Dwa miesiące temu, ciesząc się z reaktywowania po latach zakopiańskiego „Kmicica”, pisałem, że w lipcu da w nim recital Andrzej Zieliński. I tak też, równo przed tygodniem, się stało. Czyż mogłem tam nie pojechać?
Tego dnia legendarny „Kmicic” wypełnił się szczelnie tymi, których skusił plakacik anonsujący recital słynnego Skalda - „Dopóki stoją góry”. Osamotniony na plakacie, bynajmniej nie był tego wieczoru sam. Wspierali go Anna Markiewicz - prześliczna wiolonczelistka, Bogumił Zieliński, syn Jacka (gitara basowa), Wojciech Zieliński, wnuk Jacka (perkusja) i oczywiście sam Jacek Zieliński, który na estradzie prezentuje taki wigor, taki power, że nijak się wierzyć nie chce, iż 6 września skończy 70 lat. Wokalnie wspierała też tatę Andrzeja Agnieszka Zielińska, a z widowni - dwie wnuczki, czyli malutka Julka i dorosła już Weronika.
- Cieszę się, że żyję - wyznał w trakcie wieczoru tonem jakże serio Andrzej Zieliński, by już żartownie, po uwadze brata, że jest niczym bohater narodowy, dorzucić, „który omal nie zginął pod Włocławkiem”. No, mieli muzycy szczęście...
Były i wspominki - wszak „Kmicic” to legendarny lokal, ongiś najsłynniejszy w Zakopanem - jak to twórca Skaldów, wówczas mieszkaniec Zakopanego, wychodził z domu z nartami, po czym zbaczał z Krupówek ciut-ciut, narty trafiały do mieszczącej się w szatni „Kmicica” przechowalni i już można było oddać się rozmowom twórczym z napotkanymi koleżkami, a to z Warszawy, a to z Krakowa… A bywali tam wszyscy, i Osiecka, i Młynarski, i Moczulski, i…
Dominowały jednak piosenki; te będące wielkimi przebojami, jak „Kulig”, w którym „porwali te panny prosto od Kmicica”, i te poetyckie, jak „Sady w obłokach” czy „Wierniejsza od marzenia” - od lat dedykowana Marcie, tym razem słowami: „Mojej Marcie, która była ze mną w szpitalu od pierwszego do ostatniego dnia. Dziś nie ma jej z nami…”. Była natomiast tydzień wcześniej, podczas koncertu Skaldów w Wieliczce, kiedy to Andrzej Zieliński, trochę przez łzy, też ofiarował jej te słowa Andrzeja Jastrzębca-Kozłowskiego. Wtedy śpiewać dłużej nie miał sił. A musi je zbierać, bo - jak krakowskie wróble ćwierkają - niebawem Marta Chojecka i słynny Skald staną na ślubnym kobiercu.
A skoro tak plotkuję, to odnotuję jeszcze coroczne urodziny, znanego m.in. z telewizyjnej „Parafii z sercem”, Łukasza Lecha; który wyprawił garden party na jakieś sto osób. Było nie tylko suto i absolut(nie) przyjemnie, ale i artystycznie, jako że gospodarz zaprosił słynnych artystów opery: Krystynę Tyburowską, Jana Wilgę i Franciszka Makucha. Byli m.in. i młodzi wokaliści: świetna Anna Sokołowska-Alabrudzińska (Janusz Kowalski, znany krakowski złotnik i prezes Małopolskiej Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości tak się artystką zachwycił, że postanowił pomóc jej w wydaniu płyty) oraz Mariusz Jaśko oraz Tomasz Czerski - gwiazdorzy Teatru Sabat, którzy swymi piosenkami sprawili, że goście ruszyli do tańca. Uczynił to i sam gospodarz ze swą narzeczoną, Moniką Król, im akurat przyda się taki trening w obliczu planowanego sakramentalnego „tak”.
No tom poplotkował lekko (i letnio), ale w końcu sezon mamy ogórkowy, a poza tym - o czym mam pisać? O tym, że w maju cała Telewizja Polska zanotowała najniższą oglądalność w swej historii? O kuriozalnym odwołaniu-nieodwołaniu Kurskiego? Niech się bawią. Na pewno beze mnie. Ja czekam na wesele.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?