Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pestka

Redakcja
Kombinuje z żywiołami, sięga po skrótowy znak albo po archetyp, też raczej będący znakiem, gada z kamieniami albo udziela im głosu. Reszta jest nieważna, jeżeli w ogóle jest.

   Jedziemy drogą jak z westernu, upał taki, że tylko klimatyzacja trzyma przy życiu, krajobraz wysuszony tak, że ręka sama sięga po butelkę z wodą. Przez tuman kurzu majaczy łąka ze zbrązowiałą trawą, kozami pasącymi się mimo wszystko i małą postacią w śmiesznym kapelusiku przycupniętą przy drodze. Podjeżdżamy bliżej - postać i kapelusz jakby znajome. Jesteśmy całkiem blisko i widzę: oczywiście Pestka siedzi przy drodze i rysuje kozy - opowiadał znany krakowski artysta swój amerykański wojaż.
   - Oczywiście - przytaknęli zgodnie wszyscy. Spotkać Pestkę, naszą, krakowską, gdzieś na końcu świata - to normalne. Że na końcu świata, w kurzu i upale rysuje rogate zwierzęta domowe, które można w większym komforcie klimatycznym narysować parę kilometrów za Krakowem - też nic specjalnie osobliwego. Przecież sama mówi, że w różnych, odległych o morza i kontynenty miejscach jakoś te kozy stawały jej na drodze...
   Wcześniej "stanęły na drodze" akty, na krótko. Potem, na dłużej, powracające do dziś martwe natury. Tematy z żelaznego repertuaru malarstwa, ale właśnie o tych wczesnych pracach Pestki Ewa Andruszko pisała: Jej obrazy wołają, krzyczą, atakują, prowokują do refleksji.
   Aha, Pestka, owszem, ma imię, hołubione przez polską poezję doby romantyzmu: Maria. Także nazwisko, podwójne, a oba niekrótkie: Bieńkowska-Kopczyńska. Na kartach tytułowych katalogów jeszcze to wszystko trwa w całości, ale już na plakacie niedawnej wystawy w galerii ZPAP Pryzmat koledzy plastycy napisali zwięźle: Pestka. I tak wiadomo, o kogo chodzi.

\*

   - A właściwie dlaczego ty jesteś malarką - pytam na lodowatym z natury stryszku przy ulicy Kochanowskiego, gdzie Pestka ulokowała swoją pracownię. Dookoła obrazy, ale oprócz obrazów jest biografia, a w niej bogata edukacja artystyczna, ale bez malarskich tropów. Liceum plastyczne w Kielcach - rzeźba. Potem dyplom w Studium Reklamy. W krakowskiej ASP - studia na Wydziale Grafiki u niekiepskich mistrzów: Andrzeja Pietscha (pracownia wklęsłodruku), Franciszka Bunscha (drzeworyt), Romana Banaszewskiego (typografia). W 1980 roku - Nagroda Ministra Kultury i Sztuki za dyplomowe grafiki inspirowane poezją Leśmiana; dobra przepustka dla młodego artysty na początek samodzielnej drogi przez sztukę. Jeszcze w tym samym roku wystawa indywidualna w Galerii Młodych. Więc skąd malarstwo po pierwszych liczących się sukcesach w grafice?
   - Ja zawsze wiedziałam, że chcę i będę malować, ale to była tajemnica...
   Ładna mi tajemnica: metr jak dobrze pójdzie, a i to w krótszym boku. Jak to schować? No, chyba że pozostanie marzeniem. Pozostawała. Jeszcze przez kilka lat po dyplomie.
   - No wiesz, dom, dzieci... Przez osiem lat nic nie robiłam.
   Po świetnym dyplomie młoda, obiecująca artystka zajęła się głównie rodziną, czasem obmyślaniem i wykonywaniem drobiazgów: biżuterii, bibelotów. Z własnego wyboru, bez sugestii, a trochę i wbrew oczekiwaniom najbliższych. Po prostu - jakoś nie trafiał się pomysł możliwy do zaakceptowania jako sposób na życie ze sztuką. Z grafiką już się zmierzyła, nagrodzono, wystawiono i dobrze. Reklama zaczynała wprawdzie raczkować, ale co to za pomysł na życie?
   Decyzja o zmierzeniu się z malarstwem zapadła nagle, jak wszystko, co ważne zresztą.
   - Wzięłam duże płótno - i dramat: zobaczyłam, że nie umiem. Ani pędzlem ruszyć, ani ugryźć koloru...
   Pestka mówi skrótem, bo przygotowanie malarskie, oczywiście, miała. Na krakowskiej grafice była (i jest) dobrze prowadzona pracownia malarska, którą trzeba było zaliczyć w toku studiów. Ale osiem lat to rzeczywiście długa przerwa. Płótno odstawiła do kąta i zaczęła rysować jak szalona, szukając od początku ręki i oka oraz ich wzajemnej zgodności. Potem był już obraz.

\*

   Grafikę wystawiła zaraz po dyplomie, malarstwo dopiero po przerwie, po pokonaniu barier warsztatu i materii, nie mówiąc o tej istotnej barierze: marzenia i zawartych w nim oczekiwań. Pokonała, wystawiła obrazy: w Katowicach, w Kanadzie, w Krakowie dopiero w 1994 roku.
   Po serii aktów z obrazów Pestki zniknęła sylwetka ludzka. Po martwych naturach (a może nawet równolegle z nimi) zaczął się pejzaż. Kolejny temat do wzruszenia ramionami, bo co tu jeszcze można powiedzieć od siebie?
   "Świat przedstawiony nie wyrasta tu z zamanifestowanej obrazem ideologii. Nie jest ilustracją literackich treści. Podkreśla to konsekwentny brak tytułów. Te obrazy nie opowiadają historii, są raczej intuicyjnym, a nie intelektualnym zapisem egzystencjalnego doświadczenia" - napisała w 1996 roku Mariola Jankun-Dopartowa przy wystawie Pestki w galerii Format. Była w Krakowie taka galeria, pokazująca ciekawe zjawiska w sztuce krakowskiej, i wyprowadzająca je w świat...
   Już w aktach, a i w martwych naturach zaznaczyło się charakterystyczne Pestkowe malowanie: szerokim gestem, z mocnym, wyraźnym duktem pędzla, które swoją pełnię osiągnęło w pejzażach. W martwych naturach zaczyna się już szalone operowanie kolorem, pojawia się nieprawdopodobna, zimna czerwień, biel, która nie tylko rozświetla, ale jak określiła bardzo trafnie cytowana już Mariola Jankun, "staje się nośnikiem pamięci przechowującej strzępy zapomnianego sensu".
   Pejzaż to dla Pestki ziemia, rzeki, kamienie. W liceum rzeźbiła w kamieniu, do dziś twierdzi, w obrazach też, że kamienie czują. Pejzaż to także cała radość odkrywcy, który patrząc zobaczył.
   Wielkie wędrówki Pestki zaczęły się trochę lat temu. Mąż pojechał do Sudanu, a ona wzięła za rękę starsze dziecko, wtedy 8-letnie, i ruszyła za koło podbiegunowe; do Narwiku pociągiem, trochę samolotem, a trochę - czym się dało.
   - Zobaczyłam pejzaż, który pozostał w pamięci...
   No i wydawało się, że nic nowego tam nie zobaczy. Druga podróż do Skandynawii, z dwójką dzieci, zdawała się to potwierdzać. Trzecia wyprawa, tym razem z mężem - i było wielkie odkrycie morza.
   "Szwedzkie wybrzeże Morza Północnego. Lato 1999. Maciek siedzi jak dzień długi na skale i czyta. Pestka maluje. Maluje Morze Północne. Morze jest tu dziksze i zarazem bardziej interesujące niż polski czy niemiecki Bałtyk. Ukazuje tysiące twarzy z wyspami, skałami, całym dramatyzmem zmiennej nadmorskiej pogody. Malować morze jest ostatnią rzeczą, jakiej próbować powinien artysta. Tyle złych obrazów marynistycznych wisi w muzeach i galeriach, w prywatnych mieszkaniach. (...) Malować wodę i skały tak, żeby wyczuwalne były nie tylko woda i skały, pora dnia i roku, lecz także smak soli na ustach, udaje się tylko wielkim malarzom" - _pisał Piotr Olszówka. Dalej są słowa gigantycznego entuzjazmu wobec Pestkowych obrazów morza.
   
- Zobaczyłam krajobraz, który mnie poraził: obłe, różowe skały, wchodzące w szafirowe morze. Leżałam na różowej skale i myślałam, jak ugryźć ten pejzaż. Zmierzchało, kiedy zaczęłam malować - wspomina Pestka.
   Pierwszy zapis powstaje na papierze. Papiery malowane gwaszem to daleko więcej niż szkice; to już obrazy przechowujące pamięć i klimaty.
   Rzadko je wystawia, ale szwedzkie papiery pojechały do Berlina. Właśnie tam rekomendował je entuzjastycznie m.in. Piotr Olszówka. W Krakowie rok później były morskie obrazy; płótno, olej. Z okazji wystawy w galerii ZPAP w Sukiennicach tenże Piotr Olszówka zapytywał
"Dlaczego nie uwierzyć własnym_oczom, czemu nie ufać smakowi? Te obrazy są piękne, przyznajcie się przed sobą, że się wam podobają. Sztuka nazbyt już długo wstydziła się rzeczy, koloru".
   Pestka nie wstydzi się przedmiotu ani - Boże uchowaj - koloru. Ani całej szalonej łapczywości na świat, który emanuje z jej obrazów, bez względu na to, co przedstawiają. Przedstawiają? Z pewnością; granica wody i kamienia pozwala odczytać się, jeżeli nie linią graniczną, to temperaturą. Kamień ma formę, fakturę, kolor i jeszcze pewność artystki, że jest bytem czującym. Kozy, które stawały Pestce na drodze w paru miejscach świata, to jeszcze osobna bajka: malowane raz wśród upalnych czerwieni, ugrów, innym razem na bielach niby świetlistych, a jakoś muśniętych patyną czasu, uproszczone acz rozpoznawalne, mają szorstkość i tajemnicę starego, najstarszego malarstwa na skale. I całą zawartą w nim siłę, całą apoteozę życia przeniesioną w nasze czasy, ufne raczej w siłę pieniądza i zgoła nieskore do apoteozy czegokolwiek.
   Do obrazów Pestki nie przyznałby się żaden realista. Nie mieszczą się też w żadnym nazwanym dotąd nurcie abstrakcji, bez względu na to, czy przedstawiające, czy aluzyjne. Artystka nie sprawia wrażenia pilnie pragnącej przypisania. Kombinuje z żywiołami, sięga po skrótowy znak albo po archetyp, też raczej będący znakiem, gada z kamieniami albo udziela im głosu. Reszta jest nieważna, jeżeli w ogóle jest.

\*

   Kamienie przemówiły z obrazów Pestki na niedawnej, otwartej w 1994 roku wystawie "Carrara - kamienie światła". Zanim przemówiły do nas, widzów, musiały zagadać do malarki. A Carrara nie była chętna do spoufaleń.
   - Mieszkałam naprzeciwko góry; zraniona, wyjedzona drażniła. Wpatrywałam się w nią i nic oprócz irytacji, że źle się tu obchodzą z naturą. Aż zobaczyłam światło; cała góra zaświeciła wybijającym się ze szczelin różem, bielą...
   W Toskanii Pestka po raz pierwszy zaczęła nie tylko malować, ale i zapisywać. To miały być notatki z muzeów, zapis wrażeń i obrazów. Kamieniołomy marmuru stały się ciekawsze.
   "Wracałam dziś pieszo a Forte de Marmi do Sevarezza i po drodze mogłam oglądać stare kamieniołomy z czerwonym marmurem. Skały wyglądają, jakby spływały czerwono-brunatnymi strugami z nieba. Przecież wczoraj je malowałam i widziałam coś innego: pokiereszowane, pocięte płasko bryły, odsłaniające białe okaleczenia - ślady wydobycia. Wszystko tam jest: piramidy, żywe stwory, ludzkie twarze. Taka mała historia świata, zwierząt i ludzi" - zapisała pod datą 9 sierpnia 2001 roku.
   I to wszystko namalowała: z papierów, na wielkie płótna. Malując do upadu, od świtu do świtu, czyli jak zawsze. Dopóki temat żyje, czas się nie liczy, a przede wszystkim zatraca.

\*

   Cykl jeszcze nie jest skończony. Ma koncepcję co do dalszego poprowadzenia: w stronę katedry. Góra, która jest jak ponakładane na siebie kryształy, stała się inspiracją dla budowniczych katedry w Mediolanie - tak mówił gospodarz Pestki, malarz z Toskanii. Tylko na razie - odpocząć. Żeby wrócić do tematu, trzeba o nim na trochę zapomnieć.
   Kamienie z obrazów dzielą się z nami swoim światłem. Piecyk życzliwie wydobywa z siebie ciepły dech. Może pora, żeby zapytać, choćby i siebie, o tajemnicę obrazu - tę, która sprawia, że człowiek staje wryty w ziemię. Temat? Raczej nie. Kolor? Też nie.
   - Pamięć przekazana w obrazie - podpowiada Pestka.
   Pewnie tak, choć niewykluczone, że i dusza artysty, której kawałek pozostaje zawsze pomiędzy ramami.
JOLANTA ANTECKA
Zdjęcia: Piotr Kędzierski

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski