piłsudscy z córkami: Wandą i Jadwigą
Aleksandra i Józef Piłsudscy z córkami: Wandą i Jadwigą Domena publiczna
Pani marszałkowa Aleksandra Piłsudska szybkim krokiem przemierzała korytarze Belwederu. Chciała przed porą obiadu odpisać na kilka listów, później wybierała się z Haliną Sujkowską i prezydentową Michasią Mościcką na przedmieścia, z inspekcją ubogich osiedli i warunków życia rodzin bezdomnych.

Dni biegły teraz szybko i zupełnie inaczej niż w Sulejówku. Była panią Belwederu, zarządzała pałacem, ustalała z ochmistrzynią codzienną strategię obowiązków, zadania dla służby, dobór dań, zakupy, prace w ogrodzie i w pałacu. Z sekretarzem z kolei ustalała rozkład własnych spotkań i obowiązków reprezentacyjnych u boku męża. Od rana do obiadu pracowała, prowadząc korespondencję, odbierając wizyty wynikające z protokołu, udając się na zebrania i uroczystości. Zerknęła na odnowione ściany. Przynajmniej to się jej udało: jasne kolory, nowoczesne lampy zmieniły zupełnie wnętrze, dodały ciepła przestrzeni, która początkowo onieśmielała chłodem. W czerwcu 1926 roku wprowadziła się tu po raz drugi jako żona Marszałka Rzeczpospolitej i Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych w kraju i wiedziała, że tym razem na dłużej. W lewym skrzydle zamieszkał samotny Walery Sławek, zaufany polityk i długoletni przyjaciel rodziny, a także rotmistrzowie i adiutanci, ona z mężem i córkami zajęła pokoje prywatne z widokiem na ogród. Znów zastała podniszczone ściany, znów zobaczyła pałac jako nadgryziony zębem czasu obcy gmach. Miała wrażenie, że każdy z poprzednich lokatorów zostawił tu swoje ślady niechęci do Polski. Przez tyle lat mieszkańcami pałacu byli przecież dostojnicy carskiej Rosji, w czasie wielkiej wojny rezydował w nim sam generał von Beseler, okupacyjny gubernator Warszawy. Nie czuła się tu dobrze, a już najdalsza była od tego, by popaść w snobistyczną dumę, że oto została panią Belwederu.

Swoją drogą - Ola zatrzymała się przy oknie i zerknęła na to, co pierwsza pani pałacu, Klara Izabella Pacowa, nazwała bellevedere, czyli pięknym widokiem - jak dziewczyna z prowincjonalnych Suwałk, ona, Ola Szczerbińska, znalazła się aż tutaj i w takiej roli? Niełatwy i niebezpieczny szlak przebyła, przez więzienia i wojenny front, a teraz oto stoi w oknie Belwederu jako gospodyni królewskiej siedziby i żona najważniejszego człowieka w wolnym kraju. „Najwyższego weźmiesz”, czy nie tak powiedziała jej kiedyś Cyganka? Będzie wolna Polska, czy nie tak mówiła kiedyś babka Karolina? Pewnie dumna byłaby z niej teraz, zresztą z pewnością bardziej z jej walki o wolność niż z remontów w pałacu. Niemniej kiedy przeprowadziła owe remonty, poczuła się lepiej w tych wysokich pokojach. I Ziuk był zadowolony, mimo trosk zauważał zmiany w przestrzeni i mówił: „O, jak tu teraz ładnie!”. Ziuk. Miała nadzieję, że zobaczy go przy obiedzie, ale na myśl o nim ścisnęło się jej serce, zaczerpnęła powietrza.

Oparła głowę o białą framugę okienną. Tyle razem przeszli, trwała u jego boku w najgorszych chwilach, a te przyszły niewątpliwie po zamachu majowym, kiedy tak wielu odwróciło się od niego, kiedy tak bardzo przeżywał, że nie całe wojsko poddało się otoczonemu legendą Dziadkowi. Była przy nim w Bezdanach i gdy Pierwsza Brygada wyruszała z Oleandrów, i kiedy wrócił z Magdeburga do Warszawy, gdy objął władzę. Wszystkie te lata tak trudne, czas niepewności, zdawały się jej teraz lepsze niż teraźniejszość w pałacu, w otoczeniu dostojników, pięknych obrazów, służby. Lata dwudzieste dobiegły końca i zaczął się dla Oli trudny okres. Czas dotkliwych plotek, trujących szeptów. Tutaj, wśród antycznych mebli, arrasów i zdobnych żyrandoli, wśród licznej służby, gości i urzędników, poczuła się nagle sama.

Jej mąż był także mężem stanu i należał teraz do całej Polski. Większość czasu spędzał w gmachu GISZ-u. Teraz nie ona, lecz ordynans podawał mu rano śniadanie i gazety, nie ona pełniła funkcję jego sekretarki, lecz poetka Iłłakowiczówna, o czym plotkowało miasto. Ola wiedziała, że Ziuk sam zaproponował tę pracę owej młodej osobie, wiedziała, że panna Kazimiera była przy śmierci Narutowicza w Zachęcie i trzymała na kolanach głowę nieszczęsnego prezydenta, gdy ten umierał, i że to zapewne zadecydowało o życzliwości Marszałka dla poetki. Może też wspomnienia, bo znał ją jeszcze z Krakowa, kiedy przy Szlaku mieszkał z pierwszą żoną. Kwaterowała u nich wówczas starsza siostra Kazi, a ta odwiedzała ją i pewno już wtedy zachwyciła się Józefem. O tym, że potrafił zawrócić w głowie młodym kobietom, Ola wiedziała bardzo dobrze. Wiedziała też, że jest najbliższą mu osobą i tak naprawdę tylko na nią może liczyć. Plotki pojawiały się w ich życiu już nieraz, zwłaszcza od czasu, kiedy Piłsudski stał się Naczelnikiem Państwa, z Komendanta przeobraził się w Marszałka, z szefa sztabu w dyktatora. Postanowiła kiedyś nigdy nie słuchać plotek, nie przejmować się nimi, tym razem jednak nie plotka, tylko fakt, pewna decyzja sprawiła jej prawdziwą przykrość.

Oto kilka dni wcześniej Ziuk przyjmował w sztabie prezydenta Mościckiego i nie poprosił jej, by stanęła u jego boku jak zwykle, jako gospodyni. Powierzył te obowiązki pannie Iłłakowiczównie, którą nazwał swoim „sekretarzem”. Na myśl, że ta młoda kobieta zajęła miejsce należne żonie, nawet jeśli tylko na chwilę, było Oli po prostu przykro. Ogarniał ją też gniew, że Ziuk nie pomyślał, w jakiej stawia ją sytuacji. Nawet jeśli ostatnio ich ścieżki biegły bardziej równolegle niż jednym, wspólnym traktem jak jeszcze w Sulejówku, kiedy była jego powiernicą, sekretarką, przyjaciółką, to przecież wciąż była blisko. Wiedziała, że nie porozmawia z nim na ten temat, nie poruszy sprawy przy dzieciach, a wieczorami, gdy będą sami… Wieczorami od dawna się nie widywali. - Nigdy nie uwierzę w zdradę męża - rzekła sama do siebie i dumnie uniosła głowę. Jedyną osobą, z którą mogłaby o tym porozmawiać, była jej wierna przyjaciółka Halina Sujkowska. Obiecała sobie kobiecą rozmowę jeszcze dziś i odpędziła smętne myśli. Miała pewność, że Ziuk nie odwróci się nigdy od rodziny ze względu na coś, co uznawali oboje za najwyższą wartość. Były to ich córki: Wanda i Jagoda, kochał je nad życie. Ich śmiech dobiegał właśnie zza okna, śmiech, okrzyki i poszczekiwanie psa. Ola zmieniła zdanie, zamiast iść do gabinetu, wyszła na zewnątrz.

Po ogrodzie Belwederu biegały córki Marszałka, a z nimi rozradowany owczarek niemiecki o imieniu Pies. Pies był godnym następcą Dorka, ulubieńca z Sulejówka, który dokonał tam psiego żywota. Pies był młody i odpowiednio szkolony, specjalizował się w ochronie dokumentów. Niestety, okazał się osobnikiem życzliwym dla całego świata, radosnym i nie zakładał złych intencji ze strony kogokolwiek. Być może, gdyby go ładnie poprosić, dokumenty przyniósłby potrzebującemu w pysku. Mimo że głuptas, jeśli chodzi o psie wykształcenie, nadawał się świetnie do zabawy. Cała rodzina pokochała Psa, wybaczając mu niedobory intelektualne, a Marszałek szczerym oburzeniem zareagował na propozycję zamiany Psa na pojętniejszego. I tak zwierzak, który nie przypuszczał nawet, że jego pozycja w Belwederze była zagrożona, pozostał z rodziną Marszałka i nikt już nie oczekiwał od niego ochrony żadnych papierzysk.

Dziewczynki rzucały mu kije, które posłusznie aportował. Ola skierowała się ku dzieciom z myślą, że zabierze je na obiad. Nawet teraz nie chciała zatrudniać bony, postanowiła wychowywać swoje córki sama, co wcale nie było łatwe przy liczbie zadań, które na siebie wzięła. Pracom społecznym poświęcała czas od dziewiątej do piętnastej, o tej godzinie jadła obiad z rodziną i spędzała czas z córkami, a potem od siedemnastej do kolacji znów pracowała. Musiała znaleźć czas dla petentów przybywających z licznymi prośbami: od tych o posag po te o interwencję w sądach. Obowiązki reprezentacyjne, czyli pojawianie się u boku męża na przyjęciach u prezydenta czy na oficjalnych rautach, nie cieszyły ani jej, ani Ziuka. Wieczory jeszcze do niedawna woleli spędzać razem, rodzinnie. Ola lubiła te godziny: chętnie sama przynosiła mu słodką herbatę, patrzyła przez ramię, jak stawiał z Jagodą pasjansa. Rzecz w tym, że ostatnio coraz mniej było tych wspólnych godzin.

Może powinna znaleźć więcej czasu na to, by odwiedzać go w gabinecie GISZ-u? Czas mijał jej tak szybko. Zaangażowała się w działalność społeczną na rzecz dzieci i biedoty. Zbyt wiele ubóstwa i nieszczęścia kwitło w kraju, który miał być przecież ojczyzną dla wszystkich obywateli. Kto miał pomagać potrzebującym, jak nie żony polityków? Kiedyś jako socjalistka głosiła z wiarą teoretyczne prawdy, iż sprawiedliwe państwo powinno stworzyć odpowiednie struktury i zasady, by wyplenić biedę i nieszczęście. Teraz poznawała praktykę, widziała, że działania ludzi wpływowych i zamożnych także są konieczne, że trudno czekać na struktury, gdy obok głodują dzieci. Zakładała towarzystwa, organizowała kwesty, zwoływała zebrania, ale poza tym wszystkim sama odwoziła co rano córki do szkoły. Przydzielono jej samochód z szoferem i warszawiacy przyzwyczaili się do widoku ciemnego auta, które jechało w stronę Ochoty, ku szkole prowadzonej przez Wandę Szachtmajerową oraz jej cztery siostry, panny Posseltówny. Była to szkoła nowoczesna, w której tyleż uwagi przykładano do wiedzy, co do „świadomego kształtowania charakterów”, jak pisała jej dyrektorka, panna Irena Posseltówna. Dzięki stypendiom w szkole uczyły się dziewczęta z rodzin bogatych i biedniejszych, hrabianka Ostrowska siedziała obok córki kolejarza i nie robiono między nimi różnic. Wszystkie nosiły zielono-czarne mundurki, zielone berety z pomponem i srebrną koniczynką, symbolem placówki.

Dziewczęta redagowały gazetkę szkolną pod tytułem „Koniczynka”, które to pisemko jeszcze do niedawna było przedmiotem uciechy i kpin Ziuka, gdy wieczorami odczytywał głośno artykuły, dopytywał o autorki i dawał im krytyczne uwagi. Ola bardzo była zadowolona ze szkoły pani Szachtmajerowej, ale z tego, że zbliżały się wakacje, też. Zamierzała zabrać całą rodzinę do dworku w Pi¬kieliszkach, właśnie zakupionego z racji zapisania legionistom legatów ziemskich. Oboje z Ziukiem byli przecież legionistami, jej należał się taki nadział również jako damie orderu Virtuti Militari.

POLECAMY:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pani Belwederu. Prawdziwa opowieść o Aleksandrze Piłsudskiej - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski