Co bardziej precyzyjni słuchacze pamiętają też zapewne wyraźną nieścisłość – w czołówce owej audycji pojawiał się ryk brzmiący mniej więcej „Buuuaaaaa”, kojarzący się nie tyle z filmami wyprodukowanymi przez Paramount, ale przez wytwórnię Metro-Goldwyn-Mayer, której symbolem był właśnie taki ryczący lew.
Mniejsza jednak o szczegóły. Owa audycja przypomniała mi się, gdy w mojej kablówce pojawiła się nowa stacja telewizyjna, Paramount Channel. Trafiłem na nią przypadkiem, przeglądając kanały z nadzieją, że ktoś chciał mi może zrobić jakiś prezent. Po krótkim śledztwie dowiedziałem się, że Paramount Channel wchodzi właśnie na polski rynek, nawiązał współpracę z kilkoma sieciami kablowymi oraz platformami satelitarnymi i pojawił się w ich ofercie, w tzw. otwartych oknach (czy też pakietach podstawowych) bez żadnych dodatkowych opłat – celem zachęcenia i zanęcenia przyszłej widowni. Nie wiem, jak długo potrwa promocja, ale zachęcam wszystkich do pogrzebania w swoich telewizorach.
Paramount Channel skupia się przede wszystkim na filmowej klasyce, w innych stacjach w zasadzie nieobecnej. Co udało mi się już zobaczyć? Choćby znakomitą komedię „Boeing, boeing” z Tonym Curtisem w roli uwodziciela prowadzącego równoczesny romans z trzema stewardesami (teatralną wersję tej fabułki wystawia krakowska Bagatela), czy „Dziewczynę w hotelu” z młodziutką jeszcze Shirley MacLaine jako panienką niesprawiedliwie podejrzewaną o niemoralność. Ostrzę już sobie zęby na jutrzejszą (sobotnią) emisję „Zabawnej buzi” z Audrey Hepburn.
Nareszcie jest co oglądać!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?