Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pątnictwo narodowe

Redakcja
W zupełnie innych okolicznościach historycznych i z innymi motywacjami przybywały sto lat temu do Krakowa pielgrzymki ze wszystkich zakątków Polski. Ale jedno pozostało do dziś bez zmian - pamiątkowe zdjęcie na Rynku z wieszczem Adamem.
W zupełnie innych okolicznościach historycznych i z innymi motywacjami przybywały sto lat temu do Krakowa pielgrzymki ze wszystkich zakątków Polski. Ale jedno pozostało do dziś bez zmian - pamiątkowe zdjęcie na Rynku z wieszczem Adamem.
Rozmaite są opinie o naszym miasteczku. Skrajnie nieprzychylne, jak na przykład ta, mało apetyczna, impresja Adolfa Dygasińskiego: "Kraków sprawia na mnie wrażenie olbrzymiego trupa z diademem wawelskim na czole i Mariackim kościołem na piersi; po tym trupie pełzają gady i robaki" - i entuzjastycznie panegiryczne jak ta, w jednym z listów H. Sienkiewicza: "gdyby kopiec Kościuszki dymił trochę, a na Błoniach było więcej wody niż w Rudawie, Neapol nie mógłby iść w porównanie z Krakowem, w którym warunki życia są wprost przednie. Jeśli krakowianie umierają, to sądzę, iż przez zamiłowanie do tradycji".

W zupełnie innych okolicznościach historycznych i z innymi motywacjami przybywały sto lat temu do Krakowa pielgrzymki ze wszystkich zakątków Polski. Ale jedno pozostało do dziś bez zmian - pamiątkowe zdjęcie na Rynku z wieszczem Adamem.

Kraków turystyczny

Dla jednych Kraków to "Mekka narodowych świętości", dla innych pokraczny twór, "skrzyżowanie Paryża ze Słomnikami". Wypadkowa tych ekstremów plasuje jednakowoż Kraków w czołówce listy miejsc najbardziej godnych odwiedzenia; z tym, że dla cudzoziemców wycieczka pod Wawel jest propozycją alternatywną, dla rodaków to obowiązek. Bo co by nie rzec - Kraków jest dla Polaków Mekką narodowych świętości.
Wyprawę do Krakowa wpisano w program edukacyjnych wycieczek szkolnych, których apogeum przypada na maj i czerwiec. Ciągną wówczas tasiemcami, Królewskim Traktem przez Rynek na Wawel, zziajane pacholęta poganiane przez pedagogiczne ciała i przewodników. W każdej łapce góralska ciupaga lub inna pamiątka w "stylu słupsko-podhalańskim" jak mawiał nieodżałowany satyryk Jan Kaczmarek, a pod pachą "świadectwo wysłuchania hejnału mariackiego." Trudno spekulować co z narodowych świętości utkwi w pamięci tej dziatwie, z pobieżnej obserwacji wnoszę, iż największe ożywienie budzi w nich wizyta u McDonalda. Z pewnego punktu widzenia szczęśliwe to pokolenie. W zupełnie innych okolicznościach i z innymi motywacjami przybywały sto lat temu do dawnej stolicy pielgrzymki ze wszystkich zakątków dawnej Rzeczpospolitej. W rozdartej zaborami Polsce takie "narodowe pątnictwo" - jak to określił Karol Borelowski - było najważniejszym czynnikiem budowy i podtrzymania narodowej więzi.
"Ów rozwój ruchu wycieczkowego - pisał w roku 1912 K. Borelowski na łamach organu TSL, "Przewodnika Oświatowego" - jest niezwykle ciekawym zjawiskiem społecznym. W Niemczech, Francji, Szwajcarii znane są jedynie wycieczki szkolne. Wycieczki do Krakowa stają się dla ludu równorzędne z nabożnymi pielgrzymkami do Częstochowy czy Kalwarii... W całej Polsce mamy do czynienia ze wzmaganiem się uświadomienia narodowego wśród ludu. Tłem tego procesu jest demokratyzacja życia politycznego. Chłop poczyna się stawać obywatelem, rodzi się w nim poczucie odrębności narodowościowej... Tu w Krakowie może on poczuć się potomkiem tych, którzy z Piastami Polskę budowali, z Jagiellonami rozszerzali ją od morza do morza. Tu Polska przedstawi im się teraz nie jako nierealna chimera, ale jako rzeczywiste realne wskazanie... Zdarza się, iż całe wycieczki płaczą rzewnie oglądając Wawel; warto widzieć z jaką czcią zwiedzają królewskie groby".
Borelowski poświęca tyle miejsca wycieczkom włościańskim, bo stanowiły novum i bywały bardzo liczne, bardziej przypominając zlot demonstrantów niż grupy turystów. Liczyły niekiedy do tysiąca uczestników. Zwiedzanie siłą rzeczy było pospieszne, powierzchowne, a zakwaterowanie i wyżywienie takiej liczby ludzi było nie lada wyzwaniem dla organizatorów i gospodarzy. Ale obok włościan odwiedzała Kraków od zawsze inteligencja i liczne zorganizowane grupy rozmaitych towarzystw, zawodów, rzemieślników i młodzieży szkolnej. Wszystkimi zajmowała się sekcja wycieczkowa Akademickiego Koła TSL zapewniająca przede wszystkim opiekę przewodników, a w miarę możliwości dach nad głową i aprowizację. Magistrat krakowski oddał sekcji do wyłącznego użytku na miesiące letnie kilka sal w szkole na Wolnicy. Lokowano "narodowych pątników" także w klasztorach i w innych szkołach, ale tylko do 6. rano, by stróż mógł posprzątać i od 8 mogły zacząć się lekcje. W salach rozkładano posłania wypożyczane za pośrednictwem magistratu od wojska. Taka pościółka to był materac i poduszka wypchana słomą, wełniany koc i prześcieradło, czyli plus minus standard dzisiejszego noclegu w schronisku górskim. Wyżywienie wycieczek zapewniały tanie kuchnie i mleczarnie w zarządzie Zrzeszenia Niewiast Katolickich; koszt całodziennego utrzymania kształtował się od 80 halerzy do 2,50 korony.
Najczęściej, co zrozumiałe, odwiedzali Kraków mieszkańcy Galicji. Najtrudniej - z różnych powodów, nie tylko z racji odległości - było wybrać się na taką wycieczkę rodakom z zaboru pruskiego, zwłaszcza młodzieży. Interesujące informacje na ten temat znaleźć można w artykule Bernarda Chrzanowskiego opublikowanym w miesięczniku "Niepodległość" w roku 1931. Z początkiem 20. stulecia B. Chrzanowski, adwokat z Poznania, deputowany do sejmu pruskiego, działacz społeczny i niepodległościowy w ramach walki z germanizacyjną polityką rządu organizował m. in. wycieczki do Krakowa, zwłaszcza młodzieży z najbardziej zagrożonych wynarodowieniem Pomorza, Warmii i Mazur. Tytuł tej publikacji mówi sam za siebie "Dziesięć lat (1905-1914) tajnych wycieczek młodzieży z zaboru pruskiego do Krakowa".
"Względy bezpieczeństwa były konieczne. Przecież dwaj studenci przez żandarmerię na Mazurach zatrzymani jako członkowie niewinnej wycieczki do Krakowa, uznanej jednak przez władzę za agitacyjną, wydaleni zostali z uniwersytetu. To samo spotkało za wycieczkę do Krakowa kilku studentów uniwersytetu wrocławskiego". Owe względy bezpieczeństwa podyktowały organizatorom wycieczek utajnianie danych ich uczestników. Podróżowali i meldowali się w policji krakowskiej pod przybranymi nazwiskami, podając też fałszywe miejsce zamieszkania i zatajając swój status uczniowski. Podawali się za młodzież ze środowisk rzemieślniczych, kupieckich czy włościańskich. Na miejscu, w Krakowie brał ich pod swe skrzydła wtajemniczony w te praktyki dr H. Jordan. Organizował im opiekę, noclegi i wyżywienie. Trudne było też werbowanie uczestników wycieczek, ludność polska była zastraszana i siatka mężów zaufania zorganizowana przez Chrzanowskiego napotykała na rozmaite przeszkody. Treść prowadzonej w sprawach wycieczek korespondencji była kamuflowana. Donosząc jednemu z mężów zaufania, lekarzowi, o terminie wycieczki wymieniono nieopatrznie w depeszy nazwisko chłopca. Nadeszła taka oto odpowiedź: "Przykro mi, że Sz. Pan wypisał na telegramie nazwisko mego pacjenta. Miasteczko nasze niewielkie, łatwo tu się dowiedzieć o wszystkiem. Byłbym wtedy w trudnem położeniu, bo przyrzekłem ojcu chorego, iż o jego wyjeździe do specjalisty nikt się nie dowie". Tym większa była wobec tych trudności satysfakcja z owoców tych wypraw do Krakowa. Oto relacja jednego z mężów zaufania, jak oddziałała wycieczka "na chłopca zdolnego, o dobrym charakterze, lecz pod względem narodowym — ciemnego. Chłopak ze środka Pomorza, polecony przez wybitnego działacza społecznego. Gdy rozpakowywał w Krakowie swe rzeczy, spostrzeżono u niego w ramki oprawny portret — Wilhelma II! Żadnej mu z tego powodu ani wówczas, ani też przez cały czas pobytu nie zrobiono uwagi. A jednak, gdy wyjeżdżał do domu, zauważono, że chłopak wziął portret i zniszczył. Opowiadał mi to sam prof. Jordan. Drugi przykład, jakie wrażenie wycieczka wywarła na życie wiejskiej rodziny na wybrzeżu: ...na stoliku garstka pocztówek z Zakopanego i albumik z Krakowa, to wspomnienia wyjazdu syna, gimnazjasty, na obchód grunwaldzki. Jak oni to tam wspominają, jaka to była epoka, jaki dzień był wielki, świąteczny... Wyobraźcie sobie ludzi, którzy całe życie widzieli polskość pomiataną, popychaną nogami, gnaną za drzwi, jeżeli nie do kozy, i którzy stanęli olśnieni wobec tego dnia wspomnień o chwale wielkiej, chociaż minionej. Warte były te wycieczki poświęconego im zachodu".
JAN ROGÓŻ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski