Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Sobotta - skoczek wzwyż, olimpijczyk, architekt, malarz

Jan Otałęga
Piotr Sobotta na wernisażu wystawy, która jutro zakończy się w Galerii Architektury SARP przy placu Szczepańskim w Krakowie
Piotr Sobotta na wernisażu wystawy, która jutro zakończy się w Galerii Architektury SARP przy placu Szczepańskim w Krakowie Fot. Facebook/Beata Malinowska-Petelenz/SARP
Sylwetka. Lekkoatleta epoki Wunderteamu, który mieszkał, studiował i startował w Krakowie, wiódł barwne życie. Wystąpił na igrzyskach, spełniał się zawodowo, był bohaterem romansu

Zdarzyło się to grubo 40 lat po rzymskich igrzyskach olimpijskich. Mieszkający od dawna we Francji nasz dawny skoczek wzwyż Piotr Sobotta udał się do lekarza rodzinnego. Medyk spojrzał na pacjenta i zawołał: - Pan był olimpijczykiem w Rzymie!

Zdumienie byłego lekkoatlety nie miało granic. Jak można po tak długim okresie zapamiętać kogoś, kto przecież nie stanął na podium igrzysk?

Okazało się, że lekarz był zapalonym kibicem lekkoatletyki, a w 1960 roku oglądał - przeprowadzane po raz pierwszy na masową skalę - transmisje telewizyjne z igrzysk. Skoczek Sobotta wpadł mu w oko, bo szczęśliwie dla Polaka umieszczono go w konkursie między dwójką wielkich zawodników - młodym Rosjaninem Walerym Brumelem, który niebawem na zawołanie będzie bił rekordy świata, a ówczesnym rekordzistą świata i wielkim faworytem do złota Amerykaninem Johnem Thomasem. Kamery koncentrowały się na tych wybitnych zawodnikach, siłą rzeczy musiały więc pokazywać także Polaka, który skakał między nimi.

- Tak sport promował mnie w życiu - uśmiecha się Sobotta. - Pracując jako architekt we Francji, byłem traktowany z atencją i uważniej, gdy wiedziano, że jestem byłym olimpijczykiem…

Ojciec cudownie ocalony

Droga do olimpijskiego występu wiodła z Gliwic. Tam w 1940 roku urodził się Piotr. W domu mówiono w dwóch językach, matka bardziej po polsku, ojciec więcej po niemiecku. Mieli jeszcze córkę. Rodzice prowadzili gospodarstwo, hodowali kwiaty. Nie było o nie łatwo w czasie wojny, więc sprzedawali. Biedy nie cierpieli. Musieli tylko jako przedsiębiorstwo prywatne oddawać kontyngent mleka i mięsa. Co mieli robić? Sprzedawali kwiaty, kupowali owe produkty i oddawali, by zadowolić władze.

Wojna skutecznie dopadła rodzinę. Ojca wcielono do Wehrmachtu i wysłano na front zachodni. Był tam w intendenturze, w magazynach. Po klęskach w walce z aliantami Niemcy także w swych szeregach szukali winnych. Uznali magazyniera za sabotażystę i skazali na rozstrzelanie. Wyrok miał być wykonany nazajutrz, ale rano wkroczyła armia amerykańska i Sobotta senior ocalał. Jako jeńca zesłano go do gospodarstwa wiejskiego we Francji.

- Było mu tam dobrze - wspomina syn. - Nauczył się produkcji wina i serów, a po powrocie do Gliwic popisywał siętym w domu. Rodzice po wojnie wybrali życie w Polsce i nadal hodowali kwiaty. Chcieli, abym studiował w Warszawie w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, by potem przejąć domowy interes. Nie było mi to w głowie. Wytrzymałem w stolicy tylko rok, chciałem studiować architekturę. Od małego lubiłem rysować, malować, kreśliłem sylwetki, budynki… Ojciec nakłonił mnie na Politechnikę Gliwicką, na Wydział Inżynierii Budowlanej. Spróbowałem, ale to wciąż nie było to… W końcu wylądowałem na pięć lat na Politechnice Krakowskiej. Pamiętam, jak na egzamin wstępny jechałem pospiesznie z Tuły, gdzie rozgrywany był mecz lekkoatletyczny Federacja Rosyjska - Polska. Poskakałem, pozostawiłem ekipę i szybko do Krakowa. Tam zdałem, zostałem studentem i __członkiem klubu AZS Kraków.

Przychodź na treningi!

Sport pojawił się w życiu Sobotty naturalnie, bo od małego był skoczny, zwinny, szybki. Grał w piłkę nożną w Piaście Gliwice, powołano go jako bramkarza do kadry wojewódzkiej. W klubie szybko przesunięto go do drużyny seniorów. Jednak wątły 15-latek nie mógł fizycznie przeciwstawić się dorosłym, silnym graczom. Próbował boksu, aż w końcu przechodząc przez szkolne boisko zauważył, jak nauczyciel wychowania fizycznego męczy się z grupą maturzystów, którym nie szło skakanie wzwyż. On, o wiele młodszy od nich i niższy, podbiegł i od razu pokonał poprzeczkę. Nauczyciel natychmiast zareagował: - Jak się nazywasz? Przychodź na treningi!

Tak się zaczęło. Skakał wzwyż stylem przerzutowym; wówczas jeszcze nikomu nie śniło się skakać stylem flop, czyli tyłem do poprzeczki. Styl przerzutowy poza skocznością wymagał koordynacji dużej siły z szybkością. Młodzian często więc ćwiczył ze sztangami.

Sobotta trafił do lekkoatletyki w jej najlepszych czasach w Polsce. Od 1956 roku nasza reprezentacja zaczęła wygrywać z najlepszymi reprezentacjami na świecie, ulegając tylko Amerykanom. Polski zespół nazwano Wunderteamem. W owych czasach mecze lekkoatletyczne cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem. W każdej konkurencji startowało po dwóch zawodników z danego kraju, a zdobyte miejsca przeliczano na punkty i sumowano. To była wymierna ocena sił każdej reprezentacji.

Mecze Polaków z Niemcami zachodnimi były nie tylko rywalizacją sportową, ale i stanowiły punkt honoru, było to wszak nie tak dawno po wojnie. Wygrywaliśmy z obydwoma państwami niemieckimi, Wielką Brytanią, Francją, Włochami i innymi. Z kolei Rosjanie nie chcieli się z nami mierzyć, bojąc się porażki, zgadzali się jedynie na mecze - jak ten w Tule - nieoficjalne, pod firmą Federacji Rosyjskiej.

W trakcie spotkań Wunderteamu zamierały miasta, miliony ludzi słuchały barwnych relacji Bohdana Tomaszewskiego w radiu.

W silnym, naszpikowanym medalistami i rekordzistami świata Wunderteamie skok wzwyż mężczyzn nie stał na najwyższym poziomie. Na młodego Sobottę zwrócono więc uwagę jako na talent. Pobił rekord Polski wynikiem 2,09 m.

- Tak naprawdę mój rekord wynosi więcej - _mówi teraz. - Po ustanowieniu rekordu kraju miałem atakować wysokość 2,12, ale trener Adam Bezeg poradził mi, abym, skoro jestem w gazie, od razu zaatakował 2,15. Niestety, trzykrotnie musnąłem poprzeczkę. Już nieoficjalnie poprosiłem o czwartą próbę, tym razem udanie skoczyłem i mam swój prywatny rekord 2,15._

Ze wsi na mistrzostwa

Zawodnik dzielił czas między studiami na architekturze, a treningami, startami, wyjazdami na zawody. Dwa razy został mistrzem Polski. Wielkim przeżyciem dla niego był start olimpijski w Rzymie, w którym zajął dwunaste miejsce.

Po konkursie widział, jak Thomas, wielki przegrany (był dopiero trzeci, za Szawłakadzem i Brumelem, obaj ZSRR) siedział na trawie i trzymał twarz w rękach, a spod palców płynęły strugi potu jak woda z kurka…

Dużo wrażeń dostarczały mu wędrówki po wiosce, spotkania mistrzów. Pewnego ranka podczas śniadania spotkał słynnego trenera Feliksa Stamma i boksera Zbigniewa Pietrzykowskiego. Ten ostatni był naszą nadzieją do złota, w finale jednak napotkał 18-latka z USA, który nazywał się Cassius Clay, potem znany był jako Muhammad Ali, uważany jest powszechnie za boksera wszech czasów. Polak więc był bez szans. Sobotta nie mógł poznać Pietrzykowskiego po finale, bo nasz bokser całą twarz miał w sińcach i opuchliźnie.

Nie udał się krakowskiemu skoczkowi występ na mistrzostwach w Belgradzie w 1962 roku, miał kłopoty techniczne na rozbiegu. Musiał odbyć praktykę szkolną gdzieś na wsi, nie miał miejsca do treningów i wypadł w zawodach słabo. Wychwycili to z pretensją dziennikarze. Odpowiadał piórem, że jeśli się kogoś rozlicza, to najpierw trzeba mu stworzyć warunki, a jak można trenować w głuszy wiejskiej?

Chwycił też za pióro, opisując wrażenia z Chicago, gdzie rozgrywano mecz USA - Polska. Pamięta szok kulturowy, kiedy z czarnoskórym kolegą ze stadionu nie mógł po zawodach wejść do lokalu czy nawet do autobusu „tylko dla białych”. Chciał podnieść w krajowej prasie problem zawodowstwa w sporcie, ale w owych czasach władza ucinała dyskuję na ten temat. W socjalizmie to było tabu, a w praktyce lekkoatleci otrzymywali już pieniądze, z klubu niewielkie, w kadrze olimpijskiej powyżej średniej krajowej. Dla wielu zawodników był to spory zastrzyk finansowy.

W 1965 roku, kończąc studia (przed obroną pracy magisterskiej), Sobotta wyjechał (pomogły mu sportowe przyjaźnie z Włochami) do Mediolanu na staż w architekturze.

Brawura Cybulskiego

Trzy lata potem znalazł się w Krakowie, chciał bronić dyplom. Zastał miasto szare, deszczowe, smutne. Przyjaciele z boiska i z Piwnicy pod Baranami gdzieś się rozproszyli. To go zniechęcało. Ruszył autem do Włoch i w Mediolanie zrobił dyplom na politechnice. Osiadł za granicą na stałe.

Mieszkał najpierw we Włoszech, ale szybko przeniósł się do Francji. Był to kraj otwarty dla obcych, w znalezieniu się na rynku pracy decydowały umiejętności, a nie układy. Sobotta wystąpił w 56 konkursach archite- ktonicznych, zostając laureatem 34 z nich. Projektował głównie szpitale, szkoły, urzędy, ale i domy mieszkalne. Miał dwa biura, w Annecy i w Paryżu.

Sportowiec-architekt był też bohaterem romansu... Nie istniały wtedy pisma bulwarowe czy portale plotkarskie, mimo to o jego małżeństwie ze słynną sprinterką Barbarą Lerczak-Janiszewską mówiło pół miasta i połowa kraju. Małżonka była wówczas sławą polskiego sportu, mistrzynią Europy na 200 m, trzykrotną olimpijką. Zwracała uwagę wielką urodą, w Sztokholmie w 1958 roku wybrano ją miss mistrzostw Europy, cieszyła się wielkim powodzeniem.

Sobotta został jej drugim mężem. Mieszkali niedaleko Błoń. Ne tylko chodzili razem na stadion, ale też mieli szeroki krąg znajomych ze świata kultury: Gustawa Holoubka, Kalinę Jędrusik, Stanisława Dygata, Kazimierza Kutza, Piotra Skrzyneckiego i wielu innych. Z Ewą Demarczyk Sobotta studiował.

W Warszawie krakowskie małżeństwo nocowało zwykle u ówczesnej sławy aktorskiej Zbigniewa Cybulskiego, co było łatwe, bo właściciel mieszkania nigdy nie wracał na noc. Dopiero ranem przywozili go, nieźle zalanego, taksówkarze.

Odwiedzał ich w Krakowie, a potem Sobotta często odprowadzał go na dworzec. Warszawski gość nigdy nie wsiadał do stojącego pociągu, czekał aż ruszy i wtedy wskakiwał. Zwykle nie był zbyt trzeźwy. Odprowadzający wyrażał zaniepokojenie taką brawurą, wtedy Cybulski w swoim stylu mówił: - Starenia, to dla mnie sprawdzian. Jak wskoczę, to wiem, że jeszcze mnie na wiele stać…

Po kilku latach Sobotta we Włoszech dowiedział się o tragicznym skoku wielkiego aktora na dworcu we Wrocławiu…

Barbara towarzyszyła mężowi w pierwszych latach za granicą, ale stopniowo ich drogi się rozchodziły. Skoczek chciał podbijać świat, sprinterka wolała spokojny żywot w Krakowie.

Emerytura ze sztalugą

Przez wiele lat Sobotta mieszkał z drugą żoną - Christine - w górskim Annecy. Mają dwie córki: Karolinę (skakała nieźle o tyczce) i Annę (jest architektem w Brazylii). Po przejściu na emeryturę zmienili góry na

morze, zamieszkali w Nicei, gdzie swe ostatnie lata spędzał Sławomir Mrożek. Sobotta poznał go przed laty we Włoszech.

- Trzeba wiedzieć, ile co ma trwać i kiedy kończyć - mówi Sobotta. - Wyczyn sportowy ma swój kres, życie zawodowe też nie jest wieczne. Spokojnie i planowo więc przeszedłem na emeryturę i zająłem się swą młodzieńczą pasją - malowaniem. Jest to malarstwo figuratywne, obiektem zainteresowania - sylwetka człowieka. Pewne akcenty sportowe na obrazach też się pojawiają. Wybrałem część tych obrazów i przedstawiłem teraz na wystawie w Galerii SARP przy placu Szczepańskim w Krakowie. Przy __okazji mogłem spotkać dawnych znajomych. Ale lata lecą, to grono już nie jest duże…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski