Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pisanie to odruch bezwarunkowy

Łukasz Gazur
- Funkcjonujemy dziś jako zlepki internetowych gifów, memów, cytatów, których pochodzenia nawet nie pamiętamy - mówi Marta Masada.
- Funkcjonujemy dziś jako zlepki internetowych gifów, memów, cytatów, których pochodzenia nawet nie pamiętamy - mówi Marta Masada. fot. Filip Danielak
Marta Masada o swojej książce „Święto Trąbek”.

Czy myślisz, że twoja książka zdaje test pierwszego zdania?

Hm... Ja nawet nie pamiętam, jak ono brzmi.

Naprawdę nie pamięta się pierwszego zdania swojego debiutu?

Pierwsze zdanie jest pierwszym, kiedy się je pisze. A po czterech latach pisania i kolejnych redakcjach przeszło 600-stronicowej powieści mogę podejrzewać, że to nie jest to samo zdanie. Chociaż… Ma coś wspólnego z datą?

„Rok 5772”.

Oczywiście! I tak się okazało, że jestem pisarką futurystyczną. To chyba przeszłam test. (śmiech)

Jak ktoś, kto jest krytykiem i przez lata pisał teksty o książkach innych, przechodzi na tę drugą stronę?

Nie przekroczyłam tej granicy z dnia na dzień. Moment, w którym wydaję książkę, dzieli kilka lat od chwili, gdy przestałam pisać o książkach innych. To nie jest tak, że nagle zmieniłam pliki w komputerze i zamiast oceniać, zaczęłam tworzyć fikcję, w dodatku z myślą o publikacji. Zajęło mi to sporo czasu. Musiałam się odsunąć od starego życia i dawnego pisania na rzecz nowego. Musiałam zrobić przestrzeń.

Bałaś się?

Kiedyś usłyszałam od znanego autora: „Pani tak dowala, bo każdy krytyk to niespełniony pisarz”. A w mojej głowie pojawiało się: „cholera, a jeśli tak jest? Nie mogę dopuścić to tego, by to zdanie się potwierdziło”. Ale to ogólnie panująca opinia, ona dotyczyła nie tylko mnie. Bałam się więc tej konfrontacji. Ale przyszedł moment, w którym pomyślałam: do licha, to jest moje życie. Jedynymi, których naprawdę się boimy w takich sytuacjach, jesteśmy my sami. Skoro piszę do szuflady to może warto kiedyś zdobyć się na odwagę i tę szufladę otworzyć? To był moment decyzji, że wydam książkę. Dotąd pisałam, ale zostawiałam to dla siebie. To była forma odreagowania. Tak jak niektórzy śpiewają sobie pod prysznicem, tak ja lubiłam wymyślać sobie fabuły. Ale nie przyszło mi do głowy, że mogę coś z tym zrobić, bo przecież zawodowo zajmowałam się dziennikarstwem. Moją decyzję o wydaniu książki poprzedziła refleksja, że mnie to krytykowanie zaczyna po prostu przeszkadzać. Media są tak skonstruowane, że czekają na skandal, mocne kopnięcie, w czym ponoć byłam dobra. Ale okazywało się, że jak pisałam pozytywne recenzje to gazety ich nawet nie chciały publikować, bo ja miałam przecież emocjonować, a nie głaskać. Na dłużej to męczące, bo mam w sobie dużo zachwytu nad światem i literaturą. Zaczęły mnie nużyć też same media, które są dość niewdzięczne, zafałszowane, a pisanie rzetelnych tekstów nie wiąże się wcale z dobrym zarobkiem.

Liczysz, że na pisaniu książek można zarobić?

Może jestem naiwna, ale myślę, że przy odpowiedniej dawce szczęścia na pewno. Ale ważniejsze jest spełnianie swojej powinności i pisarska szczerość. Pisanie to odruch bezwarunkowy.

Jaką swoją twarz zobaczyłaś na kartach książki?

Jak zwykle zbyt analizującą. To, że pisałam cztery lata, to nie przypadek. Czasami tak bardzo wszystko rozmieniałam na drobne, rozbierałam na słowa. Wymyślałam jakieś piętrowe konstrukcje, czytałam to potem komuś, kto zna się na literaturze, i ten ktoś tego w ogóle nie zauważał. Zobaczyłam w książce twarz perfekcjonistki. Dlatego tak długo powstawała. Zobaczyłam też swoje lęki i traumy.

Zaznaczyłaś w książce, że wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób jest przypadkowe.

Bo to świetny, rozpalający wyobraźnię haczyk. Zobacz, pierwszy się na niego złapałeś! (śmiech)

Na pierwszej stronie odwołałaś się do słów Czesława Miłosza o byciu „nie stąd”.

One świetnie oddają ducha bohaterki. Zaczęłam pisać książkę w mieszkaniu, w którym kiedyś przez chwilę mieszkał Miłosz. To było pierwsze lokum, jakie zobaczyliśmy z mężem po przeprowadzce z Warszawy do Krakowa. Gdy usłyszałam taką rekomendację, nie mogłam tam nie zostać.

Zmiana Warszawy na Kraków miała wpływ na pisanie książki?

Tak. Myślę, że w Warszawie bym jej nie skończyła. W Krakowie miałam mniej pokus. W stolicy częściej wychodziłam, miałam więcej towarzyskich okazji. Większe miasto, większe możliwości, mniej skupienia.

Po skończeniu książki wyjedziesz do Warszawy?

Najprawdopodobniej tak. Ale nie będzie to efektem skończenia „Święta Trąbek”.

Nie odnalazłaś się pod Wawelem?

Niestety, nie jest to moje miasto. Mówię to z całym szacunkiem dla wspaniałych miejsc, tradycji i ludzi, których tu poznałam. W Warszawie zdarzyły się najważniejsze rzeczy w moim życiu, jestem z nią emocjonalnie związana. I lubię szybkie, nowoczesne miasta z nowoczesną architekturą. Prędzej pojadę do Berlina niż do Florencji. Tak mam. Warszawa jest właśnie takim dynamicznym miastem z nerwem „dziania się”. Najbardziej w życiu nie lubię zasiedzenia i stabilizacji. Jest nawet w książce parafraza słów Simone de Beauvoir, że stagnacja nie jest projektem ludzkości. Ja do życia potrzebuję zmian.

Skoro sama o tym zaczęłaś: w książce nie brakuje odniesień do klasyki i wielkiej literatury. Cytatów i parafraz.

Moja bohaterka, Zula Pogorzelska, jest wypadkową naszych czasów. Choć funkcjonuje już teoria „końca” postmodernizmu to on trwa i wciąż nas określa - funkcjonujemy dziś jako zlepki internetowych gifów, memów, cytatów, których pochodzenia nawet nie pamiętamy. Nie wiemy, czy mówimy swoim językiem czy słowami innych. Czy żyjemy swoim życiem, czy już tylko obserwowaniem życia innych. Codziennie zalewa nas fala wiadomości i obrazów, postów i „snapków”. Większość z nas jest w tym utopiona. Tkwi w tym szumie, próbując się odnaleźć, złapać czegoś prawdziwego. Moja bohaterka jest pochodną tego stanu rzeczy. W swoim działaniu jest przez to dość bezwolna, ale też groteskowa. Szybko ulega wpływom, nastrojom, mężczyznom. Ona jest drżeniem. Nie wie, czy przeżywa swoje emocje, czy to może uczucia bohaterek serialu - w jej przypadku bardziej SATC niż „Girls”.

Obok gier z wielką literaturą w książce nie brakuje mocnych słów.

My tak do siebie mówimy. W knajpach, na spotkaniach, w sieci. Być może w druku ta ostrość języka jest bardziej widoczna, ale tacy jesteśmy. Język bywa nośnikiem agresji. A mnie interesuje żywy język, w którym odbija się rzeczywistość. Chociaż w powieści tych rzeczywistości i wymiarów jest kilka. Tak samo jak człowiek nie żyje tylko w jednym, choć czasem tak mu się wydaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski