Kiedy mowa o rozszerzeniu zakazu palenia na puby i restauracje, palacze bronią się histerycznym odwołaniem do własnej "wolności palenia". Niepalący może nie palić, to jego wybór - twierdzą - a palacz może palić i nic nikomu do tego. Wolność "do" palenia zostaje tu zrównana z wolnością "od" palenia. To zestawienie fałszywe, ale palący bronią go jak niepodległości. Dlaczego? Bo nie mają ani jednego lepszego argumentu.
W dyskusji o zakazie palenia w miejscach publicznych nie chodzi bowiem o zmuszanie tych, którzy palą, by przestali to robić. Chodzi o to, by oni nie zmuszali do palenia innych.
Po pierwsze - nie zmuszać
Kluczowe dla tej dyskusji jest rozróżnienie między tym, co wolnością wyboru jest, a tym, co większość palaczy za nią uważa. W istocie swoboda palenia w różnych miejscach publicznych - tam, gdzie z różnych względów może to komuś przeszkadzać - nie jest korzystaniem ze swojej wolności, lecz jej nadużywaniem; samowolą, tyle że w Polsce uświęconą przez wieloletni zwyczaj.
Kto sam nie pali i palić nie zamierza, nie ma żadnego narzędzia, by się przed tą samowolą palacza bronić. W lokalu, w którym kłębi się dym, można tylko - wbrew własnemu zdrowiu i samopoczuciu - pozostać albo z niego uciec. To nie jest wybór, tylko pozór wyboru, i to stworzony przez palących dla niepalących. Oznacza to zmuszanie niepalącego do przyjęcia takiego oto wynikania, że jeśli chce on wypić w knajpie piwo czy kawę, to musi jednocześnie przyjąć rolę biernego palacza.
Zakaz - ostateczność dla liberała
Nie oczekuję od państwa, by zdelegalizowało papierosy, a palaczy posyłało do więzień. Oczekuję natomiast, że wkroczy ono tam, gdzie moja "wolność od" jest zagrożona przez czyjąś samowolę.
By tego oczekiwać, nie trzeba być ani zamordystą, ani nawet etatystą. Najtwardszy liberał, piewca idei państwa minimalnego, zgodzi się z poglądem, że jeśli państwo powinno w jakiejś sferze interweniować, to powinno uczynić to właśnie tam, gdzie wolność jednostki jest zagrożona przez samowolę innych.
Na pytanie, gdzie się kończy wolność, a zaczyna samowola, tenże liberał odpowie za sędzią Holmesem: "Tam się kończy moje prawo do wymachiwania pięścią, gdzie się nos innego człowieka zaczyna". Palacz zaś wymachuje w przestrzeni publicznej pięściami tak, jakby nikogo poza nim w niej nie było.
Używka jak żadna inna
Niepalący zawsze obrywa więc od palacza pięścią w nos. Jeśli bowiem nawet przystaniemy na logikę, wedle której każdy dorosły obywatel ma prawo się truć na własny rachunek - wyjdzie na to, że papieros nie jest używką jak każda inna.
Kiedy siedzę obok pijących alkohol, sam go nie pijąc, rano nie obudzi mnie kac ani nawet drobny ból głowy; kiedy zaś sam piję, towarzystwo przy moim stoliku może pozostać trzeźwe. Ta zasada - pomijam tu świadomie aspekt prawno-karny, bo nie ma on w tym wypadku znaczenia - dotyczy również większości narkotyków. Nie można natomiast przebywać w otoczeniu palących, samemu przy tym nie paląc. Użytkownik alkoholu czy narkotyków poprzez samo ich używanie nie naraża innych na fizyczną szkodę (przypadki kryminalne nie mają tu nic do rzeczy), a palacz w miejscu publicznym to właśnie robi. Rozumiem, że ludzie czerpią przyjemność z palenia, współczuję palaczom nałogowym. Jestem nawet w stanie zrozumieć irracjonalną arogancję, z jaką palacze reagują na perspektywę utraty przywilejów w sferze publicznej. Ale nie rozumiem, dlaczego państwo bardziej dba o ich samopoczucie, niż o zdrowie tysięcy biernych palaczy.
MATEUSZ ZIMMERMAN
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?