Kiedy przywieziono Pana do Auschwitz?
- Zimą 1942 roku samochody z nami, grupą więźniów z Krakowa, zatrzymały się kilka metrów przed bramą obozu.
Zwrócił Pan wtedy uwagę na napis "Arbeit macht frei"?
- Oczywiście. Znałem na tyle niemiecki, by sobie i tym, którzy go nie znali, przetłumaczyć te słowa. Symbolizowały zło w najgorzej postaci. W jaki sposób praca miała nas zrobić wolnymi przekonaliśmy się od pierwszych minut. Zapędzono nas do łaźni. Potem nadzy i mokrzy musieliśmy stać na 15-stopniowym mrozie i czekać na pasiaki. Wielu po kilku dniach zmarło na zapalenie płuc.
Był Pan w Auschwitz i w Birkenau.
- Trudno mi sobie wyobrazić, by w piekle, o którym mówi Biblia, mogło być gorzej niż w Birkenau. Kładliśmy się w nocy w siedmiu do koi, a rano wstawało zwykle trzech. Zwłoki były wywożone do krematorium. I tak było dzień po dniu. W Auschwitz bloki były zimne, ale jednak murowane, była woda, choć tylko zimna, i przykrywaliśmy się kocami. Były też byle jakie ubikacje. Bloki w Birkenau pokryte były natomiast jedynie nieszczelnymi dachówkami, bez sufitu. W zimie zamarzaliśmy. Spaliśmy na wiórach, przykryci skąpymi, brudnymi szmatami. Droga była jedna - z tłuczonej cegły. Podczas deszczu w błoto zapadaliśmy się czasami dosłownie po kolana. Jedzenie? Nikt dzisiaj nie zrozumie, jak można coś takiego jeść i jednak żyć. Wszędzie było pełno nieczystości. Konsekwencją zimnego i brudnego jedzenia były biegunki, a zamiast choćby prowizorycznej ubikacji, stały beczki. Ich było zdecydowanie za mało w stosunku do liczby więźniów.
Jak Pan, młody człowiek, radził sobie z widokiem śmierci innych ludzi?
- Na początku pobytu mocno przeżywałem umieranie współwięźniów. Z czasem nie tylko ja, ale chyba wszyscy, stawaliśmy się uodpornieni, zobojętniali na śmierć. Wynikało to z tego, że byliśmy słabi, głodni, chorzy, często zmarznięci, a w nocy gryzły nas setki pcheł. Nawet nad śmiercią kolegi, z którym jeszcze przed chwilą się rozmawiało, pracowało, często przechodziło się obojętnie. Myślenie było proste - dziś on, jutro lub pojutrze ten sam los czeka mnie.
Mimo wszystko działał Pan w obozowym ruchu oporu?
- Tak, namówił mnie Kaziu Szelest. Stało się to wtedy, gdy szczęśliwym trafem dostałem się do kuchni obozowej.
Co Pan robił?
- Przygotowywałem paczki żywnościowe i cywilne ciuchy dla tych, którzy uciekali z obozu. W sumie z Auschwitz uciekło około 400 osób.
Znał Pan rotmistrza Witolda Pileckiego?
- Wiedziałem, jak wygląda. Widywaliśmy go czasami w obozie, gdy spacerował Birken Weg (Aleją brzozową). Ze względów bezpieczeństwa nie miałem prawa do niego podejść. O swoim udziale w ruchu oporu nie mogłem nikomu powiedzieć, nawet najbliższym. O moim uczestnictwie w ruchu oporu wiedziało kilka osób; moimi bezpośrednimi przywódcami byli: Kazek Szelest i Feliks Włodarski.
To skąd Pan wiedział, że mija się z rotmistrzem Pileckim?
- Kiedyś Feluś Włodarski szepnął mi, że to jest Pilecki, nasz przywódca, gdy szedł naprzeciw nas. Zauważyłem, że o rotmistrza jego ludzie dbali, bo miał czysty, dobrze uszyty pasiak. Nawet kiedy tylko przechodził koło mnie, czułem, że jest to niezwykle bystry człowiek. To był prawdziwy bohater. O kimś takim nie wolno Polakom zapominać. Poproszę prezydenta Lecha Kaczyńskiego, by podjął inicjatywę na rzecz budowy pomnika rotmistrza Pileckiego.
Rozmawiał: WŁODZIMIERZ KNAP
Wspomnienia z pobytu w Auschwitz i Birkenau Karol Tendera opisał w książce "Polacy i Żydzi w KL Auschwitz 1940-1945", opublikowanej przez Wydawnictwo Jagiellonia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?