Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Panna Madonna

Wacław Krupiński
Zbigniew Łagocki
Gdy śpiewała, wykraczała daleko poza kanony estetyczne, obowiązujące w piosence. Zawsze stroniła od mediów i dziennikarzy. Teraz EWA DEMARCZYK doczekała się książki o sobie. Wiele pytań o fenomen tej artystki i jej los pozostaje nadal bez odpowiedzi

Raptem dwie płyty. Najpierw 11 kompozycyjnych pereł Zygmunta Koniecznego, później podwójny album live nagrany podczas recitali w Teatrze Żydowskim - 13 piosenek, w tym większość z muzyką Andrzeja Zaryckiego oraz pięć już znanych z longplaya sprzed lat.

I jeszcze płyta wydana w ZSRR, na której zarejestrowano nienagrane w Polsce "Imię twoje". W sumie 25 piosenek plus jeszcze z dziesięć (ile więcej?) zapisanych dla radia, śpiewanych podczas recitali. Niewiele. Jednakowoż wystarczyło, by wykreować "pannę, madonnę, legendę tych lat". Ewę Demarczyk.

Jej recitale to były finezyjnie przygotowane misteria, dające maksimum przeżyć, pełnię wzruszeń. Jeden z zagranicznych krytyków zapisał: "Wczoraj wieczorem musieliśmy się poddać. Pokonani wzruszeniem musieliśmy przyznać oczywistość geniuszu. Zjawiła się bowiem Ewa Demarczyk".

Gdy nutami Zygmunta Koniecznego zapraszała do Tuwimowskiego "Grande valse brillante", gdy przeszywająco opisywała "Taki pejzaż" z wiersza Andrzeja Szmidta, gdy przywoływała przerażenie wojną, jakie zawarł w swych strofach Baczyński, gdy oddawała ból wygasłej miłości w "Pocałunkach" Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, gdy figlarnie, acz z nutą goryczy, śpiewała "Groszki i róże" - wykraczała daleko poza kanony estetyczne, jakie obowiązywały w piosence.

Jaskrawo pokazał to werdykt jurorów zorganizowanego jesienią 1962 roku konkursu piosenkarzy studenckich w Krakowie, kiedy to śpiewana przez Demarczyk "Karuzela z madonnami" do wiersza Białoszewskiego była czymś tak odmiennym, że oceniający uznali, iż Zygmunt Konieczny zgwałcił tekst. Fakt, iż Ewa Demarczyk otrzymała wówczas nagrodę II (pierwszą podzielili między siebie dwaj śpiewający basem panowie Edward Lubaszenko, później uznany aktor i Marian Kawski, który zasilił sceny muzyczne) z perspektywy kolejnych lat wygląda szczególnie osobliwie.

I nie idzie nawet o późniejsze laury - I nagroda w roku następnym na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu (w tym zachwyt Stefana Kisielewskiego i Jerzego Waldorffa) oraz II na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie (1964) , za wspomniany już "Grande valse brillante" - co o skalę artystycznego, odrębnego zjawiska, jakim szybko stała się Ewa Demarczyk.

I o wywoływane uwielbienie słuchaczy. Doświadczyła tego zresztą - co wspomina Leon Pawlik, w swej "Krótkiej historii Cyrulika" - już podczas finału wspomnianego konkursu piosenkarzy studenckich. "Po ogłoszeniu werdyktu publiczność w sali Filharmonii Krakowskiej ucichła zaskoczona, a potem wybuchła. Takiego protestu publiczności nigdy nie słyszałem i nie usłyszę. Szanowne jury zostało wytupane i wygwizdane".

Aura zachwytu z kraju - gdzie artystka została Czarnym Aniołem polskiej piosenki - szybko przeniosła się za granicę. A zaczęło się w Paryżu, który wonczas, w pierwszej połowie lat 60., był stolicą światowej piosenki. To tam zaprosił Demarczyk Bruno Coquatrix, kreator gwiazd i trendów, impresario zawiadujący słynną w owych latach salą Olympii. Wydawało się, że przed studentką PWST z Krakowa świat stoi otworem.

Z Cyrulika do Piwnicy
Gdy pierwszy raz w 1961 roku wystąpiła w kabarecie studentów medycyny Cyrulik, miała 20 lat. To w nim wychowana w rozśpiewanym domu absolwentka Państwowej Szkoły Muzycznej II st. podjęła decyzję o studiach w PWST. To w tym kabarecie śpiewała, wywołując szaleńczą reakcję słuchaczy, włoski przebój Adriano Celentano "Ventiquattromila baci" czy dawny szlagier "Rebekę", który zostanie w repertuarze Demarczyk przez lata.

To z Cyrulika już w 1962 roku przeniosła się do słynnej Piwnicy pod Baranami, gdzie spotkała Zygmunta Koniecznego. Oboje zorientowali się, jak wiele mogą sobie ofiarować; on znalazł idealną wykonawczynię swych kompozycji, ona twórcę, który dawał sposobność ukazania wyjątkowego talentu, skali aktorskich i wokalnych środków ekspresji oraz niebywałej siły interpretacji.

Choć, co wspominają piwniczni artyści z tamtych lat, Demarczyk, kuszona piosenkami typu "Pokochaj mnie" czy wręcz knajpianym numerem zaczynającym się od słów "Znowu gwiazdy dziś lśnią na sinym niebie", nie od razu była przekonana do ambitnego repertuaru.

Gwiazda Ewy Demarczyk lśniła wiele lat. Blaskiem otaczały krakowiankę powtarzające się występy w Olympii (acz bezgraniczne uwielbienie Coquatrixa minęło, co pokazał drugi wyjazd artystki i towarzyszącego jej Zygmunta Koniecznego), jak i wojaże po całym świecie - USA (Carnegie Hall), Niemcy, Szwecja, Japonia, Australia, Kanada, Izrael, Brazylia, ZSRR, Kuba, Meksyk - których następstwem były kolejne nagrody, odznaczenia - w tym Francuska Legia Honorowa, jak i pełne uznania głosy krytyki, odmieniającej słowa Czarny Anioł we wszystkich językach.

Ambitna i bezkompromisowa
Ewy Demarczyk od lat nie ma na estradzie, ani w życiu publicznym. Ukryta przed światem, konsekwentnie stroni od mediów i utrzymuje aurę tajemniczości, rodząc pytania, domysły i prowokując dziennikarzy, by wystawali pod jej domem w Wieliczce. Nie udało się zatem z nią skontaktować autorkom "Opowieści o Ewie Demarczyk", którą pod tytułem (czyż mógł być inny?) "Czarny Anioł" opublikował właśnie krakowski Znak.

Angelika Kuźniak oraz Ewelina Karpacz-Oboładze opisały zatem krakowską artystkę, czerpiąc wiedzę z prasy, książek, jak i przytaczając opinie kilkudziesięciu osób. Efekt ich pracy to reporterski zbiór faktów i opinii, naświetlających z rozmaitych stron, i z różnym natężeniem, postać i zjawisko, jakim w polskiej kulturze stał się Czarny Anioł. "Pisząc tę książkę chciałyśmy przede wszystkim Ewę Demarczyk zrozumieć, przyjrzeć się jej wyborom, decyzjom.

Pośrednio dać odpowiedź na pytanie, dlaczego nie pojawia się publicznie, dlaczego przestała śpiewać" - napisały mi w e-mailu. Czy i w jakim stopniu im się to udało, pewnie każdy z czytających oceni inaczej - w zależności od tego, jaką wiedzą dysponował wcześniej, jak wnikliwie śledził tę karierę w czasie, gdy wspaniale się rozwijała i gdy z wolna następował jej koniec.
Książka pokazuje niełatwy charakter aktorki. Słusznie, ale gdyby - jak zauważył wybitny fotografik Zbigniew Łagocki - "Miała łatwą osobowość, to byłaby księgową, a nie artystką". Artystką ogromnie ambitną i bezkompromisową w kwestiach sztuki. Uznawała tylko recitale, żadne składanki, podczas których musiała mieć komplet swoich muzyków; tylko mężczyzn.

- Ośmiu facetów w czerni na scenie podporządkowanych wszelkim drgnieniom jej talentu. Przebieranych i ćwiczonych do możliwych granic cierpliwości. Ewa była pierwszą linią ataku.

Z tyłu była grupa ubezpieczająca, na której Ewa zawsze mogła polegać w stu procentach. Dzięki nam czuła się bezpieczna. Mogła "iść na całość" - opisuje mi dzisiaj Andrzej Zarycki. I zawsze czarna podłoga oraz dwa czarne fortepiany. Gdy w Moskwie jeden był zepsuty, publiczność parę godzin czekała, aż go naprawią, w Kijowie stał bordowy - musiał być zamieniony.

Warsztat, wrażliwość i starannie dobierany repertuar sprawiały, że śpiewającą aktorką zachwyciła się Maria Dąbrowska, zestawiając ją z takimi artystami, jak: Yvette Guilbert, Yves Montand, Edith Piaf czy Paul Anka i nie mogąc zrozumieć, dlaczego to w Sopocie Demarczyk dostała II nagrodę (I przypadła Annie German). Jedynie bodaj Czesław Miłosz był w sądach odosobniony i piosenki Czarnego Anioła skwitował w 1970 roku słowami "Okropne. Sentymentalne, kicz".

Odsuwanie przyjaciół
Uparta, chcąca decydować o wszystkim artystka coraz bardziej odsuwała od siebie przyjaciół i współtwórców swego sukcesu. Gdy odcięła się od Zygmunta Koniecznego, nie chcąc już śpiewać jego kompozycji (po latach on powie, że bała się wszystkiego, co nowe), pojawił się, poznany na "Batorym" podczas podróży z USA Andrzej Zarycki. To on ofiarował artystce m.in. "Balladę o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego", "Cygankę", "Skrzypka Hercowicza"... I wszystkie piosenki obcojęzyczne, których wymagano w Niemczech, we Francji, na Kubie, w Związku Radzieckim... Zakończyli współpracę w 1985 roku.

"Miała potrzebę władzy i rządzenia. Najpierw okrzyknęła się kierownikiem muzycznym całego zespołu, a kiedy zaczęły się wyjazdy zagraniczne, szefem organizacyjnym. Rozumiem to, bo tylko w ten sposób mogła mieć pewność, że zrealizuje to, co zamierzała, a jej celem była absolutna perfekcja" - mówi w książce Zygmunt Konieczny, tłumacząc swoje odejście. Wycofała się także z Piwnicy pod Baranami, co można w pełni zrozumieć, ale już trudniej pojąć jej niechęć do Piotra Skrzyneckiego, piewcy i doradcy.

Przez lata słała doń ze świata pełne czułości listy, a później, gdy był ciężko chory, nie zechciała wystąpić w koncercie dla niego. Nie przyszła na pogrzeb. A wznawiając swą płytę live kazała usunąć wszystkie zapowiedzi Piotra. Najpierw odmówiła współpracy Joannie Olczak--Ronikier, piszącej monografię Piwnicy pod Baranami, później, gdy Polskie Radio wydawało 6-płytowy box z nagraniami z kabaretu, nie pozwoliła umieścić w nim żadnej swej piosenki. Wiele przykrości spotkało też Antoniego Krauzego, który zrealizował dokument o Piwnicy: kiedy film powstał, aktorka usiłowała powstrzymać jego emisję.

Wersję szerszą, trzygodzinną, z fenomenalną interpretacją "Cyganki" szczęśliwie udało się zachować. Parę lat temu Polskie Radio chciało opublikować nagrania artystki przechowywane w jego zasobach, przecież np. "Ballada o cudownych narodzinach..." nigdy nie ukazała się na płycie. Wiele razy emisariusze Radia jeździli do Wieliczki; za każdym razem rozmawiali z reprezentującym Ewę Demarczyk Pawłem Rynkiewiczem. Wreszcie zrezygnowali.

Czy prawdą jest, jak utrzymują przyjaciele Demarczyk, że to za sprawą tegoż ostatniego partnera życiowego - wcześniej członka ekipy technicznej, następnie pełnomocnika i rzecznika jej teatru, zaczęła się artystka izolować od dawnego
środowiska, zerwała kontakty z wieloma przyjaciółmi, jak i jedyną siostrą?
Inni wręcz uogólniają, że wielka artystka nie miała szczęścia do mężczyzn, czego jaskrawym przykładem jest drugi mąż, który okazał się oszustem i złodziejem; okradł nawet żonę.

Teatr Ewy Demarczyk
Ważkim wydarzeniem w życiu Ewy Demarczyk był powołany w Krakowie w 1986 r. jej Teatr Poezji i Muzyki. Paradoksalnie jednak, zamiast być ukoronowaniem wspaniałej kariery, przynosił skutki dalekie od happy endu.Pamiętam inauguracyjną konferencję prasową; szumne zapowiedzi stałych występów, także z udziałem gwiazd ze świata, promowanie młodych i tworzenie warunków sprzyjających twórczości Demarczyk.

Tyle że tej twórczości było coraz mniej. Andrzej Zarycki nie doczekał się zaśpiewania swych kolejnych kompozycji, teatr nie dał żadnej premiery. Dodajmy, był to teatr swoisty - bo bez sceny, a jedynie z miejscem do ćwiczeń i etatami dla muzyków. Także z kupioną za spore dewizy aparaturą nagłaśniającą. Która nigdy niczego nie nagrała.

Nic dziwnego, że budził w środowisku artystycznym glosy krytyki, że to fatamorgana, że władze powołały go, nie żądając w zamian niczego. Fakt; żaden śpiewający po wojnie artysta nie miał takiego komfortu - utrzymywanego prze państwo na etatach 8-osobowego zespołu, zwłaszcza że ten nie przygotowywał nowego repertuaru, a jedynie towarzyszył pani dyrektor podczas występów.

Teatr trzy razy zmieniał siedzibę, żadna przy tym nie była idealna, wreszcie z mocy ustawy kompetencyjnej przestał podlegać wojewodzie i został przekazany miastu. A ono już nie chciało dawać pieniędzy na teatr artystki, występującej w Krakowie coraz rzadziej. Dodatkowo pojawiły się problemy z ostatnim lokalem przy Gazowej; z jednej strony przedłużający się remont, z drugiej roszczący sobie prawa do budynku właściciel, co sprawiło, że teatr przestał płacić czynsz. Skończyło się eksmisją. Niebawem okazało się, że Ewa Demarczyk traci nie tylko lokal, ale i głos.

Tamtego recitalu artystki w maju 1999 roku w Teatrze im. Słowackiego nie zapomnę nigdy. Oto słyszałem ją źle śpiewającą, nieczysto, niewyciągającą górnych dźwięków. Mimo tego publiczność zgotowała jej owację na stojąco, a mnie wzruszenie tak sparaliżowało gardło, że nie mogłem wypowiedzieć słowa. "Pokonany wzruszeniem" zastanawiałem się, czy magia Czarnego Anioła to sprawiła, czy poraził mnie smutek...?

(W książce przywołują ów recital i inni.) A ja uświadomiłem sobie, że parę tygodni wcześniej przyjechałem na Przegląd Piosenki Aktorskiej do Wrocławia dzień po recitalu Ewy Demarczyk, i na łamach lokalnej prasy znajdywałem krytyczne echa tego występu w postaci rozważań, czy Czarny Anioł stracił głos, a może powinien śpiewać w obniżonej tonacji...

W tymże roku w listopadzie Ewa Demarczyk dała w Poznaniu ostatni recital z zespołem.
Skłócona ze swoim miastem otrzymała kolejny lokal - w Bochni. Znów były piękne plany. Po dwóch latach umowę rozwiązano.

Kariera złamała życie
Ewa Demarczyk od lat stroni od ludzi, od mediów, co tylko potęguje jej mit. Wzmacnia legendę. Nie pierwszy to przypadek wybitnej artystki, skrywającej się w swej samotni, gdy już wszystko, co najlepsze dała światu. Pamiętamy Marlenę Dietrich, zamkniętą przez lata w paryskim mieszkaniu, czy Gretę Garbo odizolowaną w Nowym Jorku.

Wspomniana książka przerywa ciszę wokół Czarnego Anioła, przywołuje wiele pytań. I zarazem z jej lekturą powraca żal, że tak potoczyły się losy tej wyjątkowej artystki. Artystki, którą na pewno stać było na wiele więcej, niż to, co nam, odbiorcom ofiarowała. Przy całej odmienności estetycznej budzi to skojarzenie z Violettą Villas. Także nie potrafiła, a i inni nie umieli pomóc, wykorzystać pełnej skali swych atutów. Gdyby znalazł się menedżer na miarę kunsztu Demarczyk, który okiełznałby jej samowładztwo, gdyby nie rozstała się z Zygmuntem Koniecznym, gdyby Teatr Ewy Demarczyk powstał o wiele lat wcześniej... Niestety.

Podobnie żal, że nie powstały kolejne nagrania, że nie mamy na płytach "Pieśni nad pieśniami", "Psalmów Dawida" (które w 1968 roku ściągnęły na Demarczyk haniebne ataki), że nie udało się wystawić w drugiej połowie lat 70. w obecnej Operze Krakowskiej "Tryptyku" Zygmunta Koniecznego do tekstów Louisa, Schulza i Micheleta - właśnie z Ewą Demarczyk jako wykonawczynią partii solowej, co mogło otworzyć nową kartę biografii tej artystki.

Ewa Demarczyk - Czarny Anioł, co to wzleciał nad światem pokazując, na jakie wyżyny może wznieść się piosenka. To był prawdziwy, bo duchowy, nie instytucjonalny, teatr Ewy Demarczyk - theatrum mundi, jak pisał Józef Opalski. Teatr wystawiający poematy o śmierci, przemijaniu, wojnie, smutku, zdradzie i miłości.

Teatr wyjątkowej artystki, co to uciekła od przyjaciół, od mediów - tyle że od samej siebie uciec się nie da. I wtedy płaci się cenę za tak intensywne życie w sztuce. "Na czym polega jej magiczne działanie? Chyba - choć zabrzmi to paradoksalnie - na każdorazowym zatracaniu się, samounicestwianiu w muzyce, w tekście" - jak mówił kiedyś Lucjan Kydryński.

Andrzej Zarycki wyznał przed 13 laty dziennikarzowi "Vivy": "To nie życie osobiste zniszczyło jej karierę, a kariera złamała jej życie. (...) Ona chyba nie potrafiła tego udźwignąć. Stała się ofiarą własnego talentu".

***
Ur. w Krakowie, w styczniu 1941 r. Otrzymała nagrody m.in. na: I Ogólnopolskim Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu , na IV Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie, na Festiwalu Mondial du Theatre w Nancy, Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu (1979) - Nagroda Specjalna Dziennikarzy "za artystyczne osiągnięcia i trwanie przy najwyższych wartościach estradowych, Nagrodę Ministra Kultury za całokształt twórczości "w uznaniu nieocenionych zasług dla polskiej i światowej kultury muzycznej",

W latach 2000-2003 artystka przyznawała podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej swą nagrodę; odebrali ją: Edyta Jungowska, Marcin Przybylski i Dorota Osińska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski