Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piorun w górach nie wybiera

Marek Lubaś-Harny
Teoretycznie każde dziecko powinno wiedzieć, że w czasie burzy Giewont jest niebezpieczny.  I co z tego? W praktyce wielu turystów liczy na to, że jeszcze zdążą zaliczyć wierzchołek, zanim w nich strzeli
Teoretycznie każde dziecko powinno wiedzieć, że w czasie burzy Giewont jest niebezpieczny. I co z tego? W praktyce wielu turystów liczy na to, że jeszcze zdążą zaliczyć wierzchołek, zanim w nich strzeli Fot. Tomasz Skowroński/archiwum
Podhale. Mamy burzowy okres w Tatrach. To zjawisko niejednego zaskoczyło. Wielu pozbawiło życia. Pioruny zabijały nie tylko w Tatrach. W 2012 r. burza uśmierciła 4-osobową rodzinę w Pieninach.

Jeszcze do lata daleko, a już niestety mamy pierwszą w tym roku w naszych górach śmiertelną ofiarę pioruna. Tym razem na Babiej Górze, nieprzypadkowo zwanej „królową niepogód”. Nie tylko Tatry są więc pod tym względem śmiertelnie niebezpieczne, choć to właśnie one od wielu lat przodują w smutnej statystyce ofiar górskich burz. Warto więc przed wyruszeniem na szlak przygotować się mentalnie na taką ewentualność, choćby obejrzeć w internecie film z cyklu „Szkoła Górska TOPR”.

Wielki piorunochron

Niby wszyscy mają świadomość, że podczas tatrzańskiej burzy najmniej bezpiecznym miejscem jest Giewont. Kopuła szczytowa „śpiącego rycerza” z kilkunastometrowym stalowym krzyżem na czubku, opleciona żelaznymi łańcuchami, to idealny magnes przyciągający pioruny. Teoretycznie każde dziecko powinno o tym wiedzieć ze szkoły. I co z tego? W praktyce wielu turystów liczy na to, że jeszcze zdążą zaliczyć wierzchołek, zanim strzeli. Czasem się uda, czasem nie.

Pierwszy opis porażenia (w tym przypadku lekkiego) piorunem na tym wierzchołku, jeszcze w czasach, kiedy krzyża nie było, pozostawił Hugon Zapało-wicz, późniejszy znany działacz turystyczny z rejonu Babiej Góry. Będąc jeszcze uczniem gimnazjum, czyli gdzieś w latach 70. wieku XIX, wybrał się on z dwoma kolegami na Giewont w towarzystwie znanego przewodnika Szymona Tatara. Byli już na szczycie. „Nagle się błysło i dziwny szelest rozległ się w powietrzu. Równocześnie ujrzałem jakby grubą nić elektrycznego światła nad głową Stanisława, widziałem jak Szymonowi kapelusz na twarz się zsunął, jak w bok ode mnie i od Szymona wpadły w ziemię dwie iskry niby świecące wyciągnięte struny i uczułem silne, lecz bezbolesne uderzenie w głowę, jak gdyby ogromny głaz jakimś gutaperkowym końcem zwalił się był na wierzch mej głowy i chciał mnie swym impetem w ziemię wdusić. (…) Nagle zerwaliśmy się z miejsca i pomknęli w dół ku Kondratowej. Każdy z nas miał uczucie, że tu na szczycie pozostajemy w dłoni strasznego wroga, który lada chwila powtórzy swój napad, i to z innym skutkiem”.

Najtragiczniej zapisał się na Giewoncie dzień 15 sierpnia 1937 roku, kiedy zginęły tu 4 osoby, a 13 zostało rannych. Zapis w Księdze wypraw TOPR mówi sam za siebie: „Po dojściu na szczyt Giewontu członkom ekspedycji przedstawił się następujący widok: w oddaleniu ok. 10 m od krzyża leżały doszczętnie zwęglone zwłoki dr Leopolda Schlönvogta i Jana Mroza, stykając się plecami. Po przeciwnej stronie krzyża leżały już zimne zwłoki sprzedawcy ciastek Kazimierza Bani. Siłą powstałego prądu powietrza przy wyładowaniu elektryczności rzucony został dr Erwin Schlönvogt ok. 50 m ku południowi”. Dodajmy, że zmarły Jan Mróz był góralskim muzykantem, synem słynnego dudziarza Stanisława Budza-Lepsioka, a sam poszedł tego dnia na Giewont, by przygrywać na dudach turystom.

Smutne rekordy

Statystycznie biorąc, bardziej od Giewontu narażony na uderzenia piorunów jest Kasprowy Wierch. Tam jednak od czasu zbudowania górnej stacji kolejki linowej jest się gdzie schować i nic nie wiadomo o śmiertelnych ofiarach na tym szczycie. Natomiast smutny rekord dzierży niedaleka Świnica. Równo 2 lata po słynnej tragedii na Giewoncie, 15 sierpnia 1939 roku, od uderzenia pioruna zginęło na tym szczycie pięciu młodych harcerzy i ich opiekun. Ponieważ wcześniej panowała piękna pogoda, ogółem na Świnicy przebywało w tym czasie ponoć nawet kilkadziesiąt osób. Kroniki notują, że niektóre z nich były w takim szoku, iż ratownicy musieli je siłą odrywać od skał.

Po wojnie tak tragicznych, w sensie liczby ofiar, wydarzeń nie notowano. Może to skutek edukacji, większej świadomości turystów, ale niekoniecznie. Wciąż się zdarza, że załamanie pogody, mimo niebudzących wątpliwości prognoz, zaskakuje na szlakach w całych Tatrach setki turystów. A wtedy zaczyna się rosyjska ruletka. Jednym z takich czarnych dni w Tatrach była sobota 13 września 2009 roku. Kiedy późnym południem rozszalała się nawałnica, pierwsze wezwanie nadeszło, oczywiście, z Giewontu. Pomimo fatalnej pogody w akcji użyto helikoptera. Niestety, dla 27-latka z Mińska Mazowieckiego, którego piorun trafił jakieś 20 metrów poniżej szczytu, na ratunek było już za późno. Trwająca kilkadziesiąt minut reanimacja nie przywróciła go do życia. Więcej szczęścia miała jego towarzyszka, dla której wycieczka zakończyła się tylko szokiem.

Jeszcze trwała akcja ratunkowa na Giewoncie, kiedy wracający ze wspinaczki słowacki taternik został rażony piorunem na grani Rogaczy, w pobliżu Smutnej Przełęczy. Jego też nie udało się uratować, choć do reanimacji niemal od razu przystąpił przypadkowo znajdujący się w pobliżu lekarz. Natomiast Opatrzność najwyraźniej czuwała nad 29-letnim zakonnikiem z Częstochowy, który niemal w tym samym czasie został porażony na niedalekim Wołowcu. Choć stracił przytomność i zsunął się kilkadziesiąt metrów na słowacką stronę, został szybko odnaleziony przez tamtejszych ratowników i przetransportowany do szpitala w Pop-radzie, gdzie jego obrażenia okazały się powierzchowne. Nic dziwnego, że w jego przypadku niektórzy mówili o cudzie.

On i ona w burzy

Wspomniany wyżej przypadek porażenia pary turystów pod szczytem Giewontu jest w pewien sposób charakterystyczny. W ostatnich latach zdarzyło się kilka podobnych tragedii, w których uczestniczyli mężczyzna i kobieta, przy czym oni zginęli, a one przeżyły.

17 lipca 2010 roku dwójka taterników wspinała się południową ścianą Zamarłej Turni, niemal dokładnie w setną rocznicę jej pierwszego pokonania. 35-letni prezes Klubu Wysokogórskiego z Zielonej Góry i jego poślubiona tydzień wcześniej żona byli już na szczycie, kiedy uderzył piorun. Mężczyznę siła podmuchu odrzuciła 20 metrów na opadający ku północy, widoczny z Zakopanego taras, jego żona spadła na stronę południową, zawisając bezwładnie na linie. W trudnych, burzowych warunkach przetransportowano oboje do szpitala w Zakopanem, gdzie on, niestety, zmarł.

5 lipca roku 2012 burza zaskoczyła małżeństwo 50-latków schodzących późnym popołudniem z Ciemniaka do Doliny Kościeliskiej. Na górnej granicy lasu popełnili podręcznikowy błąd, przystając pod drzewem, by nałożyć nieprzemakalne kurtki. W tym momencie w drzewo uderzył piorun. Kobieta nie straciła świadomości i zdołała powiadomić TOPR przez telefon komórkowy. Ratownicy podjęli reanimację jej nieprzytomnego towarzysza. Niestety, następnego dnia zmarł on w szpitalu. Jego żona natomiast doznała tylko przejściowego paraliżu nóg i już z toprowskiego śmigłowca wyszła o własnych siłach.

21 lipca 2014 roku na Przełęczy pod Wołowcem piorun także poraził mężczyznę i kobietę. W tym przypadku nie była to wprawdzie para, jednak pozostałe okoliczności były podobne. Kobieta miała tylko poparzoną rękę, natomiast 45-letni turysta z Zamościa, pomimo reanimacji podjętej natychmiast przez innych turystów, zmarł nazajutrz, nie odzyskawszy przytomności.

Oczywiście, nie należy z tego wyciągać wniosku, że kobiety są bardziej odporne na uderzenia piorunów.

Nawet z jasnego nieba

Ofiarą pioruna może stać się każdy, i to nie tylko na wysokich szczytach Tatr. Jedna z największych burzowych tragedii w polskich górach miała miejsce w lipcu 2012 roku w pozornie niewinnych Małych Pieninach. Na wycieczkę w okolice wąwozu Homole wybrali się przebywający w Szczawnicy na wczasach małżonkowie z Warszawy w towarzystwie córki i jej narzeczonego. Kiedy nie wrócili na noc, pomoc wezwał zaniepokojony syn, który został w domu wczasowym. Poszukiwania zaginionych trwały cały następny dzień. Oprócz członków Grupy Podhalańskiej GOPR uczestniczyli w nich ratownicy słowaccy, policjanci, służba leśna, straż Pienińskiego Parku Narodowego, w sumie kilkadziesiąt osób, samochody, quady i policyjny śmigłowiec. Bez rezultatu. Dopiero kolejnego dnia przed południem jeden z patroli natknął się na zwłoki całej czwórki nieopodal szlaku pomiędzy Dur-baszką a Palenicą. Można tylko domyślać się, że kiedy nad Małe Pieniny nadciągnęła gwałtowna burza, schronili się w lesie.

I wreszcie na koniec ostrzeżenie, że z ucieczką w bezpieczne miejsce nie należy czekać, aż burza znajdzie się nad naszymi głowami. Wczesnym popołudniem 25 czerwca 2011 roku piorun uderzył w trójkę turystów, którzy właśnie dochodzili do łańcuchów pod szczytem Giewontu. Tym razem nikomu nic poważnego się nie stało, a zdarzenie mogłoby się wydać banalne (wiadomo - Giewont!), gdyby nie fakt, iż świadkowie utrzymywali, że w chwili uderzenia pioruna nad Giewontem wcale burzy nie było.

Nie jest to niemożliwe. Choć „grom z jasnego nieba” to raczej zwrot literacki, zdarzają się wyładowania na obrzeżach burzowej chmury, kiedy pozornie wydaje się ona jeszcze daleko, a niebo nad naszą głową rzeczywiście jest wciąż czyste. Znany taternik i działacz polskich związków alpinistycznych Józef Nyka tak opisał przygodę, jaka w młodości spotkała go na grani Ornaku:

„Szedłem nią przy błękitnym niebie i słońcu, grzmiało i błyskało się nad Przełęczą Toma-nową, nad którą stała ciemna chmura. W pewnej chwili poczułem jakby gwałtowne uderzenie w plecy, nie dotarł do mnie ani huk, ani blask, ani impuls elektryczny, rzuciło mną jednak z siłą o ziemię, na szczęście pokrytą grubym trawnikiem. Przytomność odzyskałem po dłuższym czasie - zmoczony deszczem i cucony przez przerażonego juhasa, który owce zostawił na zboczu i na dobiegnięcie potrzebował co najmniej kwadransa. - Bechło prościućko w wos! - wołał. Poza stłuczeniami i dłuższym oszołomieniem wyszedłem z tej przygody bez szwanku - z nauczką, że w burzową pogodę nie można ufać nawet czystemu niebu”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski