MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pani minister zmienia szkołę

Redakcja
Edukacja w Polsce nie cieszy się szczególnymi względami polityków. Ponieważ panuje powszechne przekonanie, że na szkole i na sporcie znają się wszyscy, troskę o te resorty powierza się często ludziom przypadkowym. Od 1989 roku mieliśmy już kilkunastu ministrów edukacji, w większości nijakich, a kilkakrotnie wręcz szkodliwych. Na dzisiejszej sytuacji bardzo niekorzystnie odcisnęła się decyzja Prawa i Sprawiedliwości o powierzeniu Ministerstwa Edukacji Romanowi Giertychowi i jego zwolennikom. Ponieważ - pożal się Boże - koalicjantom z LPR trzeba było coś ofiarować, uznano widocznie, że stosunkowo niewiele zdołają zepsuć w oświacie. Niestety, popełniono błąd trudny do naprawienia, gdyż Giertych używał ministerstwa przede wszystkim do promocji swojej partyjki. Późniejszy, zaledwie paromiesięczny epizod rozsądnych rządów prof. Ryszarda Legutki nie mógł uzdrowić sytuacji. Ekipa Tuska, która po objęciu władzy nie miała pojęcia, co zrobić z oświatą, oddała ją Katarzynie Hallowej, która już parę lat wcześniej w promocyjnym wydawnictwie wymieniała wśród swoich osiągnięć "opracowanie koncepcji programowych dla szkoły podstawowej, gimnazjum, liceum ogólnokształcącego i profilowanego oraz technikum zwieńczeniem pomysłu na wdrożenie reform". Wprawdzie tekst trudno było zrozumieć, jednak nowa minister wydawała się dobrze przygotowana do objęcia resortu, który kolejni ministrowie usiłowali reformować, raczej pogarszając, niż poprawiając kondycję polskiej szkoły.

Ryszard Terlecki: To tylko polityka
Przekonanie, że pani minister z Gdańska poradzi sobie z problemami oświaty i niezadowoleniem nauczycieli, okazało się jednak nieuzasadnione. Pomimo że nauczycielskie związki zawodowe na razie przyjęły taktykę łagodnego nacisku i nie domagają się podwyżek płac tak stanowczo jak lekarze czy celnicy, to równocześnie Ministerstwo Edukacji nie zdołało zaproponować jakiegoś rozsądnego planu podnoszenia zarobków. Zamiast tego zaproponowano rewolucyjne zmiany w kształceniu na poziomie szkoły średniej, a właściwie likwidację ogólnokształcącego liceum.
Pomysł, który niedawno ujawniła pani minister, sprowadza się do zmuszenia młodych ludzi, aby już po pierwszej klasie liceum wybrali kierunek studiów (wszyscy wiemy, że to nonsens), a przez kolejne dwa lata ograniczyli naukę do przydatnych na uczelni przedmiotów. Historyk, polonista czy prawnik nie będzie miał pojęcia o biologii czy fizyce, a co gorsza fizyk, chemik czy biolog zatrzyma się w kształceniu ogólnym, np. w zakresie historii czy geografii, na wiedzy wyniesionej z gimnazjum. Młodzi obywatele, których wiedza historyczna, a więc także polityczna, jest mizerna, staliby się jeszcze łatwiejszym celem manipulacji rozmaitych politycznych hochsztaplerów.
Pani minister porządzi parę miesięcy, może rok, po niej przyjdzie kolejny reformator i weźmie się za wprowadzanie własnych projektów. Kolejne zmiany znowu zdezorganizują pracę szkoły i odbiją się na poziomie wykształcenia kolejnych roczników uczniów. W oświacie tylko jedno pozostanie niezmienione: skandaliczny poziom wynagrodzeń nauczycieli. Czy naprawdę musimy to wszystko znosić? Czy przynajmniej edukacji nie można uwolnić od politycznego bałaganu i nieprzemyślanych eksperymentów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski