Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Kurtyka: Wybaczę, jeżeli zostanę poproszony o wybaczenie

Rozmawia Majka Lisińska-Kozioł
Fot. Andrzej Banaś
Często odwiedzam grób taty. Tam prostuję swoje życiowe ścieżki. Rozmawiam z nim, szukam wsparcia, bo tego mi najbardziej brak – mówi 25-letni Paweł, syn Janusza Kurtyki, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, który zginął w katastrofie smoleńskiej.

– Jaki obraz ojca ma Pan przed oczami?

– Jak siedzi przy biurku i pisze. Lubiliśmy też z bratem (Krzysztof, dziewięć lat młodszy od 25-letniego Pawła) jak tata opowiadał nam choćby o bitwach epoki napoleońskiej, a że miał talent plastyczny, pięknie ilustrował sceny batalistyczne. Czuliśmy się jak w kinie na fajnym filmie przygodowym. Na wakacje często jeździliśmy w Bieszczady, do Tarnawy. Podczas wycieczek mama prowadziła samochód, a tata siadał z tyłu i zabawiał nas opowieściami. Całą rodziną uwielbialiśmy gry planszowe. Spędzaliśmy przy nich długie godziny. Mieliśmy na przykład „Detektywa”. Żeby znaleźć winnego, trzeba było przeprowadzić śledztwo, wykazać się umiejętnością kojarzenia faktów, logicznego myślenia.

– Tata potrafił być stanowczy?

– To była jedna z jego charakterystycznych cech. Zdarzało mu się też mówić ostro, gdy przed czymś nas ostrzegał.

– Był Pan dobrym uczniem?

– Z powodzeniem startowałem w olimpiadach historycznych. Ojciec często mówił, że trzeba znać swoje dzieje, bo na nich osadza się nasza teraźniejszość. Studiowałem więc historię, ale skończyłem też architekturę, która jest moim zawodem. Przed historią była archeologia, na poziomie licencjatu.

– Kiedy brakuje Panu ojca? Pięć lat, które minęły od jego śmierci to czas, kiedy młody chłopak podejmuje wiele życiowych decyzji.

– Wciąż przyłapuję się na tym, że chciałbym usłyszeć jego radę, skonsultować z nim coś dla mnie ważnego, skorzystać z jego doświadczenia. W takich chwilach najbardziej mi żal, że nie ma go obok. Mogę się tylko zastanawiać, co by mi doradził. A zrobiłby to na pewno; miał silnie zakorzeniony światopogląd i był decyzyjny. W domu dużo opowiadał o swojej pracy. Wierzył w sens tego, co robi. Widział i piętnował wszystko co niesprawiedliwe, złe, niegodne. Czuł, że ma misję do spełnienia. Że chce nadal walczyć o prawdę historyczną i kontynuować działania, w które się angażował w NZS-ie, albo gdy redagował „Zeszyty Historyczne WiN-u”. Spojrzenie ojca na to, co aktualnie się dzieje, było przedmiotem ważnych dla mnie rozmów.

– Wesoło w domu też bywało.

– Tata miał poczucie humoru, choć brakowało mu do siebie dystansu. Potrafił się obrazić.

– I trzeba było wtedy lecieć po ciastka?

– Szybko mu przechodziło. Ale słodycze bardzo lubił. Często pracował nocami i wtedy podjadał. Mama zaglądała rano do lodówki, a tam tylko... światło.

– Ojciec był zasadniczy w swoich poglądach.

– Ale miał argumenty na ich obronę. Podobało mi się, że nie łagodził swoich wypowiedzi na forum publicznym. Powtarzał zawsze to, co słyszeliśmy w domu. Nie kalkulował.

– Po śmierci ojca poczuł Pan odpowiedzialność za młodszego brata i za mamę?

– Na początku bardzo silną. Z upływem czasu, gdy życie wracało na swoje tory, poczucie odpowiedzialności przestało spinać mnie co rano tak intensywnie jak zaraz po katastrofie. Bo choć świadomość straty była i jest potwornie bolesna, to paradoksalnie w znoszeniu codzienności pomogło nam to, że tata przez pięć lat pracował w Warszawie i przywykliśmy do jego nieobecności. Ale gdy przychodziła kolejna i kolejna sobota, a on nie stawał w drzwiach, coraz boleśniej uświadamialiśmy sobie, że on po prostu już nigdy z tej Warszawy nie przyjedzie.

– Pamięta Pan Wasze ostatnie spotkanie?

– To było dzień albo dwa przed jego wylotem do Katynia. Rozmawialiśmy o tym, że rozdzielono wizyty premiera Tuska i prezydenta Kaczyńskiego. Ojciec oceniał to negatywnie, bo zwyczajowo latało się raz – 10 kwietnia. Przeprowadzał analizę procesu politycznego, który w pewien sposób – jak się później okazało – przyczynił się do smoleńskiej tragedii, a dziś ma kontynuację na Ukrainie.

– O katastrofie dowiedział się Pan z telewizji?

– Jak prawie wszyscy.

– Mija właśnie pięć lat od tamtych wydarzeń. Co dziś Pan pamięta z wizyty w Moskwie?

– Wszystko i bardzo dokładnie. Hotel mieliśmy dobry, ale panował rozgardiasz organizacyjny i proceduralny. Przez to nie mogliśmy od razu zidentyfikować taty. Bo nawet jeśli zgadzał się opis rzeczy, błędny był na przykład opis włosów. Uznano tatę za blondyna. Okazało się, że przez błoto włosy przybrały inny kolor i stąd pomyłka.

– Był Pan bezpośrednio przy zwłokach?

– Byłem. Oprócz mnie do Moskwy pojechała mama i Krzyś oraz brat taty. Zostaliśmy przez trzy dni, bo chcieliśmy sprawę identyfikacji doprowadzić do końca. I to się udało, ale byli tacy, którzy musieli zdać się na wyniki badania DNA. Współczułem tym ludziom, zwłaszcza gdy do trumien wkładano niewłaściwe szczątki.

– Były też zawirowania z pogrzebem ojca. Miał być pochowany w panteonie a leży w Alei Zasłużonych na Rakowicach.

– Gdy trumna z ciałem taty przyjechała do Krakowa, kardynał Dziwisz cofnął zgodę na pogrzeb w kościele św. Piotra i Pawła.

– Odwiedza Pan grób ojca?

– Często. Tam prostuję swoje życiowe ścieżki. Rozmawiam z nim, szukam wsparcia, bo tego mi najbardziej potrzeba.

– Jak się Pan odnalazł po katastrofie?

– Poprzez działanie. Czułem, że najgorszy będzie marazm. Dlatego założyłem stowarzyszenie Studenci dla Rzeczypospolitej, żeby promować historię i zainteresować młodzież życiem publicznym w Polsce. Chciałem, aby z tej tragedii wyniknęły również dobre rzeczy. I to się udało.

– Chce Pan być politykiem?

– Polityka jest przestrzenią, w której powinni działać przede wszystkim ludzie z doświadczeniem i stabilną pozycją. Wtedy potrafią wiele zrobić dla innych. Ja trafiłem na orbitę tej przestrzeni z powodu rodzinnej tragedii. Tak widać miało być.

– Gdy zaczęło się wyjaśnianie przyczyn katastrofy i szukanie winnych, Pan poleciał do USA razem z Antonim Macierewiczem i Anną Fotygą. W jakim charakterze?

– Zbierane były podpisy pod prośbą o powołanie międzynarodowej komisji, która by wyjaśniła, jak do tej katastrofy doszło. Wszedłem w skład delegacji jako reprezentant rodzin, które chciały tej komisji. Zastąpiłem mamę, która nie mogła polecieć.

– Parę dni temu biegli prokuratury odczytali z taśm nagranych w kokpicie tupolewa nowe informacje. Jest Pan zaskoczony ?

– Moim zdaniem jest to sterowane działanie prokuratury, które pokazuje, jak nie powinno się prowadzić śledztwa. To kompromitacja tego urzędu, zwłaszcza że materiały, które teraz rozszyfrowano, trafiły w polskie ręce dopiero cztery lata po katastrofie, więc ich wiarygodność jest niska.

– Czy wierzy Pan w to, że kiedyś poznamy przyczyny smoleńskiej katastrofy?

– Kiedyś pewnie tak, bo myślę, że istnieją dowody na to, co tam się stało Dopóki jednak oryginalne materiały dowodowe nie zostaną przebadane przez stronę polską, wszelkie wersje tego, co się wydarzyło, mają, według mnie, charakter hipotez. Najlepszym i najbardziej wiarygodnym rozwiązaniem byłoby powołanie komisji międzynarodowej.

– Czy prywatnie jest Panu po coś potrzebne wyjaśnienie przyczyn, z powodu których stracił Pan tatę?

– Strata osoby bliskiej, czy to w wypadku lotniczym, czy jakimś innym, jest po prostu stratą. Nie mam taty. Ale z drugiej strony, kontekst katastrofy smoleńskiej jest polityczny. Tymczasem minęło pięć lat, a wciąż nie wiadomo, co się stało. To zakrawa na brak szacunku dla osób, które zginęły. Każdy, kto stracił pod Smoleńskiem kogoś bliskiego, czuje się znieważony tym, jak to śledztwo jest prowadzone. To również policzek dla państwa polskiego, pokaz jego słabości.

– Wciąż wraca sprawa pomnika upamiętniającego ofiar y katastrofy.

– Uważam, że postawienie pomnika ze względu na szacunek wobec ludzi, którzy zginęli, jest potrzebne.

– Jan Paweł II mówił, że przyjęcie i ofiarowanie przebaczenia przerywa spiralę nienawiści i zemsty. Czy potrafi Pan wybaczyć krzywdę, jaką Panu wyrządzono?

– O wybaczeniu można mówić, gdy ktoś o nie poprosi. Nic takiego nie miało miejsca.

***

Jan Paweł II; Orędzie na Wielki Post (2001 r.):
Jedyną drogą do pokoju jest przebaczenie. Przyjęcie i ofiarowanie przebaczenia przerywa spiralę nienawiści i zemsty, kruszy kajdany zła krępujące serca przeciwników. Miłość do tych, którzy nas skrzywdzili, może przemienić nawet pole bitwy w miejsce solidarnej współpracy.

– Zadośćuczynienie ( po 250 tys. zł żony, rodzice, dzieci ofiar – przyp. MLK) zostało nam narzucone, nikt o nie nie zabiegał – mówi Paweł Kurtyka.

– W przypadku odszkodowania chodzi o poczucie sprawiedliwości. Gdyby aparat państwowy ustalił, kto ponosi odpowiedzialność za śmierć 96 osób i ukarał winnych, roszczenie na zasadzie kompensacji nie miałoby sensu. Tak się nie stało. W najbardziej barbarzyńskich okresach historii pokrzywdzony osobiście dochodził swoich roszczeń i mścił się. W cywilizowanym świecie pokrzywdzony może wystąpić z roszczeniem finansowym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski