MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pierwsze wyjście z podziemia

Redakcja
BARDZO AUTENTYCZNI PANOWIE Z CITIZEN WOMAN THERE Fot. Janusz Skórski
BARDZO AUTENTYCZNI PANOWIE Z CITIZEN WOMAN THERE Fot. Janusz Skórski
Citizen woman there to jedna z najważniejszych krakowskich grup indie-rockowych. Na początku lipca wreszcie ukaże się jej debiutancki album - "Pleasure, Pleasure". Znajdujący się na nim materiał można będzie usłyszeć podczas najbliższego koncertu zespołu. Z tej okazji rozmawialiśmy z basistą formacji - Marcinem Krokoszem.

BARDZO AUTENTYCZNI PANOWIE Z CITIZEN WOMAN THERE Fot. Janusz Skórski

Poniedziałek, 29 czerwca, godz. 19, Kawiarnia Naukowa

Koledzy z krakowskiej sceny alternatywnej mówią, że "Pleasure, Pleasure" to najbardziej oczekiwana płyta tego roku.
- (śmiech) Nawet wiem konkretnie, kto tak mówi. To oczywiście miłe, ale przyznam szczerze, że straciliśmy już dystans do tej płyty i trudno nam ją obiektywnie ocenić. Jesteśmy z tymi piosenkami od ładnych kilku lat i tak naprawdę... mamy ich dosyć. Myślę, że potrzeba nam pół roku, aby od nich odpocząć.
Gracie razem już prawie od dziesięciu lat. Dlaczego debiutujecie tak późno?
- Wysyłaliśmy nasze nagrania do różnych wytwórni, ale ponieważ były dość słabej jakości, nikt się nie chciał nimi poważnie zainteresować. W międzyczasie skończyliśmy studia, poszliśmy do pracy i zaoszczędziliśmy wreszcie odpowiednie fundusze, aby móc zarejestrować materiał w profesjonalnym studiu. Kiedy okazało się, że nagrane piosenki brzmią dobrze, od razu znalazł się wydawca.
Przez te dziesięć lat mieliście w Krakowie najpierw opinię "polskiego The Cure", potem "polskiego Joy Division" i wreszcie "polskiego Bauhausu". Irytowały Was te porównania?
- Właściwie to nie, bo sami je prowokowaliśmy... Mówiliśmy głośno w wywiadach o swych inspiracjach. I miało to dobre strony: kiedy ktoś przychodził na nasz koncert, wiedział dokładnie, czego się spodziewać. (śmiech)
Faktem jest, że byliście jednym z pierwszych polskich zespołów młodego pokolenia, które zafascynowały się nową falą z lat 80. Odkryliście ją w tym samym czasie, co Wasi angielscy czy amerykańscy koledzy z Franza Ferdinanda i Interpolu. Skąd u Was taka czujność?
- Zadecydował przypadek. Dorastając, zagłębiłem się w płytotekę mojej starszej siostry, która słuchała właśnie nowej fali, choćby Cocteau Twins czy Clan Of Xymox. Spore znaczenie miał również mój kolega Marcin z nieistniejącego już krakowskiego zespołu Mannequin. To on wciskał mi płyty The Wolfgang Press czy Bauhausu. Zafascynowało mnie brzmienie tych zespołów, ponieważ w ich muzyce bas był na pierwszym planie, pełniąc nie tylko rolę instrumentu rytmicznego, ale również melodycznego.
Producentem Waszej płyty jest Grzesiek Kaź-mierczak, wokalista legendy polskiej nowej fali, zespołu Variete. Dlatego wybraliście właśnie jego?
- To nie było takie proste. Właściwie do nagrania "Plea-sure, Pleasure" przymusił nas Kuba z wytwórni Kuka Records. Namawiał i namawiał, więc w końcu wzięliśmy się do pracy. Ale pierwsze efekty nas nie zadowoliły i chcieliśmy się już poddać. Wtedy Kuba zaproponował nam współpracę z Grześkiem. Przesłaliśmy mu nagrania zarejestrowane w krakowskim Psychosound Studio, a on zaproponował swoje poprawki. Ponieważ spodobały nam się jego pomysły, dodaliśmy coś nowego od siebie i tak, wspólnie, łącząc nasze wersje, poprawiliśmy cały materiał. Co ciekawe - wszystko odbywało się drogą internetową, nawet się z Grzegorzem nie spotkaliśmy (śmiech).
Dzisiaj modne jest w indie-rocku podkręcanie gitarowego grania taneczną elektroniką. Bronicie się przed tym?
- Irytuje mnie, kiedy na scenie pojawia się koleś z laptopem, ozdobionym świecącym jabłuszkiem. Mam wrażenie, że przez to cała otoczka towarzysząca koncertowi staje się ważniejsza od muzyki. Może gdyby elektronika nie była taka modna, wykorzystywalibyśmy ją w swoich nagraniach. Mieliśmy taki okres, kiedy zafascynowani płytą "Kid A" Radiohead, bawiliśmy się samplami, dodając do naszych nagrań taneczne bity. Dzisiaj bardziej mi odpowiada taki sposób wykorzystania elektroniki, jaki znalazłem na płytach polskiego Columbus Duo: dwie gitary na pierwszym planie, a w tle dyskretne brzmienie z laptopa.
I na koniec mały przytyk: dlaczego, jak większość polskich zespołów indie-rockowych, nie dbacie o swój image? Przecież w przypadku Waszych faworytów w rodzaju The Cure, Joy Division czy Bauhaus, odegrał on niemałą rolę w tworzeniu ich legendy!
- Jestem zwolennikiem peł-nej autentyczności. Jeśli ktoś chodzi na co dzień w garniturze - niech wchodzi na scenę w garniturze, a jak ktoś nosi dres - niech tak się ubierze na koncert. Nie wyobrażam sobie, abyśmy się przebierali na występ.
Rozmawiał Paweł Gzyl

Dla Czytelników

Dla naszych Czytelników mamy 3 zaproszenia na koncert zespołu. Otrzymają je Ci, którzy jako pierwsi zadzwonią dziś o godz. 11.15 na numer 012 61-99-279.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski