Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pies się przydaje!

Redakcja
Właśnie grzmiały surmy inauguracyjne naszej prezydencji, kiedy znalazłem się na pewnym spotkaniu towarzyskim. W nieznanej mi części miasta, w nieznanym mi (w większości) towarzystwie.

Leszek Długosz: Z BRACKIEJ

Okazało się, znalazłem się pod skrzydłem gospodarza jakże starannego, gościnnego. Było ze wszech miar atrakcyjnie. Elegancko, smacznie, żywo i w ogóle miło.

– Świetnie! I bez słowa polityki! – skonstatowała moja małżonka, na drugi dzień, kiedyśmy przy pomocy krzepkiej kawy do właściwego poziomu ocenności dochodzili.

– Nie do wiary, patrz, żadnej polityki! No popatrz – odparowałem.

– A przyznam, obawiałam się.

Dialog się potoczył. – I ja się obawiałem, że nie uniknie się tych tematów. Zwłaszcza w tej sytuacji. Bo niemożliwe, żeby wszyscy byli spod jednej zgodnej chorągwi. A tu jakoś nie.

– Po pierwsze, widać wszyscy się pilnowali – ciągnęła żona.

– Bez wątpienia, tak. Chyba wszystkim zależało, żeby się wieczór nie wywalił.

– A po drugie, było na tyle żywo, zajmująco, to jest wystarczająco, że nawet nie dochodziło do tego poziomu. To jest do polityki…

Wszyscy mieli sobie nawzajem tyle do przekazania, do podzielenia się, że polityka okazała się zupełnie zbędna. – Nie do wiary, i się dało?

Widać urobek z innych kopalni był tak wystarczający, że nawet i "zamordowana B.” nie została przywołana. I doktor G. ze swym dyżurem nie wzywany. (Choć świat medycyny zasiadał między nami). I nikt nie uważał, że to jest forum niezbędne, żeby o Smoleńsku. Czyli? Da się spędzić nawet długi wieczór nie zapuszczając się w te rejony!

Co więcej, nikomu nie przyszło do głowy wspomnieć, że w Brukseli już bączki się tam nasze kręcą, truskawki się rumienią. A Władza pewnie w drodze mowy naczytuje, i zaraz bomba pójdzie w gorę! To znaczy prezydencja nasza zajaśnieje! – Jacyśmy chłopacy nie byle jacy… Świat dopiero ujrzy!

– Wszystko zależy od jakości i od poziomu ludzi – wróciła do analitycznego wątku małżonka. – Banalne, co powiem, ale zależy od dobrej woli. Bo najważniejsze – co ludzie chcą sobie akurat przekazać. Co mają ochotę ze sobą dzielić.

– To oczywiste – odpowiedziałem, z wielowarstwową (zakamuflowaną we mnie) melancholią. Wiec żeby jaśniej było: –A pamiętasz – zwróciłem się do niej – jak to było w czasie ostatnich, to jest poprzednich wyborów?

Było ostro, prawie na noże. Jeździliśmy akurat dużo z koncertami. I układ w trasie, czyli w samochodzie był taki, że spośród piątki, jeden z muzyków, był z przeciwnej opcji. Och, jak szło na ostrze! A przecież wszyscy – znający się od lat, autentycznie współpracujący, ze sobą współ–grający, we wszelakim rozumieniu, najprawdziwsi kumple serdeczni… Samochód od tej dyskusji po drodze mało w drobiazgi się nie rozlatywał. Wydawało się, że zaraz nastąpi wybuch… I wysiadaliśmy. Trzeba było wszystko odłożyć i grać. Program ustalony, trzeba stroić instrumenty i brać się do roboty. W największej harmonii, na jednej ścieżce… I graliśmy, szukając najsubtelniej wspólnego wyrazu. W duchu zaiste porozumienia i współpracy. Ha, ha, na Boga nie inaczej! I było, jest to możliwe!

– No, tak było – ze swego rodzaju odcieniem melancholii dorzuciła teraz żona. – Lecz wczoraj jeszcze jeden szczegół bardzo pomógł. Sprzyjał. Podniosłem wzrok. – Pies! – Rozjaśniły się nasze spojrzenia. Święta racja! Pies. Ale jaki pies! Reks mu chyba? No Arcy Reks. Taki pies potrafi wiele. Wszystkich zjedna! Potrafi ująć, rozbroić, uwieść, rozmerdać… Co za uroda, jaka przyjacielskość. Nomen omen, rex. Nie było siły i Reks był królem!

– Zauważyłaś – ludzie jak chętnie się poddają urokowi takiej psiej władzy? Na neutralnym, niekonkurencyjnym terytorium ile łatwiej. Niż tam, gdzie między sobą, spośród siebie, trzeba by wybrać. Uznać przewagę, podporządkować się.

– Tylko trzebaby takiego psa – westchnęła żona.

– Wiesz – zaryzykowałem – a może to i podpowiedź dla tej prezydencji naszej? Postarać się o takie atrakcje i wprowadzać je tam? No do tego Towarzystwa Brukselskiego (bo niechby i te bączki, i te truskawki, czemu nie) ale widziałaś, sama wiesz z domu, ile taki pies zawojować może?

– Ja wiem, ale przekonaj resztę – odparła żona.

– Daj łapę Jim, na szczęście łapę podaj… – rozmarzyłem się.

– Pamiętasz Jesienina? Śpiewałem to, i nie było mocnych!

Ile ten pies Jim z piosenki, z wiersza Jesienina, rozrzewnienia przysporzył? W ramach, by tak rzec kooperacji Wschodu z Zachodem może by tak nawiązać? Znów pociągnąć? Z takim królewskim Reksem–Jimem do Brukseli? Myślę, że wszystkie opcje pewnie by na to poszły. A już i Tusk, i Ziobro, na spacerze z psem… Wyglądaliby i czuliby się ileż swobodniej i sympatyczniej! Ech, rozmarzyłem się. – Z jakimś takim pomostem naszym wschodnim do tej Brukseli?

Boć to i sam (nie wylewający za zachodni kołnierz, na wschodni sposób) Władysław Broniewski, tym z Zachodu tłumaczył: – Daj łapę Jim, na szczęście łapę podaj /Ja takiej łapy nie widziałem w życiu/ Na bezszelestną cichą noc w pogodę/ Chodź, poszczekamy razem przy księżycu…

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski