Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piętno

Redakcja
Rzecz będzie o napiętnowaniu mistrza Wita Stwosza. Znakomity uczony prof. Witold Maisel w pracy pt. "Archeologia prawna Polski" o karze piętnowania pisał: "Podwójne znaczenie miało piętnowanie przestępców rozżarzonym żelazem. Wypalone piętna miały ostrzegać społeczeństwo przed przestępcą, a ponadto stanowiły one w razie powrotu do przestępstwa swojego rodzaju rejestr kar, przynoszący informacje istotne dla sądu osądzającego recydywistę. (...) Statuty Kazimierza Wielkiego przewidywały karę wypalenia znaku na twarzy (...), a statut Jana Olbrachta z 1493 przewidywał piętnowanie na twarzy oszczerców". Piętno wypalano na czole, policzkach lub ramionach. Także na plecach. Kary okaleczające wykonywano publicznie, przeważnie na Rynku, na którym zawsze gromadziła się gawiedź żądna sensacji. To przy pręgierzu wypalano przestępcom piętna.

Michał Rożek: HISTORIA KRAKOWA

Tortura piętnowania znana była w starożytnym Rzymie. Stosowano ją w średniowieczu i wiekach późniejszych aż do XIX. Wypalone znamię przybierało rozmaite postacie, w tym znaku symbolizującego wykroczenie. Dawano mu także kształt litery, oznaczającej dane przestępstwo. Wypalone znamię pozostawiało ślad do końca życia. Takim piętnem na policzkach naznaczono Wita Stwosza za fałszerstwo dokumentu podczas pobytu mistrza w Norymberdze.

W poł. XIX w. Ambroży Grabowski pisał o Mistrzu Wicie: "Gdyby Wit Stoss, ten nasz Phidias lub Praxiteles, nie więcej nad sam tylko wielki ołtarz w kościele Panny Maryi był wyrzeźbił, utwór ten wielkością i pięknością wykonania wszystkie liczne i słynne wyroby dłuta jego w Niemczech przewyższający, jużby mu był zapewnił imię znakomitego mistrza w dziejach sztuk pięknych. W dawnych czasach znalazł się u nas mąż z niepoślednim pojęciem kunsztu (...). Ma ten kościół (...) wielki ołtarz tak cudną i sztuczną robotą, że o taki drugi trudno". Doceniano zatem i dawniej wielki kunszt Stwosza, który pozostawił w Krakowie jedno z największych dzieł sztuki jesieni średniowiecza. U schyłku XV wieku w naszym mieście nie szczędzono mu pochwał, chwaląc jego rozum, życzliwość i szereg innych zalet. Tu, pod Wawelem czuł się dobrze, będąc docenianym przez wszystkich. W Krakowie towarzyszył Stwoszowi przysłowiowy łut szczęścia, które opuściło go po przybyciu do Norymbergi. Tam jego gwiazda przygasła.

W styczniu 1496 r. wyruszył Stwosz z Krakowa do Norymbergi, zawezwany przez tamtejszych rajców. Pomiędzy 30 stycznia a 27 lutego przyjął obywatelstwo norymberskie. Przypuszczalnie umiał się znaleźć w nowej rzeczywistości, którą sam sobie wybrał. W 1497 r. poślubił Krystynę, córkę pisarza miejskiego Johanna Reinolta. Małżonka była majętną kobietą, odziedziczyła sporą fortunę po ojcu i bracie. Stwosz przywiózł z Krakowa także znaczną gotówkę. Małżonkowie mieli spory kapitał. Niestety, skłonność do ryzyka, żyłka do operacji bankowych niebawem zgubiły Stwosza.

Nadszedł rok 1499. Mistrz Wit zakupił dom w Norymberdze. Na zlecenie patrycjusza Pawła Volckamera wyrzeźbił pasję oraz figury Matki Boskiej i Chrystusa Bolesnego dla kościoła św. Sebalda. W tym też roku zaczęły się nieszczęścia Stwosza, które zaważyły na jego życiu, doprowadzając do okrutnej kary na honorze. Napiętnowania. Jak do tego doszło?

Nasz artysta, dysponując sporymi zasobami pieniężnymi, pożyczył tysiąc florenów bogatemu kupcowi Jakubowi Bonerowi, celem załatwienia jakichś bliżej nieznanych transakcji handlowych. Stwosz zawsze lubił ryzyko. Także finansowe. Jako osobę majętną stać go było na takie pożyczki. Zawsze chciał pomnażać gotówkę. I tak zaraz po przyjeździe z Krakowa część oszczędności oddał do norymberskiej Losungstube na czynsz wieczysty. Część złożył u Jakuba Bonera, któremu jako bankierowi bezwzględnie zaufał. Tym razem pomylił się w swoich przypuszczeniach. Nigdy nie sądził, że Boner go zawiedzie. Interesy Bonera w owym czasie nie stały najlepiej. Wkrótce Boner oddał Stwoszowi pożyczoną odeń sumę, oczywiście z procentem, zaleciwszy jednak oddać ją do dalszych operacji finansowych bankierowi Hansowi Starzedlowi, mającemu bank w Norymberdze. Jako świeży obywatel Norymbergi Stwosz nie za dobrze orientował się w sferach finansowych tego miasta. W pełni ufał Bonerowi. Nie wiedział, że Starzedel jest dłużny Bonerowi sześćset florenów, a jego bank jest u progu bankructwa. Starzedel oddał dług Bonerowi, sam zaś szybko ogłosił upadłość. Był rok 1500.
Na tej oszukańczej operacji Stwosz stracił pieniądze. Chcąc je za wszelką cenę odzyskać, postanowił sfałszować weksel na nazwisko Bonera. Machlojka szybko wyszła na jaw. Przypomnijmy, że fałszowanie weksli uchodziło w owym czasie za przestępstwo, a surowe prawo karało okrutnie. Nie znamy przyczyn takiej determinacji Stwosza. Popełnił groźne przestępstwo, fałszując weksel na 1221 florenów, podpis i pieczęć.

Sprawa się szybko wydała. Władze norymberskie zaczęły ścigać naszego Mistrza. Artysta schronił się w klasztorze Karmelitów, jako że do zgromadzenia należał jego syn Andrzej. Zakonnicy udzielili mu schronienia, ale nie na długo. Zgodnie z obowiązującym prawem władze świeckie na teren klasztoru nie miały prawa wstępu. Zza klasztornych murów Stwosz próbował nakłonić Bonera do wycofania oskarżenia. Zobowiązał się do wypłaty odszkodowania, wydania sfałszowanego weksla i publicznego przyznania się do fałszerstwa. Boner zrazu przystał na ugodę, ale też przekazał radzie miejskiej uzyskane od Stwosza dokumenty. Tym razem odezwał się niepohamowany temperament artysty, który nie bacząc na niebezpieczeństwo, opuścił klasztor Karmelitów, tym samym zrezygnowawszy z azylu. Szybko został aresztowany. Mistrzowi groził stos, w najlepszym wypadku napiętnowanie. Od stosu uchronił go zięć Jerzy Trummer, starając się o protekcję u biskupa Wawrzyńca von Biber. Biskup wstawił się za Stwoszem.

Dzięki dotychczasowej sławie i wyjątkowej pozycji artysty na terenie Rzeszy kara została złagodzona. Podczas procesu sąd norymberski skazał mistrza Wita na publiczne potępienie i napiętnowanie przez wypalenie policzków. Poddano go także wymyślnym torturom. Z akt procesowych wynika, że podróbka podpisu Bonera była tak doskonała, że nawet sam Boner zeznał, "iż nie znalazł żadnej skazy na swoim podpisie, ani też na sfałszowanej pieczęci". W trakcie zeznań Stwosz obciążył franciszkańskiego mnicha, który poradził mu ten finansowy kant. Miał go też za ten hańbiący czyn rozgrzeszyć. Jak było naprawdę, tego się nie dowiemy.

4 grudnia 1500 r. artysta został publicznie napiętnowany. Kat miejski wykonał wyrok: przypalenie obu policzków "na trwały znak hańby". Jak jednak odnotował współczesny - "nigdy jeszcze nikogo nie przypalano tak łagodnie". Ponadto od tej pory nie wolno było Stwoszowi opuszczać Norymbergi i przyjmować zleceń bez zgody rady miejskiej. Tym samym pozbawiono Stwosza wolnego zarobkowania. Natomiast wypalone piętno pozostało, choć "zaleczył rany na koszt miasta łaziebny miejski". Upokarzająca kara na nieposzlakowanej dotąd czci mistrza stawiała go na równi z hyclami, katami i grabarzami. Przez wypalenie policzków odebrano mu cześć, stawiając go poza nawias społeczny. Wypalone piętno było dla innych znakiem ostrzegawczym, swoistym wizualnym rejestrem skazanych. W oczach gawiedzi rysował się Stwosz jako groźny fałszerz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski