Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani Carlotta

Redakcja
Urodziny przypadające 17 stycznia Carlotta Bologna świętowała co roku na wernisażach swoich wystaw w galerii Nowohuckiego Centrum Kultury. Zmieniała się liczba lat (były osiemdziesiąte z kolejnymi cyfrowymi dodatkami, potem solennie obchodzone dziewięćdziesiąte), zmieniały się obrazy na ścianach (co roku około 30 nowych). Najmniej zmieniała się ona sama.

Jolanta Antecka

Włoszka, urodzona w Gandawie, od dzieciństwa wychowana w Polsce, Polka z wyboru, malarka i aktorka debiutująca w filmie niemym i znająca z autopsji kataklizm związany z dorastaniem filmu do dźwięku, piękna kobieta, której fotografie trafiały na okładki czasopism, była w istocie posiadaczką niestandardowego życiorysu.

Ustępstwem wobec powagi rosnących liczb (mowa tu o latach, oczywiście) był fotel, na którym artystka zasiadała na wernisażach i siedząc, przyjmowała życzenia, gratulacje, kwiaty w ilościach zgoła hurtowych. Wyznała kiedyś, że nogi służą nie tak dobrze jak jeszcze niedawno. Wciąż były jednakże elegancko obute. Obuwie starannie dobrane do sukni, suknia w zgodzie z dodatkami, lekki makijaż stosowny do pory dnia (urodzinowe wernisaże odbywały się w południe), a całość wykończona nienaganną fryzurą, której czerń podtrzymywana była sztuką fryzjerską. Siwizny Carlotta Bologna nie nosiła; nie ten styl, nie ta kolorystyka.
Mówiąc o niej, używano określeń starsza pani, starsza dama. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś wyraził się o Carlotcie Bologni staruszka.
Gdy zmarła 27 marca 2001 roku, któryś z przyjaciół powiedział, cytując ją: Przeszła na____drugą stronę lustra.
"Rzadko, ale czasem ktoś pyta mnie na temat śmierci, czuje w tym ciekawość, czy się jej boję, czy o niej myślę. Mam sporo latek, więc nie dziwię się ciekawości i oto odpowiadam na piśmie. Ponieważ żyję bardzo długo (mam w tej chwili lat 92), nieraz ogarnia mnie zdziwienie, że już taka masa osób, które znałam, które były mi bliskie, zniknęły... po prostu ich nie ma, a mam takie uczucie, jakbym przed chwilą jeszcze słyszała ich głos... Czuję wyraźnie, że moja powłoka, którą zakopią, jest tylko powłoką, a ja jestem i będę... W miarę możności staram się być przygotowana na przejście na drugą stronę lustra, a zmartwienie decyzją, kiedy to nastąpi, pozostawiam Panu Bogu".
Tak napisała w czasie, gdy coraz bliżej były dni, które miały okazać się ostatnimi po tej stronie.
Pod wpływem przyjaciół zaczęła spisywać wspomnienia wedle własnej, bardzo indywidualnej metody. "Pewnego dnia postanowiłam, że będę notować takie błyski z mego żywota nie trzymając się żadnej kolejności".
Józef Baran, poeta i nasz redakcyjny kolega, był jednym z pierwszych czytelników. Z końcem roku 2000 opublikował w "Dzienniku" parę fragmentów prozy wspomnieniowej Carlotty Bologni, nie kryjąc uznania dla sprawności pisarskiej, pamięci i poczucia humoru starszej pani.

\*

27 marca 2006 roku, w piątą rocznicę śmierci artystki, do galerii Nowohuckiego Centrum Kultury zjechali jej przyjaciele z całej Polski. Powodem spotkania tej licznej i wielopokoleniowej grupy były "Błyski z życia" - książka Carlotty Bologni.
Książka powstała z ręcznie zapisanych kartek prozy wspomnieniowej. Prace nad uporządkowaniem i nadaniem rękopiśmiennym notatkom formy książkowej zainicjowały wspaniałe dziewczyny z Nowohuckiego Centrum Kultury, przede wszystkim Jolanta Wcisło, która poznała panią Carlottę jako uczennica szkoły muzycznej, i Joasia Gościej-Lewińska, prowadząca galerię NCK, bezpośrednia organizatorka urodzinowych wystaw. Na czele ochotniczego komitetu redakcyjnego stanął red. Władysław Cybulski; kto, jak kto, ale my, z "Dziennika", wiemy, że to redaktor z najprawdziwszego zdarzenia. Najbliżsi Carlotty Bologni udostępnili rodzinne archiwum i nie tylko. Zaś obowiązki wydawcy przyjęło (i sprostało im) Nowohuckie Centrum Kultury.
Książka trafia właśnie na lady księgarskie i zapewne długo tam nie zabawi. Starsza pani miała o czym opowiadać. Włoszka, urodzona w Gandawie, od dzieciństwa wychowana w Polsce, Polka z wyboru, malarka i aktorka debiutująca w filmie niemym i znająca z autopsji kataklizm związany z dorastaniem filmu do dźwięku, piękna kobieta, której fotografie trafiały na okładki czasopism, była w istocie posiadaczką niestandardowego życiorysu.

\*

Opowiada wstrzemięźliwie, chroniąc prywatność swoją i osób, o których pisze. Ale i tak czyta się z zainteresowaniem. Bo bohaterem książki jest w istocie czas: ten szmat czasu pomiędzy ogarnianym pamięcią autorki wstępem do wieku XX (lata tuż przed I wojną światową) i początkiem wieku XXI - z bogatcwem przemian obyczajowych, mód, stylów, z dotkliwymi latami II wojny światowej i osobliwościami, jakie po niej przyszły. Czas nie włazi natrętnie opisami, glossami, komentarzami, ale przecież jest obecny ze strony na stronę, pulsuje w tle, szeptem namawia do dopowiadania sygnałów, do dopełniania szkiców.

\*

Szkicowane słowem portrety-miniatury ludzi spotkanych w długim życiu oprawiane są w czas, jak w ramę. Choć zawsze jest to czas domyślony (Carlotta Bologna zapowiedziała, że nie będzie przestrzegać żadnej kolejności i słowa dotrzymała) - to pominąć się nie da.
Do najciekawszych należy niewątpliwie rysowany rozsianymi po całej książce "błyskami" szkic do portretu Lotarii Bologni, matki Carlotty, ale też była to fascynująca postać, łącząca talent, odwagę bliską determinacji, ciekawość, temperament, a zarazem dużą dyscyplinę, no i jeszcze włoską rodzinność. Wcześnie stała się kobietą pracującą, ze zmianą sezonów zmieniającą miejsca pobytu. Podróżującą, w młodym wieku, bez przyzwoitki; gdyby młodej osobie towarzyszył ktoś starszy z rodziny, Carlotta nie omieszkałaby tego odnotować. A były to podróże dalekie: za granicę ojczystych Włoch, albo i za ocean. Lotaria Bologna była bowiem harfistką, która po zakończeniu edukacji w konserwatorium w Parmie zaczęła pracować. Dobre angaże dla harfistki młodej, ale już obytej z grą w orkiestrach operowych i filharmonicznych trafiały się za granicą, więc grała w Anglii, w Holandii, w Belgii (tam, w Gandawie, urodziła się Carlotta) i jeszcze dalej - w USA, na Kubie.
Propozycja angażu do Opery i Filharmonii Warszawskiej należała do egzotycznych; o Warszawie wiadomo było głównie, że są tam niesłychanie ostre zimy, a białe niedźwiedzie zimową porą plączą się po ulicach miasta. Młoda harfistka angaż podpisała, ale na wszelki wypadek córeczkę zawiozła do rodziny we Włoszech. Rzeczywiście, polskiej zimy nigdy nie polubiła i - jak odnotowała jej córka - bardzo marzła. Pokochała jednak Warszawę - i była to miłość więcej niż odwzajemniona. Krytycy muzyczni pisali o niej z entuzjazmem, publiczność kochała. Gdy Lotaria Bologna zmarła w 1935 roku, na placu przed Teatrem Wielkim, skąd wyruszał kondukt, zebrał się tłum jej publiczności, która przyszła pożegnać znakomitą harfistkę.
Niewątpliwie ta piękna kobieta, ukształtowana przez obyczaje jeszcze XIX-wieczne, w kraju którego feministki nigdy nie wciągnęły na listę swoich znaczniejszych osiągnięć, odniosła sukces w świecie mężczyzn. Świat wielkich orkiestr był światem męskim - dość popatrzeć na zbiorową fotografię którejkolwiek z ważniejszych orkiestr tamtego czasu: sami panowie. W orkiestrze Opery Warszawskiej była jedynaczką.

\*

Carlotta, choć obustronnie obciążona dziedzicznie muzyką (ojciec był cenionym dyrygentem), nie pozwoliła wychować się na harfistkę. Najwidoczniej dziadek garibaldczyk wyposażył w niepodległość charakteru parę generacji.
Była przygoda z filmem (debiut w kinie niemym, potem czynna obecność w dobie dorastania filmu do dźwięku), przerwana przez męża. Wiktor Biegański, znany aktor i reżyser, był najwidoczniej zazdrosny o swoją piękną żonę, bo czym innym można wytłumaczyć te wszystkie sprzeciwy, podchody, protesty?
"Zostałam skierowana do Akademii Sztuk Pięknych, jak do klasztoru" napisała po latach Carlotta Bologna. Malarstwo jednak miało stać się sztuką wiernie towarzyszącą artystce aż do dni ostatnich i jej trwałym śladem na ziemi.
Nie opowiadajmy tego bogatego, niestandardowego życiorysu; Carlotta Bologna uczyniła to daleko lepiej w swoich "Błyskach z życia".
Nie opowiadajmy jej malarstwa, które - określone u początku drogi malarskiej - nie zmieniało się zasadniczo przez następne lata i dziesięciolecia. Owszem, pojawiały się nowe motywy, ale widzenie i interpretacja świata lokujące się pomiędzy realizmem a metaforą, zawsze narracyjne - trwały przez lata i dziesięciolecia. Obrazy Carlotty Bologni opowiadają się same.
W galerii Nowohuckiego Centrum Kultury jeszcze trwa rocznicowa wystawa...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski