Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwsze rodzinne powrozy robił praprapradziadek pana Tadeusza

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Zasłużony odpoczynek po pracy, czyli pan Tadeusz na własnoręcznie wykonanym hamaku
Zasłużony odpoczynek po pracy, czyli pan Tadeusz na własnoręcznie wykonanym hamaku Fot. Katarzyna Hołuj
Tadeusz Różycki z Dobczyc jest powroźnikiem i to nie byle jakim, bo kontynuuje kilkusetletnią tradycję rodzinną. Nie porzucił zawodu tylko dlatego, że ludzie przestali potrzebować powrozów. Po prostu dopasował wyroby do obecnych potrzeb i wymagań klientów

Robił już sznury do suszenia bielizny, balustrady z lin, pajęczyny na place zabaw, kołyski, abażury, lampy itd. Teraz najwięcej robi hamaków i huśtawek. Ze zwykłego sznura potrafi zrobić nie tylko użytek, ale i dekorację. Jak mówi, „fabryka utnie sznur i tyle”, a ręce rzemieślnika zakończą go pomponem, frędzlem, pętlą itd.

Był czas, kiedy wykonywał dużo zleceń dla kopalni soli w Wieliczce. To właśnie dla kopalni wykonał swoje rekordowe sznury. Najdłuższy miał między 70 a 80 metrów i średnicę 4 cm. Z kolei rekordowo gruby sznur miał 15 cm w przekroju a przy tym ok. 20 m długości. - Skręcaliśmy go ręcznie, Cała rodzina pomagała. Ważył coś około 80 kg. We dwóch było co nieść - wspomina pan Tadeusz.

Nie porzucił powroźnictwa, bo w jego rodzinie zawód ten jest uprawiany od co najmniej 300 lat z okładem. Na Wawelu zachował się dokument poświadczający, że w 1714 roku Marcin Różycki trudnił się właśnie powroźnictwem, a był praprapradziadek pana Tadeusza.

Po nim zawód przejął syn Mikołaj, po nim syn Tomasz, później syn Tomasza - Franciszek, syn Franciszka - Mieczysław, i wreszcie syn Mieczysława - Tadeusz. Pan Tadeusz przypuszcza, że i Marcin nie był pierwszym powroźnikiem w rodzinie, tylko po prostu nie ma starszych dokumentów.

- Jak w przypadku wielu innych rzemiosł, to ojciec przekazywał wiedzę i umiejętności synom. Praktyka była najważniejsza - mówi i wspomina, że sam miał 5 lat, kiedy tata zaczął angażować go do pomocy. Najpierw powierzał mu najprostsze czynności, z czasem, kiedy nabywał wprawy, coraz trudniejsze.

- To rzemiosło było ściśle związane z rolnictwem. Kiedyś ludzie hodowali kozy, świnie, konie, krowy, a więc postronki, pętaczki i uzdy były im niezbędne. Dlatego moi przodkowie mieli co robić. To była żmudna praca. Nie było półfabrykatów, jak dziś. Sznurki robiło się własnoręcznie z lnu albo konopi. Konopie trzeba było najpierw wyczesać na krosnach. Do tego służyły odpowiednie szczotki. Strasznie się przy tym kurzyło - opowiada.

Najdłuższe i najmocniejsze włókna, czyli te pierwszego gatunku, były do lin i postronków, bo tu liczyła się duża wytrzymałość. - Choć i tak, jeśli chodzi o wytrzymałość, nie można jej porównać do tej, jaką mają dzisiejsze syntetyczne sznury - mówi. - Potem skręcało się sznury. Robiło się to na maszynach napędzanych ręcznie, za pomocą korby. Dziadek sprowadzał je z Niemiec. Mam je do dziś i bardzo je sobie cenię. To nie tylko wspomnienie dzieciństwa, ale i historia mojego rodu. Ciągle są sprawne, choć nie używam ich już do pracy, ale jedynie do pokazów tego starego, już niemalże zapomnianego rzemiosła.

Jego pracownię w Dobczycach odwiedziło już wielu dziennikarzy, w tym Maja Popielarska, autorka popularnego programu „Maja w ogrodzie”.

- To było prawdziwie rodzinne rzemiosło, bo pomagały też kobiety: mama, siostry. Wszyscy w domu mieli zajęcie - mówi. Dziś to, do czego kiedyś potrzebne były co najmniej trzy osoby, robi jedna. - To jest rzemiosło, które uczy cierpliwości. Tu wszystko musi trwać. Czynności trzeba powtarzać - mówi.

W młodym chłopaku tej cierpliwości brakowało. Buntował się. Nie chciał iść drogą swojego ojca. - Pamiętam tatę, jak musiał jeździć z towarem na targi i jarmarki do Myślenic, Gdowa i do Skrzydlnej. Kiedy żył jeszcze dziadek, jeździli razem wozem konnym. Potem, kiedy dziadek zmarł, tata jeździł autobusami. Brał worki na plecy i ruszał na targ. Czasem gdzieś tam składował towar, a były to najczęściej wilgotne piwnice, gdzie sznury twardniały, nieraz myszy je obgryzły. To była poniewierka, dlatego zarzekałem się, że ja będę miał inny zawód. Myślałem o elektryku albo kierowcy… - wspomina.

Mniej więcej w tym samym czasie poznał swoją przyszłą żonę, ożenił się - i za radą teściów zajął się... powroźnictwem. - Miałem już wtedy wartburga, podpowiedzieli mi więc, żebym „ruszył w świat” - mówi.

Tym „światem” było Podhale, gdzie, jak się szybko okazało, popyt na postronki i uzdy był ogromny. - Były to lata 80-te, kwitło kuśnierstwo, a więc i hodowla baranów. Do uwiązania każdego potrzebny był sznur. Robiłem też postronki, piękne biało-czerwone uzdy... Górale potrzebowali też pawęźniaków - sznurów do wiązania pawązu, czyli grubego drąga, którym przyciskało się snopki albo siano na wozie drabiniastym. Było wielkie zapotrzebowanie na wszystko, pojawił się za to inny problem - nie było surowców. Pamiętam, jak z pomocą teściów i znajomych udało się sprowadzić znad morza cały samochód zużytych lin. Takie odpady. Ja to wszystko przerabiałem, ucząc się przy tym. Pamiętam liny grubości mojej nogi - cumy, które z zewnątrz miały zniszczone włókna, w a środku cudne, nowe. Robiłem z nich powrozy.

Rozsupłując marynarskie węzły jednocześnie uczył się jak je wiązać. - Tata takich węzłów nie znał, bo skąd? Zresztą nie były mu one potrzebne. Do zakończenia każdego powrozu albo postronka wystarczała tzw. kobyłka. To takie „ucho” przydatne do mocowania. Potrafił jeszcze stryczek zrobić i z z węzłów to chyba tyle - mówi.

Do dziś ma sentyment do morza, a kiedy spędza nad nim urlop zawsze wzrokiem szuka lin, sznurów i węzłów

W latach 90-tych koniunktura się zmieniła. Zamówień ze wsi było mniej. Szukał rynków zbytu, ale było o nie coraz trudniej. Na Żywiecczyźnie znalazł chętnych na powrozy. Tam, inaczej niż w innych rejonach, pasano krowy uwiązane na powrozach, a nie na łańcuchach. Ale z tego by nie wyżył. Robił więc dodatkowo huśtawki, ale nie takie jak dziś, tylko zwykłe, złożone z deseczki (siedzenia) i linek na których się je zaczepiało.

- Miałem dylemat: szukać innej pracy czy pozostać przy rzemiośle? - mówi.

Odpowiedź była tak samo trudna, co i pilna, bo jako mąż i ojciec musiał zapewnić rodzinie byt. Właśnie wtedy zaczął myśleć o robieniu hamaków. Jak wiele innych pomysłów także ten podsunęli mu klienci. Pierwsze robił z tekstylnej taśmy, ale były brzydkie. Nie przyjęły się. Dopiero z czasem spróbował je robić ze sznurka. Pomysł chwycił. W zależności od gustu i potrzeb klienta jest to albo sznur naturalny (bawełniany, jutowy, lub z konopnej przędzy) lub sztuczny (tu preferuje jedwab polipropylenowy i jedwab poliamidowy). Na jeden hamak potrzeba ok. 300 metrów linki. Łączy je za pomocą 350 węzłów.

Konkurencja hamaków z supermarketów sprawiła, że dziś więcej robi huśtawek, nie takich z drewnianym siedziskiem, ale wyplatanych. Chętnych nie brakuje. Ale jednocześnie okazało się, że brakuje mu czasu dla rodziny i na swoje pasje. - Chciałem być w tym rzemiośle, bo dawało mi satysfakcję, ale jednocześnie zabierało czas. Nie miałem go na nic poza pracą. Z braku czasu musiałem nawet zrezygnować z gry w orkiestrze dętej - mówi.

Choć nie ma synów marzy mu się, że któraś z dwóch córek będzie kontynuować rodzinną tradycję. - Trochę tym nasiąknęły. Jako dzieci pomagały mi, a nieraz włosy wkręciły im się do sznurów - wspomina.

Dla nich także rodzinna tradycja ma znaczenie. - Musimy dbać o jej kontynuowanie, nawet pomimo braku męskiego potomka w tym pokoleniu - mówi jedna z córek, Justyna Różycka-Bączyńska. - Mimo najszczerszych chęci siebie w tym rzemiośle widzę, ale myślę, że moja siostra ma do niego smykałkę. Poza tym mój tata pokłada duże nadzieje w moich synach: Nikodemie i Antku. Da się zauważyć, że starszy - Nikodem - jest wyraźnie zafascynowany tym co robi dziadek. - Próbujmy ich tym zarazić, a co będzie, to czas pokaże - dodaje pani Justyna.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 11

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski