Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Partyzanckie święta w górach

Redakcja
Żołnierze 1. pułku strzelców podhalańskich AK podczas partyzanckiej Wigilii w Szczawie w grudniu 1944 r. FOT. ARCHIWUM IPN
Żołnierze 1. pułku strzelców podhalańskich AK podczas partyzanckiej Wigilii w Szczawie w grudniu 1944 r. FOT. ARCHIWUM IPN
Oficerowie wiedzieli, że święta to okres zawsze bardzo trudny. Przez te kilka dni pod -ziemnym wojskiem trzeba się było w szczególny sposób zaopiekować - żeby nikomu nie przyszło do głowy coś nieprzemyślanego, a tęsknota za powrotem do normalnego życia nie przesłoniła obowiązków. A przecież gdzieś tam w dolinach, a może w oddalonych o setki kilometrów miastach, przy wigilijnym stole i przystrojonym drzewku zasiadały ich rodziny.

Żołnierze 1. pułku strzelców podhalańskich AK podczas partyzanckiej Wigilii w Szczawie w grudniu 1944 r. FOT. ARCHIWUM IPN

KRAKOWSKI ODDZIAŁ IPN I "DZIENNIK POLSKI" PRZYPOMINAJĄ. 24 GRUDNIA 1944 * Wigilia w bunkrze pod Turbaczem * Wzruszony ksiądz i partyzanci śpiewający kolędy przez ściśnięte gardła * Strzelanina na wiwat na Starych Wierchach

Matki modliły się za swoich synów, a żony po raz kolejny tłumaczyły dzieciom, że tata jeszcze nie może z nimi być. Że wróci jak skończy się wojna, już niedługo...

Boże Narodzenie w górach ma szczególny urok. Zaśnieżone szczyty, piękne widoki i intensywny zapach iglastego lasu. Lasu, który dawał schronienie setkom żołnierzy Armii Krajowej. W inspektoracie nowosądeckim AK pierwsze oddziały partyzanckie złożone były zarówno z zawodowych żołnierzy Wojska Polskiego i rezerwistów, jak i z młodych ludzi, którzy przed wybuchem wojny nie mieli z wojskiem nic wspólnego. Dla wielu z nich decyzja o wstąpieniu do partyzantki była wynikiem brutalnych represji niemieckich.

Podejmując walkę nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co ich czeka. Nie wiedzieli, że w pewnym sensie przekreślają swoje dotych-czasowe życie. Dowódca przyjmując ich w szeregi mówił: "Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią".

Czerwony Groń

Pierwsze partyzanckie święta żołnierze oddziału AK "Wilk" mieli spędzić w swoim obozie zimowym pod Czerwonym Groniem w Gorcach. Oddział działał od kilku miesięcy, a miał już trzeciego dowódcę. Po zastrzelonym przypadkowo podczas ćwiczeń por. "Lechu" i odwołanym ppor. "Adamie", zwierzchnictwo objął por. Krystyn Więckowski "Zawisza".

Zbliżało się Boże Narodzenie. Współpracownicy oddziału w porozumieniu z dowództwem zdecydowali, że w obozie zostanie zorganizowane spotkanie z księdzem poprzedzające partyzancką Wigilię. Jej przygotowaniem zajęła się łączniczka oddziału Stefania Kruk: "Na święta Bożego Narodzenia postanowiłyśmy zrobić naszym chłopcom małą przyjemność w postaci pieczywa. [...] Miałam 80 półkilowych dobrych plecionek. Po parę pierników do tego - ładne paczki były. Specjalnie starałyśmy się wyróżnić dwu Anglików. Magda ofiarowała dwa pudła kruchych ciastek.

Doszły po dwie plecionki, pierniki, dobra angielska wódka, cygara, pasta do zębów, po 1 kg wędliny [...] i inne drobiazgi". 23 grudnia 1943 r. łączniczka wybrała się w góry, żeby spotkać się z por. "Zawiszą" i osobiście wręczyć paczki. W podróży na Turbacz towarzyszył jej ks. Józef Kochan. Wspominał on: "Ubrałem się po świecku, nawet po narciarsku i pamiętam, że wziąłem Pana Jezusa, bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę miał takie przywileje, że będę mógł odprawiać [msze], bez szat liturgicznych".

Trasa była dość trudna, dopiero pod Turbaczem gości odebrał partyzancki wartownik na nartach, który miał ich zaprowadzić do samego obozu. "Ten bunkier był tak zbudowany, sami go zbudowali, że był tak jakby pod ziemią." - wspominał ks. Kochan - "Wszystko było bardzo ukryte. Pamiętam dwa bunkry, z których jeden na pewno był na tyle duży, że wszyscy mogli się w nim pomieścić. Wszystko to było nieco prymitywne i toporne, ale spełniało swoje funkcje".
Ks. Kochan długo rozmawiał z akowcami i spowiadał ich. "Spowiedź przydała się ogromnie. Skutki były widoczne." - pisała Kruk - "Rozrzewnili się wszyscy. Jegomość nie mógł dokończyć kazania, głos mu drgał, chłopcy nie mogli dokończyć śpiewu, coś ich za gardło ściskało. W obozie prostacy i inteligenci. Nie zawsze mogli się ze sobą pogodzić. Spowiedź im ułatwiła życie. Po śniadaniu ustroiłam im choinkę w polskie orzełki i inne ozdoby, a jegomość zaintonował kolędę. Smutny i rzewny był widok tych polskich żołnierzy". W drugi dzień świąt grupka partyzantów wbrew rozkazom, pozorując patrol, zeszła z obozu do góralskiego osiedla. Za nimi ruszyła obława. Chwila słabości kosztowała życie dwóch żołnierzy AK.

Ostatnia Wigilia

Chociaż wszyscy chcieli wierzyć, że rok 1944 przyniesie zmierzch niemieckiej okupacji Małopolski, okazało się, że żołnierze podhalańskiej AK kolejne już święta spędzać musieli w ukryciu. W różnych zakątkach gór wyglądały one jednak zupełnie inaczej.

Największą uroczystość zaplanowano w Szczawie, gdzie na rozkaz dowództwa 1. pułku strzelców podhalańskich AK zorganizowano 23 grudnia Wigilię partyzancką w budynku tartaku na osiedlu Bukówki, pełniącym w tym czasie funkcję partyzanckiego magazynu. Na wieczerzy tłumnie zjawili się partyzanci z I batalionu pułku (a wśród nich zrzuceni miesiąc wcześniej "cichociemni"), znajdujący się pod ochroną AK lotnicy alianccy oraz współpracownicy podziemia.

W dzienniku pisał o tym strz. Władysław Gołembiowski "Żak": "Nastrój przemiły - nawet nowo przybyli Amerykanie bawią się świetnie i śpiewają nam swoje kolędy; gości sporo; późno w noc rozchodzimy się na kwatery". Ale już następnego dnia dodawał: "Tłucze mnie dziwna chandra, nie mogę się pozbyć wspomnień ze Świąt B[ożego] Nar[odzenia] spędzonych rok temu jeszcze w domu...". Świąteczny nastrój przerwała nadana przez Londyn "kaczka" - melodia wzywająca do pogotowia zrzutowego. Samoloty latały przez cztery kolejne noce zaopatrując partyzantów w ogromne ilości sprzętu. Nierozpakowane zasobniki przetransportowano w bezpieczne miejsce, a styczniowa walka z niemiecką ekspedycją w obronie partyzanckiego magazynu przeszła do historii jako "bitwa szczawska".

W tym samym czasie po drugiej stronie Gorców Boże Narodzenie spędzały dwa inne oddziały partyzanckie. "Setka" -"Limba" AK por. Tadeusza Cedro "Żbika" zajęła na kwaterę opuszczone schronisko na Starych Wierchach. Jak wspominała obecna tam podczas świąt matka jednego z partyzantów: "Wigilia odbywała się w jednej z dwóch sal schroniska. [...] W rogu sali królowała choinka, przybrana ozdobami, które przywiozłyśmy.

Na stole rozstawiono miski i łyżki cynowe. Było bardzo ciepło, a światło dawały karbidówki. [...] Uroczystość zakończyła strzelanina na wiwat podjęta dla uczczenia ostatniej w tej wojnie Wigilii". Z kolei Oddział Specjalny AK por. Tadeusza Kosmowskiego "Lasa" zakwaterował w leśniczówce Jana Rapciaka na polanie Stare Izbiska. Miejsce to stawało się jednak z każdym dniem coraz bardziej niebezpieczne. "W pierwszy i drugi dzień świąt nadleciał nad Stare Wierchy samolot niemiecki «Storch» i rzucił w najbliższej odległości od leśniczówki kilka wiązek bomb, które jednakże nie były celne i nie wyrządziły nam żadnych szkód. Nalot ten był dla mnie sygnałem, że jesteśmy pod obserwacją i dlatego bezpośrednio po świętach opuściłem leśniczówkę [...]" - relacjonował por. "Las".

Pod Tatrami

Jeszcze inna grupa akowców znalazła się w okresie świąt w Tatrach. Byli to partyzanci z patrolu pchor. Kazimierza Karge "Białego", którzy bezpieczną przystań znaleźli w schronisku Karpiela w Dolinie Starorobociańskiej. Spędzoną tam Wigilię opisał pchor. Zdzisław Dudzik "Dąbek": "Na zaimprowizowany stół zaczęto wnosić nasze świąteczne dania: na każdego przypadało po półtorej bułki, po kawałku kiełbasy i kawałku owczego sera, po dwa kieliszki wódki, trzy cukierki.

Trudno było nawet tym bardzo religijnym upierać się przy daniach postnych; pościło się zbyt często, a jadło się wtedy, kiedy coś do jedzenia było. [...] Próbowano zaśpiewać kolędę, lecz głosy dziwnie się łamały, cały wigor i bojowość, nawet i ta momentami nieokrzesana partyzancka rubaszność - opuściły dziś wszystkich. [...] Chłopcy z kolejnej zmiany patrolu oświadczyli, że ustał śnieg, wyszedł księżyc, że w ogóle jest piękna noc, więc warto wyjść i popatrzyć na góry. [...] I wtedy, nie pamiętam już kto, zwrócił się nagle z prośbą - propozycją: «a może tak choćby przez jedną minutę weźmy karabiny maszynowe, weźmy automaty - dajmy taką uczciwą salwę w te góry, w księżyc!». [...] Wyciągnięto broń, odbezpieczono - i wtedy zgoła niesamowity huk runął w kotliny, zwielokrotnił się, odbity o zbocza."

Po kilku tygodniach do akowców dotarł rozkaz o rozwiązaniu szeregów podziemnego wojska. Niektórzy wrócili do swoich rodzin i kolejne święta spędzili w domu. Dla innych Wigilia 1945 r. była kolejną spędzoną "w lesie"...

DAWID GOLIK, historyk, pracuje w Oddziale IPN w Krakowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski