To się generalnie sprawdziło także w Polsce. W PRL-u musieliśmy czekać na odbiór małego fiata siedem lat i płaciliśmy za to cudo relatywnie dziesięć razy więcej niż Niemcy za volkswagena golfa. W III RP nasi przedsiębiorcy stworzyli firmy oferujące towary i usługi najwyższej klasy.
Ledwie zaczęliśmy z tego korzystać z intensywnością nuworyszy kapitalizmu, świat zachodni - po wybuchu globalnego kryzysu - znielubił doktrynę liberalną. Mimo to konkurencja pozostaje przecież fundamentem kapitalizmu. Gdy jej brak, monopole windują ceny, nie dbając o jakość. Spójrzmy na koszty utrzymania mieszkań w Polsce - rosną mimo deflacji dlatego, że m.in. wśród dostawców mediów nie ma konkurencji.
Rząd z jednej strony deklaruje, że będzie konkurencję wzmacniał, np. otwierając małym przedsiębiorcom dostęp do publicznych zleceń. A z drugiej - forsuje przepisy, które mogą odebrać publiczne zlecenia tym firmom, które już je mają.
Cały rynek zamówień publicznych w Polsce wart jest 230 mld zł rocznie. Aż 90 mld z tego urzędy i instytucje wydają na towary i usługi zamówione bez przetargu, u swojaków. Pozwalają im na to zapisane w ustawach wyjątki. Rząd chce teraz listę wyjątków poszerzyć „dla dobra obywateli”.
Choć grozi to niszczeniem konkurencji na kolejnych polach. Urzędnicy - znowu - mają wiedzieć najlepiej, czego potrzebujemy i ile jesteśmy gotowi (a faktycznie musimy) za to zapłacić.
To chichot historii, że szukamy znów w gospodarce sterowanej przez urzędników lekarstwa na bolączki kapitalizmu. Bo to się zawsze kończy tak samo: czekaniem latami na malucha, który jest dziesięć razy droższy od golfa.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Czarny „marsz śmieciarzy” w obronie wolnego rynku
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?