Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Listy Stanisława Lema

Rafał Stanowski

Kraków, 24 marca 1972

Drogi Panie,

…Ma Pan rację — oczywiście humor mój jest infernalny. O to właśnie szło, inaczej, myślę, lektura byłaby już nadto odpychająca. Lukier dowcipu osładza pigułkę tylko w momencie jej połykania, potem pozostaje gorycz, której, nie muszę chyba Pana zapewniać o tym, nie wymyśliłem sobie prywatnie, bo pochodzi ona raczej z zewnątrz, tj. ze świata, w jakim żyjemy. Tak: Dostojewski jest może najbliżs0zym mi duchowo pisarzem, chociaż jest to bliskość choroby, nieszczęścia, piekła, zmory i wreszcie widma mogiły, a nie jakaś inna. Cytaty z Dostojewskiego można znaleźć w moich Dialogach chociażby (z Wyznań człowieka z lochu 1 np.). Co się tyczy Pana głodu Absolutu… głód ten znam chyba, ale jestem prywatnie przeświadczony o tym, że nie można go zaspokoić, bo Absolut nie istnieje w postaci do przyjęcia; w pewnym sensie jedyny Absolut, albo jedyny „model” Boga, jaki mogę serio zaakceptować, jest Bogiem oo. Destrukcjanów z 21. podróży Tichego, bo wyznania wiary tam zawarte są, tj. były pisane z najwyższą powagą, na jaką w ogóle mnie stać. W Filozofii przypadku nie brak explicite wyrażonych zastrzeżeń, o czym ta książka NIE JEST, co w niej pominięte, a mianowicie praktycznie w całości — estetyczna problematyka, problematyka przeżycia przedmiotu estetycznego, ponieważ uważam, że jej się metoda moja nie ima, tak że tu nie może być mowy o różnicy zdań między nami — po prostu milczałem świadomie na ten temat, który wydaje mi się niedyskursywny w całości.

Sądzi Pan, że oczekuję od Amerykanów zbyt wiele — w kulturze? Kiedy bo ja właśnie niczego zbyt wielkiego nie oczekuję, jak mi się zdaje. Science fiction zrujnowałem podług możliwości i sił we wszystkim, co o niej pisałem, przede wszystkim jako zawiedziony, znudzony śmiertelnie, rozczarowany, ogłupiany systematycznie Czytelnik, a nie jako pisarz. Odważyłem się niedawno odpowiedzieć szerzej po angielsku na pytania zadawane mi właśnie w kręgu tych spraw (SF) — pewnemu kanadyjskiemu fanzine, a jeśli opublikują moją odpowiedź, postaram się, by dotarła do Pana rąk, bo wyraża moje rzetelne przekonania, jakkolwiek być może w sposób kulawy wysłowione. Pana uwagi o wartości, jaką my tu przypisujemy kulturze, wydają mi się z kolei mocno paradoksalne, ponieważ właśnie w tej sferze wiele spraw i osób u nas przez długi czas po wojnie niszczono, jednakowoż doskonale rozumiem, iż względność miar, jakie obaj stosujemy, wynika z różnicy historii naszych krajów, ponieważ myśmy byli zagrożeni w sposób dosłownie śmiertelny, w kulturze najpierw (w biologii zresztą także), a dla Amerykanów chodzi zawsze w tej grze o wyobrażenia Apokalipsy, a nie o nią samą, doświadczoną osobiście.

Co do literatury polskiej, dzieła i pisarskie osoby na świeczniku nie zawsze są tożsame z dziełami i pisarzami, których cenię najwyżej. Nie wiem, czy zna Pan coś z twórczości Jana Józefa Szczepańskiego (Polska jesień, Portki Odysa, Buty, Ikar, Wyspa, Koniec westernu 2)? Nie wspominam o nim dlatego, że to mój przyjaciel, ale dlatego, ponieważ uważam jego dzieło za wyjątkowo trwałe, mimo pewnej powierzchownej zgrzebności czy niesensacyjnej szarzyzny, jaką w nim niektórzy widzą. Głośniejszy od niego T. Konwicki ma mój szacunek i uznanie, lecz właściwie są to ludzie — także w książkach swoich — nieporównywalni.

Może i będziemy mogli kiedyś wreszcie pogadać osobiście. Okazji mi nie brak, ambasada USA w Polsce już dwukrotnie proponowała mi półroczny lub dłuższy wyjazd do Stanów, ale odmawiałem, z kilku różnych powodów, ot, dla braku czasu głównie, ale może być, że ponadto także z pychy, bo wyznaję, że wolałbym, przybywając, nie być osobą w pełni anonimową, żeby choć kilka moich książek pierwej wyszło w Stanach. Gdyż dobrze wiem, jak w gruncie rzeczy (i Mann wiele o tym pisał, choć Olimpijczykiem był) komiczną, niepoważną postacią jest literat, a już literat anonimowy, o którym się nie wie nic, bo nawet się o jego książkach nie słyszało, staje się postacią w stylu autoparodystycznym.

Dr Rottensteiner, mój agent, a ponadto Austriak, trochę dziwak, trochę filozof, trochę zgorzkniały miłośnik SF, jest i pesymistą, dlatego właśnie sądził, że los Cyberiady już jest przesądzony. Otóż jak Pan widzi, tak właśnie nie jest. Wszystko jest jeszcze przed nami — przynajmniej w tym małym zakresie, który obejmuje los paru moich książek w Stanach. Mam nadzieję, że impreza ta powiedzie się — nie myślę o sukcesach rynkowych, o loterii bestsellerów, lecz po prostu o tym, że Pana trud, już włożony w tłumaczenie, nie pójdzie na marne.

Książki? Jest Pan bardzo wspaniałomyślny! Na razie o żadną nie będę prosił — zastrzegając się, że jeśli mnie potrzeby przycisną, w samej rzeczy odezwę się do Pana i w tej sprawie.

Serdeczne pozdrowienia łączę.

St. Lem

PS. Ze stanowiska pisarzy ghetta SF „mainstream” jest, zapewne, rodzajem Arkadii, ale doprawdy nie podzielam ich złudzeń; czynnik losowy zarządza karierami utworów, publiczność jest dziś znudzona i zobojętniała jak może nigdy, sztuka, tknięta lekkim wariactwem, zjada własny ogon i dobiera się już samej sobie do kiszek i do wątroby — serce już wyjedzone — i jakież ja jeszcze mogę żywić złudzenia w tej materii, zwłaszcza że właśnie mnie z kolei zjada tzwany Filozoficzny Bies

PPS. Czy naprawdę zamierza Pan pisać na rzecz Lem in search of Utopia? Gorąco zachęcam! A proszę też bez litości!

PRZYPISY

1. Powieść Fiodora Dostojewskiego, wydana w 1929 w przekł. Marii Grabowskiej pt. Wspomnienia człowieka z lochu; tytuł oryginalny: Zapiski iz podpol’ja (1864).

2. Jan Józef Szczepański, Polska jesień — powieść (Kraków 1955); Portki Odysa — powieść (Warszawa 1954); Buty — tytułowy utwór z tomu Buty i inne opowiadania (Kraków 1956); Ikar — powieść historyczna (Warszawa 1966), której częścią drugą była Wyspa (Warszawa 1968); Koniec westernu — reportaże z USA (Warszawa 1971).

Kraków, 8 maja 1972

Drogi Panie,

dostałem list Pana i zarazem list od Mrs. Ready, opowiadający, jak Pan dwoi się i troi, robiąc naraz tyle dobrych rzeczy moim książkom, zmaltretowanym przez różne osoby. Oprócz tych czynności terapeutycznych, redaktorskich, stylistycznych itd. ma Pan na głowie przekład Cyberiady. Chciałbym w miarę moich małych możliwości dopomóc Panu w tym. Najpierw powiem, że moja wiedza na temat, jak się robi coś takiego jak Cyberiada, jest wiedzą a posteriori, tj. najpierw napisałem książkę, a potem się zastanawiałem, skąd się toto takie wzięło. W Fantastyce i futurologii znajduje się na ten temat niezwykle mało, ponieważ paradygmatyką i syntagmatyką fikcjonalnego słowotwórstwa nieco szerzej zajmowałem się w Filozofii przypadku (str. 339 i n.) i tam jest nieco uwag ogólnych. Sprawa jednak jest niezwykle wprost trudna ze względu na zupełnie inaczej umieszczone w angielskim możliwości igrania językiem — aniżeli w polskim. Myślę sobie, że główna trudność polega na odnalezieniu pewnego paradygmatu zwierzchniego dla każdej historyjki, czyli stylistycznego uchwytu.

Zasadniczo ten uchwyt, ten plan językowy, który patronuje większości opowiadań w Cyberiadzie, jest to Pasek 1, przepuszczony przez Sienkiewicza i wyśmiany przez Gombrowicza2. To jest tedy pewien okres historii języka, który znalazł wstrząsająco znakomitą pomnikową repetycję w utworach Sienkiewicza — w Trylogii; Sienkiewicz zrobił bowiem rzecz wprost niesłychaną — zrobił mianowicie to, że jego język (Trylogii) wszyscy wykształceni Polacy (z wyjątkiem nieistotnej garstki językoznawców) odruchowo mają za „bardziej autentycznie” odpowiadający drugiej połowie XVII wieku aniżeli język źródeł ówczesnych. Gombrowicz rzucił się na to i wywróciwszy na nice pomnik, zrobił z tego gruzu swój Trans-Atlantyk — jedyną swoją bodaj (w znacznej mierze przez to właśnie!) nieprzetłumaczalną na obce języki powieść.

Myślę tedy, że jakiś jednolity plan umownej archaizacji, jako nalotu, jako farby podkładowej raczej, jest w tłumaczeniu potrzebny, lecz ignorancja moja w zakresie angielskiej literatury uniemożliwia mi ustalenie propozycji, do jakiego pisarstwa należałoby tu się odwołać. Albowiem rzeczą najważniejszą jest obecność w świadomości zbiorowej (osób wykształconych przynajmniej) — tego właśnie paradygmatu, pełniącego funkcję czcigodnego wzorca (Jak Ojcowie Mówili). Albowiem, rzecz jasna, archaizacja moja, będąc umowną i nikłą, zarazem jest odwoływaniem się, z przymrużeniem oka, do takich, w polskim obecnych, szanownych tradycji. Stąd niekiedy nawroty do epitetów wziętych z łaciny, a spolszczonych dawno i wprawdzie już nie obiegowych, lecz przecież zrozumiałych, a zarazem tą swoją zrozumiałością wskazujących na źródło. Tyle tylko powiem o planie generalnym, żeby nie popaść w szkodliwy akademizm (bo to NIE MOŻE, RZECZ JASNA, być naprawdę z jakąś „żelazną konsekwencją” przeprowadzane).

Potem przychodzi fatalna kwestia niższych poziomów leksyki, a i składni. Nie wszystko tu jest beznadziejne, ponieważ angielski zawiera w sobie dziwnie wiele łaciny (o tyle to nie dziwne, że tak długo dusili pod sobą Anglików Rzymianie), lecz o tyle to skomplikowane, że olbrzymia większość mówiących po angielsku nie zdaje sobie z tego „ułacinnienia” języka własnego — sprawy. Wytwarzanie neologizmów jest rzeczą pozornie łatwą, a w istocie paskudną. Neologizm musi mieć sens, chociaż nie musi mieć sensu własnego: może mu ten sens wpompowywać kontekst. Ale bardzo istotna jest kwestia — czy mając przed sobą neologizm, można wejść na tory tych skojarzeń, jakich by sobie autor życzył? Oto gdybym chciał zamiast „domu publicznego” użyć neologizmu, mógłbym wprowadzić termin „lubieżnia”. Lecz byłoby, czuję, wskazane umieścić niedaleko tego słowa to, które się może kojarzyć z nim: słowo „bieżnia”. Jeśli „bieżnia” nie pojawi się, to mogą przepaść skojarzenia o komicznym charakterze (bieżnia seksualna — maraton płciowy — etc.). Przykład ten wskoczył mi tutaj ad hoc. Oczywiście służy on egzemplifikacji tego, o czym mówię, lecz w żadnej mierze pomocą przy tłumaczeniu być nie może. Odejście od oryginalnego tekstu jest w tych wszystkich wypadkach nakazem, a nie tylko rzeczą dozwoloną!

Otóż odnoszę wrażenie (bo przecież ja tego nie wiem na pewno), że pewne walory Cyberiady biorą się ze zjawiska, które bym nazwał kontrapunktowością w języku umieszczoną — kontrapunktowością polegającą na przeciwstawianiu sobie różnych poziomów języka i różnych stylów. A więc: w wywodzie z lekka archaicznie podstylizowanym zjawiają się terminy stricte fizykalne, i to supernajświeższej daty (ujeżdżacze — ale trzymają w ręku lasery; lasery — ale mają kolby, etc). Styl się tedy słowom poniekąd sprzeciwia, słowa się archaicznemu otoczeniu dziwią; to jest w gruncie rzeczy zasada poetyckiej roboty („dziwiące się sobie słowa”3). Chodzi bodaj o to, żeby „żadna strona” nie mogła definitywnie zwyciężyć. Żeby nie mogła się rzecz przeważyć ani w kierunku fizyki, ani w kierunku archaiczności — w zdecydowany sposób, lecz żeby balans trwał, żeby trwała ta jakaś oscylacja. Powoduje to rodzaj „rozdrażnienia” czytelniczego, którego rezultaty winny być komizmem wyczuwanym, a nie, zapewne, irytacją…

„Posłuchajcie, moi panowie, historii Rozporyka, króla Cembrów, Deutonów i Niedogotów, którego chutliwość ku zgubie przywiodła”4.

A) Zaśpiew jest wzięty z Tristana i Izoldy5. B) Rozporyk jest Teodorykiem6 skrzyżowanym z rozporkiem ze spodni. C) Z Ostrogotów7 zrobiłem Niedogotów, ze względu na to, że „niedogotów” — kojarzyło mi się (zapewne) z czymś niedoGOTowanym. D) Deutonowie to prosto z fizyki — deuterony8 etc. E) Cembrowie, wł. Cymbrowie, lud germański wytępiony bodaj przez Mariusza9; łac. Cimber („i” przeszło w „e”, aby spolszczyć i zbliżyć do CEBRA).

Oczywiście gdybym miał pisać analitycznie, wychodząc ze słowników, tobym w życiu jednej tej książki nie napisał — wszystko samo się mieszało w strasznej mózgownicy mojej.

Cóż mogę Panu sugerować? A) Idiomatykę nowożytnej strategii, kochanki Pentagonu10 (skąd poszło MOUSE-Minimal Orbital Unmanned Satellite, Earth11; wszystkie Eniaki, Geniakietc.) — MIRTV-y (Multiple Independently Targeted Reentry Vehicle)12, ICPM (to już ja: Intercontinental Philosophical Missile); second strike capability etc.13. Czy Pan jest oblatany w tym pięknym słownictwie? Kryje w sobie wielkie możliwości groteskowe! B) Slang, oczywiście. C) Coś jako całość powszechnie znanego dla odwołań, ale, jakem rzekł, nie wiem co: jaki pisarz historyczny odpowiada Dumasowi z Francji14, Sienkiewiczowi z Polski (ale Dumas był o wiele bledszy językowo). D) słownictwo cybernetyczno-fizykalne (można je rozbijać, czyli zlepki idiomatyczne odświeżać — feedback — feed him back15 — nie wiem w tej chwili, co by można z tym było zrobić, ale wyobrażam sobie kontekst, w którym to byłoby możliwe jako przywołanie potoczności, oparte o termin cybernetyczny). E) No i język PRAWNICZY! — język not dyplomatycznych, język kodeksów prawnych, język konstytucji pisanych etc. Proszę się nie obawiać bezsensu! (W Stalookich16 występuje Kometa-Kobieta; oczywiście głównie ze względu na aliteracyjną rymowankę, a nie na żadne sensy; analogicznie można by urobić „planet Janet”, „cometary commentary”17 etc). Nawet zupełnie „dziko” wsadzone słowo zwykle ulega zdominowaniu przez kontekst i pełni wtedy funkcję lokalnego ozdobnika oraz „udziwniacza”. Następnie — kontaminacje (strange — estrangement — gdyby dało się w to wbić strangulation18, może być z tego coś b. miłego). Zresztą, czy ja wiem!

Nb. to marginesowa uwaga — w pewnych partiach Pamiętnik znaleziony w wannie pisany był białym wierszem rytmicznym (rozmowa księdza z bohaterem po orgii19). Rytm czasem niesie dobrze, ale zmuszać do tego fraz zbyt mocno nie wolno, to już wiem.

Wady mogą się stawać przez nasilenie rozmyślne zaletami (cometary commentary about a weary cemetery20). Piszę to Panu, ponieważ śmiałość nie przychodzi od razu. Nawet bezczelność, tupet są tu niezbędne (językowo oczywiście). Można to wykazać, zestawiając nieśmiałe dość Bajki robotów z Cyberiadą albo pierwszą część Cyb. z drugą, w której panuje wyższe rozpasanie. (Nb. sporządziłem był sobie długie listy słów, zaczynających się od „cyb-cyber-ceber” — oraz szukałem korzeni z „ber” — aby urabiać „cyberberys” z „berberysu”, etc. Można by: „Cyberserker”, „cyberhyme”, ale to nie brzmi tak dobrze jak w polskim. (Zresztą nie czuję przecież). Można też budować frazy ze „śmiecia” (urywków modnych „szlagierów”, rymowanek dziecinnych, porzekadeł, kontaminując bez wszelkiej litości).

Życzę powodzenia!

Serdecznie

St. Lem

 PRZYPISY

1. Jan Chryzostom Pasek (ok. 1636–ok. 1701) — autor Pamiętnika z 1656–1688 (wyd. 1836).

2. W powieści Trans-Atlantyk (Paryż 1953).

3. „Dziwiące się sobie słowa” — aluzja do słów Adama Mickiewicza z Objaśnień do „Zofijówki” Trembeckiego (1822), por.: „… wielekroć przychodzi na myśl piękny wiersz Boala, iż u wielkich poetów często wyrazy dziwią się, pierwszy raz spotkawszy się z sobą”; Boal – Nicolas Boileau-Despréaux (1636–1711), poeta francuski.

4. Zob. Bajka o trzech maszynach opowiadających króla Genialona z Cyberiady (wyd. 2009, s. 187).

5. Tristan i Izolda — słynni kochankowie, bohaterowie średniowiecznej legendy celtyckiej, por. Joseph Bédiér, Dzieje Tristana i Izoldy (1900).

6. Teodoryk Wielki (454–526) — od 471 król i twórca państwa Ostrogotów.

7. Ostrogoci — plemię germańskie, wschodni odłam Gotów.

8. Deuteron — jądro atomu ciężkiego wodoru, składające się z protonu i neutronu.

9. Gajusz Mariusz (156–86 p.n.e.) — rzymski wódz i polityk, pokonał germański lud Cymbrów w bitwie pod Vercellae w 101 p.n.e.

10. Pentagon — Departament Obrony USA.

11. MOUSE… — minimalny bezzałogowy orbitalny satelita (Ziemi); (mouse (ang.) — mysz).

12. MIRTV… — jedna z szeregu głowic pocisku balistycznego.

13. ICPM … — (to już ja: międzykontynentalny pocisk filozoficzny); zdolność do drugiego uderzenia, itd.

14. Alexander Dumas, ojciec (1802–1870) — pisarz francuski, autor popularnych powieści historycznych (m.in. powieści pt. Trzej muszkieterowie).

15. Feedback ― feed him back (ang.) — feedback — sprzężenie zwrotne; feed him back — dosł. dostarczać go z powrotem.

16. Dot. opowiadania Lema pt. Wyprawa piąta A., czyli konsultacja Trurla z Cybieriady.

17. Planet Janet, cometary commentary (ang.) — planeta Żaneta, komentarz kometowy.

18. Strange ― estrangement — strangulation (ang.) — gra słów; dosł.: dziwny — oziębienie stosunków — uduszenie.

19. Zob. rozdz. XII Pamiętnika znalezionego w wannie.

20. Cometary commentary… (ang.) — dosł. kometowy komentarz do zmęczonego cmentarza (gra słów wykorzystująca podobieństwo: cometary, commentary i cemetery).

Zakopane, 9 czerwca 1972

Drogi Panie,

dotarł tu do mnie list Pana z 25 maja, traktujący o dwu sprawach: o słowotwórstwie w słowiańskim i angielskim języku i o Pamiętniku. W pierwszej sprawie nie mam, niestety, nic nowego do powiedzenia, poza przyznaniem Panu słuszności. Cyberiada jest tworem „sztucznym” w sensie, w jakim rozumiem słowo „sztuka” — i nie może być ani na oryginał, ani na przekład recepty, tj. teorii, podobnie jak nie ten skacze najwyżej w lekkoatletyce, kto teorię skoków najdokładniej zgłębił… Natomiast w sprawie Pamiętnika chciałbym z Panem polemizować nie dla dobra książki, na tym mi nie zależy, lecz dla dobra prawdy. Jest ona bardziej realistyczna z ducha, niż może Pan sądzi. Wywodzi się z wersji państwa, które stworzył stalinizm, jako chyba historycznie pierwszy typ formacji, w której istniała bardzo mocna wiara w pewien Absolut, z tym że on był w całości czysto docześnie zlokalizowany. Zechce Pan zauważyć, że analiza logiczna Ewangelii wykazuje rozmaite rodzaje sprzeczności, a nawet ewidentnych nonsensów, które notabene pchnęły niektórych teologów na myśl o tym, że Jezus był paranoikiem. Tak np. przeklęcie figi nie daje się niczym uzasadnić, ponieważ można wykazać, że w czasie, w którym Jezus ją przeklął, figi w Palestynie w ogóle owoców rodzić nie mogą: nie ta pora! Otóż credenti non fit iniuria1. Wiara m.in. tak się objawia, że wszelkie prima facie antynomie czy paralogie przenosi z konta „winien” na konto „ma”.

Muszę podkreślić, że wersja stalinizmu, jaką Orwell i jego naśladowcy upowszechnili na Zachodzie, jest fałszywą racjonalizacją. Scena istotna w 1984 to ta, gdy rzecznik władzy mówi O’Brienowi, że przyszłość — to obraz ludzkiej twarzy, miażdżonej butem — wiecznie. Jest to demonizm za dziesięć groszy. Rzeczywistość była znacznie gorsza, dlatego ponieważ nie była wcale tak wybornie konsekwentna. Była ona właśnie byle jaka, pełna niechlujstwa, marnotrawstwa, bezładu, zupełnego chaosu nawet, bałaganu — lecz wszystkie te pozycje „winien” wiara przenosiła na konto „ma”. Przykład wzięty z powieści — to scena, w której bohater brodawki jakiego starego kretyna interpretuje sobie jako znaki świadczące o wszechwiedzy Aparatu, który nad nim władzę roztacza. Jeśli się bowiem założyło raz, że to JEST pewna perfekcja, to się ją wszędzie już widziało, a wtedy bałagan, nonsens, bzdura, wszystko przestawało być sobą, po prostu chaotyczną bylejakością, i stawało się Zagadką, Tajemnicą, tym, o czym wiara mówi, że teraz widzimy jak przez ciemne szkło — i dlatego nie jesteśmy w stanie tego pojąć. Otóż ta wiara właśnie, a nie tam tortury, sprawiała np., że w osławionych procesach oskarżeni przyznawali się do najbardziej absurdalnych występków, że „szli na całego” w afirmacji tego oskarżenia. Tortury torturami, a nie każdego można nimi złamać, i my, cośmy przeżyli okupację niemiecką, wiemy na ten temat niejedno. Była to sytuacja walki z wrogiem, który dysponował przemocą olbrzymią, ale któremu można było przeciwstawić uwewnętrznione wartości. Natomiast w obliczu Historii jako złego Boga, jako determinizmu procesów bezapelacyjnego, nikt nie miał swojej racji, albowiem nikt nie miał do przeciwstawienia tej zagadkowej potędze absolutnej — żadnych wartości jeszcze potężniejszych, chyba że był jednostką głęboko wierzącą w transcendencję. Lecz wówczas akt jego wiary musiał się zredukować do wewnętrznego monologu czy do dialogu z domniemanym Bogiem, ponieważ nie można było tej wiary wyrazić w żaden inny sposób, a mianowicie dla tej prostej przyczyny, z której Pamiętnik też zdaje sprawę, iż akt prowokacji był nieodróżnialny od wyznania Credo. Akademie pseudoteologiczne, na których uczono wiary i wyświęcano kapłanów, a wszystko to się działo w kategoriach agenturalnej profilaktyki, tj. infiltracji kleru wychowankami takich „uczelni”, nie są zmyśleniem. Tak więc była to wiara absolutna, która górowała nad każdą jednostką, bez względu na jej przekonania: tego Orwell po prostu nie był w stanie albo zrozumieć, albo w powieść wcielić i tym samym przekazać. Totalność osamotnienia ludzkiego wynikała z faktu, że nikt nikomu ufać nie mógł — w sensie transcendentalnym, tj. teologicznym typowo, a nie pragmatycznej socjopsychologii i takich reguł zachowania, jakie wdraża się np. szpiegom, mającym działać na terenie wroga! Był to Mit Absolutny i kiedy padł, to też absolutnie, tj. nic po nim nie zostało oprócz zdumienia byłych wierzących, jak można było objawić takie szaleństwo paranoiczne? Zbiorowości je okazywały przecież. To są fakty, a nie wymysły fantastyczne.

Śmiem rzec, proszę Pana, że tu Kafka jako odwołanie jest na nic. On wszak strukturę jurysprudencji w Procesie zmyślił, był on prawnikiem i dobrze wiedział, jak działa wymiar austro-węgierskiej sprawiedliwości, wymiar socjalny nie zajmował go, luźność społeczeństwa z czasu la belle époque pozwoliła mu na ten manewr… i dlatego poszedł w wymiar ontyczny, niechając socjologiczną refleksję, to były wtedy płaszczyzny oddzielone bardzo wyraźnie. Tu natomiast tylko jeszcze Dostojewski może się przygodzić, ponieważ tylko z niego można wyjąć rozumienie, jak to być może, że ktoś do dna fałszywie oskarżony oskarżenie to interioryzuje z dobrawoli, jakkolwiek żadnej korzyści z tego mieć nie będzie na pewno. Tego mechanizmu o socjopsychicznej charakterystyce, który sprawiał takie dziwa, nie można w paru słowach streścić. Odruchowym marzeniem obywatela stalinizmu było stać się żadnym i nikim, tj. zyskać szarość nijakości, wtapiającą go w tłum, i tylko, zdawało się, wyzbycie się jakichkolwiek indywidualnych cech mogło zbawić… odruch był powszechny, choć nie wynikał z intelektualnych przemyśleń. Ze względu na to wyjaśnia się nijakość mego bohatera. On chciał wszak służyć! On chciał wierzyć! Chciał zrobić wszystko, czego od niego wymagano, ale sęk w tym, że ten układ naprawdę nie wymagał rzeczy, jakie człowiek jest w stanie realizować w jakikolwiek autentyczny sposób. Proszę łaskawie ostatnie zdanie jeszcze raz przeczytać. Czy Pan je rozumie? Rzeczywistość społeczna stawała się tak zagadkowa, tak nieprzenikliwa, tak pełna tajemnic, że tylko akt w pełni irracjonalnej wiary mógł jeszcze ją scałkować i uczynić znośną. Że jest jakieś wytłumaczenie, że to się czymś dałoby zracjonalizować, a tylko my, maluczcy, tego objawienia dostąpić nie mamy prawa. Otóż żadnego wytłumaczenia nie było, poza pragmatyką czysto strukturalnych związków i przerastania kolejnych faz historycznych nowo powstałego ustroju — w inne fazy, i ten ruch nie był niczyim indywidualnym pomysłem makiawelskim. Nikt tam nie był taki zły jak sam Belzebub. W tym widzeniu diaboliczności jako głównej zasady i pierwszego planu utkwili, całkiem fałszywie, ludzie Zachodu typu Orwella, bo oni sobie usiłowali to racjonalizować, ale tam nie było w tym ujęciu nic zgoła do racjonalizowania. No, to było tak, jakby ktoś chciał upodobnić się do Jezusa, trenując co ranka chodzenie po wodzie, i dziwiłby się, że choć robi wszystko jak należy przez 20 lat, co stąpi, to od razu tonie. Wymagania były niemożliwe, ponieważ nie dawały się traktować literalnie, a jednak rzekomo należało je traktować tak właśnie. Stąd wszystkie nonsensy u Orwella, bo on założył sobie, że to właśnie wynikało z szatańskiej premedytacji. Żadnej takiej doskonałej premedytacji nie było po prostu. Stąd też skrajnie oponowały sobie dwa wizerunki tej formacji: jako kolosa na glinianych nogach, którego jeno potrącenie rozwali, i jako doskonałego wcielenia Historii w bieg rzeczy nieuchronnych, jakkolwiek może i koszmarnych; był to jakiś Baal2, absolut, zagadka, tajemnica, zupełnie doczesna, wyzbyta pozahistorycznego sensu, ale i historycznej treści jej nie można było zgruntować. Porażenie wiarą, proszę Pana, mitem, a nie tam jakieś wyczyny markizów de Sade, pełniących funkcje śledczych w aparacie politycznego prześladowania ustrojowych wrogów. A ponieważ nie wolno było nawet spróbować nazwania tych zjawisk podług terminologii odbiegającej od uświęconego kanonu i ponieważ społeczna analiza zjawisk nie mogła się nawet rozpocząć, a tym bardziej upowszechnić, zagadka rozrastała się, przez fakt jej nienazywalności, nietykalności. Powieść jest, oczywiście, przenośnią, modelem, metaforą takiej realności, a nie jej fotografią, ze względu na to, iż nie wierzę, jakoby szło o jedyną możliwość realizacji właśnie takich warunków i stosunków, tj. myślę, że to by się mogło pod innym niebem powtórzyć.

Tak więc jeśli bohater natyka się na starych kretynów u władzy, włazi do tajnych sal konferencyjnych, widzi plany mobilizacji, nie są to niekonsekwencje, lecz znak, że z bylejakości bardzo durnej urastała owa niezwykła monolitowość wiary.

Zresztą to są może nieprzekazywalne doświadczenia. Siedzę tu i piszę nową książeczkę, pt. „Maska”. A Panu życzę powodzenia — nie tylko w przekładaniu moich książek…

Oddany

St. Lem

PS. Proszę nie pisać na adres krakowski.

PRZYPISY

1. Credenti non fit iniuria (łac.) — dosł. wierzącemu nie dzieje się krzywda; trawestacja maksymy prawniczej volenti non fit iniuria, sformułowanej przez Ulpiana Domicjusza (II–III w.), która mówi, że jeśli ktoś dobrowolnie naraża się na szkodę, nie będzie mógł wnosić skargi.

2. Baal (hebr.) — pan, władca, następnie także idol, fałszywy Bóg.

Kraków, 30 marca 1974

Drogi Panie,

w tym, co zawierał mój telegram, nie było przesady. Udało się Panu o tyle prześcignąć oryginał, że pozostając wiernym jego duchowi, zarazem zamerykanizował Pan rzecz. So your wife was perfectly right in her appreciation of this work of yours. I was only amazed by YOUR reaction to the second part of your wifes opinion — concerning the difficulty of the thing. The point is NOT the misdirected asessment of a book’s merits, when measured by its anticipated selling capability. The point is the circumstance, that SOME hill-climbing gradient may represent a constitutive component of the text1. Jest to rzecz ważna dla Pana jako adepta pisarstwa, a nie tylko jako tłumacza. Likwidacja „trudności” nie może być naczelną dyrektywą kreacyjną z tegoż powodu, dla którego mylny jest sąd, jakoby dało się „ułatwić” rozkosze alpinizmu dzięki odpiłowaniu całej dolnej części Mount Everestu i ustawieniu na płaskiej równinie samego SZCZYTU, na którym każdy bez żadnej fatygi będzie mógł postawić nogę. Przecież trud wspinaczki stanowi składową konstruującą uciechy alpinizmu. Gdyby tak nie było, można by też zyskać równoważną satysfakcję, wzbijając się na tęże wysokość helikopterem. Czytelnik odmawiający aktywnej współpracy to nie ten, kto nie chce jeść szpinaku i marchewki, lecz ten, kto łaknie pokarmu JUŻ PRZEŻUTEGO. Trend „utrudnień lektury”, typowy dla współczesnego pisarstwa, to wszak nie wymysł paru pustogłowych facetów! Jeśli utrudnienia takie nie prowadzą do NICZEGO zgoła, wtedy oczywiście stają się drogą dokądś — pozorowaną. Kongres jest jakąś parabolą konsumpcyjnego społeczeństwa, społeczeństwa skierowanego właśnie na WSZECHUŁATWIENIE jako na WARTOŚĆ NACZELNĄ egzystencji, i to skierowanie rodzi zapaść wartości autentycznych, tych, co powstawały historycznie, „psychemia” zaś stanowi ultymatywną i uniwersalną technologię owej łatwizny. Implikacją finału jest z kolei myśl, że świat urządzono inaczej, że przychodzi moment, w którym hedonizm instrumentalny zostaje zmuszony do PŁACENIA za swoje praktyki, i że ta zapłata okazuje się dosyć koszmarna. (Przynajmniej TAK MOŻNA to pojmować, choć można też inaczej). Jak zwykle w literaturze przekład „tego, co chciał autor powiedzieć” na język dyskursywny objawia, iż chodzi o prawdę dosyć banalną. (Prawda Dostojewskiego we Wspomnieniach człowieka z__lochu też jest zupełnie banalna — że „kryształowy pałac”2 cywilizacyjnych ułatwień nie może być autentycznym celem dążeń, że jest celem FAŁSZYWIE WYBRANYM, lecz tam człowiek (w wersji narratora) broni się przed tym wyborem — ucieczką nawet w obłęd i w nikczemność, pozostając bowiem głupcem lub wariatem, pozostaje tym samym wierny niejakiej ostoi własnego człowieczeństwa, które „wyanieleniu” może podlegać tylko w głowach bardzo niedowarzonych utopistów instrumentalizmu). — Przynajmniej i TAK można tę rzecz Dost. rozumieć. — Właściwie Pan to chyba wie i mówił Pan co innego tylko z przekory.

Sprawa selling capability3: pisałem Panu raz o mej dewizie „aut Caesar aut nihil” — lecz przecież nie „aut Rothschild aut nihil”4 — to nie jest chyba to samo! Nb. o tym, co tu napisałem, oczywiście nie pomyślałem ani przez mgnienie, pisząc. Nie myślałem też o żadnych czytelnikach, nikomu niczego nie starałem się ani utrudniać, ani ułatwiać, bo takie konsyderacje nie śmią uczestniczyć w robocie literackiej.

Proszę nie zniechęcać się doznanymi niepowodzeniami przy szukaniu nowej pracy — to na ogół MUSI być żmudne i kłopotliwe!

Ciekawym, skąd pewność Pana, że się posprzeczamy o skład Dzienników gwiazdowych??? Myślę, że się raczej pogodzimy, a gdyby tak NIE miało być, to do not be afraid of blackmailing me into submission, since I will not give you the opportunity in succeeding — odmówię bowiem zgody na kompozycję całości, która by mi skrajnie nie odpowiadała, and nevertheless we shall remain friends5.

Właśnie uwzględniając market asessment6, odradzałbym Pirxa. Jest to bowiem SF i w warunkach USA rzecz musi się ześlizgnąć do wspólnego kotła SF, a tam nie ma większych szans, ponieważ „fans”7 lubią narrację ustereotypizowaną, lubią właśnie pokarm przeżuty, pofarbowany, a ponadto, jako bardzo intelektualnie niedorozwinięta grupa społeczna, zapewne muszą być nieświadomie ksenofobami, więc autor obcy będzie ich z góry odstręczał — na rzecz każdego swojaka.

Już raczej Powrót z____gwiazd, przy jego wszystkich słabościach, bo to jest trochę „gwiazdowy E.M. Remarque”8, wzruszająca love story w pewnym rodzaju utopii, z bohaterem, z którym można się utożsamić z niejaką satysfakcją, jak to zauważyłem, czytając przed kilkoma dniami niemiecki przekład książki. Poza Powrotem właściwie już nic nie widzę. (Gdyby Cyberiada poszła dobrze, jak ufnie sądzi Mrs. Ready — Bajki robotów, ale to byłoby tylko podzwonne Cyberiady). Nie zalecałbym TERAZ ani Próżni doskonałej, ani Wielkości urojonej, bo istotnie zakładają obie — dość wyrafinowanego czytelnika.

Chciałbym zwrócić Pana uwagę na taką oto rzecz. Z jednej strony wyrażał Pan niejaką ufność czytającej publiczności, co to w końcu umie się bodaj poznać na wartościach autentycznych literatury, jakimś instynktem może, jeśli nie literacką wprawą, wiedzą i ogładą. Z drugiej strony dążył Pan do retuszowania mych rzeczy, do usuwania „zbędnych utrudnień”, a świadectwem tego — Pamiętnik znaleziony w____wannie, który od skreśleń takich i upustek po prostu stracił. Nie WYPOMINAM Panu tego, a tylko to Panu PRZYPOMINAM, działając w naszym wspólnym interesie. Uproszczenia po prostu nie popłacają, proszę Pana, jeśli pominąć stronę komercjalną, ale tę uwzględniać można w toku pisania, a nie kiedy rzecz już jest gotowa. Jasne jest, że bestsellerowej kariery dla mych tytułów trudno się w US spodziewać. Jak się robi bestsellery, można łatwo ujrzeć, np. czytając _The Exorcist_9 — każdy rozumie, co to znaczy, że dziewczynka opętana diabłem onanizuje się za pomocą krucyfiksu. Robić to nie jest zbyt trudno, gdy się zna składowe mieszanki „genius temporis” (dzisiaj: irracjonalizm, rozsadzający powłokę racjonalizmu, demonizm za trzy grosze, mewa, która lata do Bozi, i inne takie historie, bo bieg przyspieszony instrumentalnej cywilizacji odczuwany jest jako groźny przymus, a radę na to widzi się nie w racjonalnych analizach stanu rzeczy, lecz w eskapizmie każdą furtką ładnie pomalowaną i w każdym uniku — w SF to samo robi taki Robert Silverberg10). Osobiście wolę tych, którzy karmią takim produktem publiczność CYNICZNIE, pojmując, że dostarczają fałszywych wartości, namiastek i ersatzów, od tych, którzy, jak Blatty i Silverberg, sami usiłują wierzyć w autentyczność wartości swoich produktów, bo ci pierwsi przynajmniej jeszcze nie zatracili lepszej wiedzy o ludzkich rzeczach, a ci drudzy zakłamali się i samootumanili się z kretesem.

Streaking11 jest z tejże parafii, podobnie jak moda „na naturalność” (niech ciało śmierdzi, nie myć się, nie strzyc, nie golić, nosić łachmany, bo to jest szukanie „ludzkiej autentyczności” wszędzie tam, gdzie ta autentyczność nie ma żadnego istotnego znaczenia).

O Seaburym i Pana sugestiach wyłożonych mu nie chcę pisać, wolę czekać odpowiedzi wydawnictwa, bo uwagi moje byłyby jałowe. Wydawca ma swoją kalkulację, która sentymentom nie śmie podlegać. Gdyby Cyberiada _poszła albo _Śledztwo, wtedy mogłoby się wszystko zmienić ku lepszemu, jak się zmieniło w Niemczech, gdzie teraz wydawca chce wydawać moje starocie, a ja się muszę temu sprzeciwiać.

Powinien się Pan cieszyć erupcją pomysłowości, widomą w Pana Kongresie, I beg you not to spil your own well merited success12 pesymizmem, dotyczącym antycypowanej poczytności. Jeśli cnota i pieniądze chodzą czasem w parze, to jednak nie od razu! Żadną przekorą nie skłoni mnie Pan do uwierzenia w to, jakoby w niektórych moich książkach spodobała się Panu ich szansa zostania bestsellerami! You are NOT infantile, or adolescent in your literary work, dear Mr. Kandel, even if you are both an your heart13. Bóg zapłać za starania o promotion. Polecam się Panu. Proszę przysłać mi spis ustępów kiepsko zrozumiałych wKongresie oraz podać, na jakim wydaniu się Pan opiera, apostaram się sparafrazować każdą niejasność. Najlepsze życzenia i pozdrowienia od

St. Lema

PRZYPISY

1. So your wife was perfectly right in her appreciation of this work of yours... (ang.) — Tak więc Pańska żona całkiem słusznie doceniła Pańską pracę. Zdumiała mnie jedynie PAŃSKA reakcja na drugą część opinii wyrażonej przez Pańską żonę — dotyczącą trudności tej rzeczy. Chodzi NIE o nietrafną ocenę zalet książki mierzonych jej oczekiwanym sukcesem handlowym. Istotna jest okoliczność, że JAKIKOLWIEK rosnący gradient może stanowić konstytucyjny składnik tekstu.

2. We Wspomnieniach człowieka z____lochu, zob. przyp. 1, s. 37, „kryształowy pałac”, o którym mowa w rozdziale 6, jest symbolem przyszłej cywilizacji opartej na wiedzy i technice.

3. Selling capability (ang.) — możliwość sprzedaży (sprzedawalność).

4. Aut Rothschild, aut nihil (łac.) — albo Rothschild, albo nic.

5. Do not be afraid of blackmailing me into submission... (ang.) — proszę nie wahać się przed szantażowaniem mnie, abym Pana słuchał, bo nie dam Panu okazji, by się to udało [...], ale i tak pozostaniemy przyjaciółmi.

6. Market asessment (ang.) — ocena rynku.

7. Fans (ang.) — fani.

8. Powrót z___gwiazd — powieść S. Lema (Warszawa 1961); Erich Maria Remarque (1898–1970) — pisarz niemiecki, autor głośnej powieści antywojennej _Na Zachodzie bez zmian (1929).

9. The Exorcist (Egzorcysta) — bestsellerowa powieść grozy amerykańskiego pisarza W. Blatty (ur. 1928) z 1971; na jej podstawie Blatty napisał następnie, nagrodzony Oscarem, scenariusz do filmu w reż. W. Friedkina (1973).

10. Robert Silverberg (ur. 1934) — pisarz amerykański, autor powieści i opowiadań science fiction.

11. Streaking (z ang.) — rodzaj happeningu; prowokacyjny bieg nago w miejscu publicznym.

12. I____beg you not to spil your own well merited success (ang.) — Błagam, aby nie zmarnował Pan własnego zasłużonego sukcesu.

13. You are NOT infantile... (ang.) — W twórczości literackiej, drogi Panie, NIE jest Pan ani infantylny, ani niedojrzały — nawet jeśli w głębi serca bywa Pan i taki, i taki.

Kraków, 15 maja 1974

Drogi Panie,

otrzymałem resztę tłumaczenia i oto moje uwagi — po części krytyczne.

Powiadając „you are working miracles”1 w depeszy, nie miałem na myśli czczego komplementu, lecz tę okoliczność, że Pan w samej rzeczy dokonywał cudu — transsubstancjacji. Utwór mianowicie udaje, że dzieje się w USA, czyli że jego przyrodzonym językiem jest angielski: toteż zarówno wersja polska, jak niemiecki przekład mogą brzmieć jak przekłady (jak dobre przekłady, ale jak przekłady). Cud w tym, że Pan musiał uczynić wymowę, słownictwo — całkowicie wiarygodnymi, autentycznie angielskimi, czyli w pewnym sensie Pana zadanie było miejscami trudniejsze od mojego. Tam gdzie to było najtrudniejsze — w neologizmach, w obrotach mowy, w idiomatyce fikcyjnej — to się Panu udało, ten cud. Ale ostatnia partia wyszła Panu gorzej — zaskakująca rzecz!

Dlaczego tak? Tekst był zamyślany pod względem modalności jak utwór muzyczny, w którym lejtmotyw koszmaru, tragizmu, mającego zabrzmieć fortissime w finale, znajduje wcześniej tylko słaby wyraz: gdyż zrazu dominuje humorystyka, zarówno w treści, jak w formie (ta forma tutaj to po prostu lakonizm memuarów, przejęty od Pepysa, nieumyślnie komiczne „and so to bed”2, chociaż literalnie „a potem spać” czy „do łóżka” w tekście nie występuje). Tak więc gdy spadają ostatnie zasłony i pojawia się ta naga ohyda, już nie mówi właściwie narrator, ale ja przez niego mówię, i tym samym zmienia się stylistyka narracji. Żadnych stereotypów, dlaboga, żadnych łatwizn! „An outcast in the wilderness”3 to jest właśnie sztampa, „byłem już poza nawiasem zwidu, więc na pustyni” nie jest taką kliszą, bo „poza nawiasem” to idiom, a „poza nawiasem zwidu” to idiom niejako odwrócony i ożywiony dodanym słowem „zwid”. „Ulica — to był kres” znaczy „äusserste Grenze”, jak w wersji niemieckiej, a nie „barrier”, bo ulica jest po prostu tutaj ostatnią stacją Golgoty. Kres, jako punkt ostatniego dojścia. „Zrobiło się jaśniej — biało” — to zdanie domaga się po „biało” kropki, cezury, dla wypunktowania, ponieważ odtąd mówi się już inaczej.

Jednym słowem, w tej ostatniej części Pan jakby nieco pofolgował, jakby w przeświadczeniu, że ma Pan już najtrudniejsze za sobą. Niewątpliwie najtrudniejsze miał Pan już tam za sobą, lecz i ta ostatnia część wymaga osobnej uwagi, innego podejścia. Upadek i rozkład Trottelreinera nie jest w Pana wersji tak NAOCZNY, tak „behawiorystyczny” jak w polskim i w niemieckim. W finale słowa muszą mieć swoją rzeczową, zimną, ciężką, bezwzględną wagę. Zima, śnieg, pryzmy lodu, to wszystko wymaga takiej prezentacji jak w naturalistycznym utworze dobrego XIX-wiecznego rzemieślnika prozy. Powiedziałbym, że Pan się pospieszył tam i dlatego trafiają się właśnie utarte zwroty, niedopuszczalne! Pod tym kątem proszę porównać niemiecki tekst z polskim, a potem ze swoim! Dostrzeże Pan różnicę. Zresztą — nie chciałbym wchodzić w szczegóły, z jednym wyjątkiem. „Mascons” powinno dla Tichego znaczyć „mass concentrations”4, jak w oryginale, żart nie jest na miejscu (ten, który Pan wymyślił), nie dlatego żeby to był zły żart, czyli nie ze względów taktycznych, ale strategicznych: miejsca takie to są odwołania do pozafantastycznej rzeczywistości, do znaczeń faktycznych, przywoływanych z rozmysłem zaplanowanej rachuby. W moim odczuciu w tym miejscu powinno być tylko suche zdziwienie Tichego, konstatacja, a nie przejście z neologizmu w inny neologizm. To niby drobiazg, lecz dotykam punktu, w którym kiedy niekiedy się rozchodzimy. Wartości, powstające pod piórem lokalnie, muszą zawsze podlegać całościowemu uchwytowi. Inaczej słowa „in der Begrenzung zeigt sich erst der Meister”5 nie miałyby bardzo rzeczowego, bardzo rzemieślniczego sensu. Ośmielam się tedy prosić, aby dla wspólnego dobra zechciał Pan, pod tym kątem, jeszcze raz przemyśleć ostatnie stronice. (Rozmowa ostatnia z Symingtonem i sam koniec są już znowu bez zarzutu — gorzej wypadła tylko partia OPISOWA).

Co się tyczy krytycznego „macrotrash”6, to wydaje mi się, że brzmi zupełnie dobrze, zresztą i w niemieckim „Allmist” nie jest tak zabawne jak „Wszechśmiot”, ale to, co Pan uczynił, mam za najzupełniej właściwe i nie budzące najmniejszych zastrzeżeń. (Bardzo dobre oczywiście są Pana już własne wariacje wokół „odjęzykowej futurologii”). Ale ja tu nie zamierzam już Pana chwalić, bo Pan i tak wie, co myślę o Pana robocie. W gruncie rzeczy poprawki, czy też zmiany, na jakie bym nastawał, są bardzo drobnej natury. Tu kropka, tam odtworzenie sensu słowa „kres” w kontekście opisu ulicy (kres, jakem powiedział, to nie bariera), bardzo tego niewiele, ale z takich mikroskopijnych pofolgowań powstaje właśnie pewna słabość wyrazu. Proszę spróbować może innych sformułowań? Niemiecka wersja może Panu służyć dobrze, bo jest nadzwyczaj wierna, tj. sensami bardzo bliska polskiej.

(Czy pisałem Panu o tym, że „Uascotian” to jest właściwie „Łaskotian”? W niemieckim „Kizzkizzi”, nie najszczęśliwsze to, więc jeśli nie wpadnie Panu na myśl nic zabawnego — coś à la „prurituals” wg „spirituals” — to może oczywiście zostać i ten „Uascotian”7, choć to wszak nic nie znaczy po angielsku, tj. nie kojarzy się z łaskotkami).

W każdym razie ta ciężka rzecz już jest za Panem! Poprawki, o jakie się wstawiam, byłyby wszak tylko kilkoma dotknięciami, mikroskopijnym retuszem. Odnoszę wrażenie, że nasze „rozchodzenia się” polegają na dwu rzeczach. Primo, Pan czasem zdaje się sądzić, że coś u mnie jest powiedziane nie dość wyraźnie, i żeby to „doszło” do czytelnika, Pan to „nasila”. Secundo, pewne partie wydają się Panu czasem rozwlekłe, i Pan wtedy je stara się uzwięźlić. Oczywiście sprawa wymaga zawsze konkretnego roztrząsania i in abstracto nie może być raz na zawsze rozwiązana. Lecz uważam, że Pan się w pewnym, bardzo strategicznym sensie MYLI. Mianowicie oba te podejścia, o jakich właśnie wspomniałem, zdają się wskazywać na Pana nieufność względem czytelników: nie zauważą! A więc wzmocnić — albo: znudzą się i znużą! A więc skrócić, uzwięźlić. Ale tak nie wolno robić, proszę Pana. Tak nigdy nie wolno robić. To, czy Czytelnik będzie się DOSTATECZNIE STARAŁ, to nie jest NASZA RZECZ. Milcząco przyjętym, nieporuszonym, oczywistym, bezwzględnym założeniem wszelkiej kreacji jest odbiorca OPTYMALNY, aktywny, PODDANY zarazem tekstowi, czyli ufający mu: jeśli jest coś słabo wyakcentowane, to widać MIAŁO takie być, a jeśli jest do znużenia dokładne, to widać ta własność także się tekstowi należała i trzeba w niej szukać osobnego znaku, sensu, wskazania. Jednym słowem, ŻADNEJ ULGOWEJ TARYFY, żadnych UŁATWIEŃ, żadnego SPRZYJANIA CZYTELNIKOWI (żeby się nie odstręczył, żeby się nie znudził, żeby nie zrezygnował). Najpierw — takie starania i tak są bez żadnego pragmatycznego skutku, bo leniwego wszystko nudzi i nuży. A co ważniejsze, dla utworzenia WYGODY można wtedy pójść na ŁATWIZNY. Oczywiście pouczam Pana, oczywiście nie myślę tu już wcale o Kongresie ani o tłumaczeniu, ani o moich książkach, lecz o pryncypiach. Ja wiem, że Mann był w Ameryce uważany za „ponderous” i „pompous”8, lecz to jest hiatus kultur, a nie osobista niedomoga Manna, wskutek czego Mann „skrócony dla Amerykanów” nie będzie ani dobrym Mannem, ani dobrym pisarzem dla Amerykanów, lecz spreparowaną prymitywnie używką. NIE UŁATWIAĆ! Oto zasada, której się należy trzymać, a reszta jest już prostą konsekwencją.

Dziękuję Panu za wszystkie poniesione męki. Sadzę, że się opłaciły. A po tym „Bóg zapłać” nie pozostaje mi już nic, jak tylko bardzo serdecznie ukłonić się poprzez ocean.

Oddany

St. Lem

PRZYPISY

1. You are working miracles (ang.) — czyni Pan cuda.

2. And so to bed (ang.) — i do łóżka.

3. An outcast in the wilderness (ang.) — banita / wygnaniec na pustyni / w puszczy.

4. Mascons, mass concentrations (ang.) — dosł. koncentracja (skupienie) masy.

5. Por. „in der Beschränkung zeigt sich erst der Meister” (niem.) — w zakreślonych granicach (tematu, formy) poznaje się mistrza (J.W. Goethe, sonet z prologu Co przynosimy na otwarcie nowego teatru w Lauchstädt z 1802).

6. Macrotrash — wszechśmiot (trash (ang.) — śmieci z przedrostkiem makro).

7. Uascotian — to (nieistniejące) słowo można przeczytać z angielska jako „łaskotian”.

8. Pompous, ponderous (ang.) — pompatyczny, ciężki (ociężały).

Kraków, 27 maja 1975

Drogi Panie,

Bóg zapłać za zorzane wiadomości. Do listy moich rzeczy, co by się mogły ukazywać oddzielnie, w takich periodykach jak „Esquire”14, dołączyłbym w ślad za Maską _— może _Ananke, ostatnie opowiadanie o Pirxie z tomu Opowiadania o____pilocie Pirxie, bo to już niezgorsze jako robota nowelistyczna, a jeszcze nie takie trudne jak Golem. Oczywiście, Bajki robotów, a przy tym z BajekBajka o____Królu Murdasie, taka wyrafinowańsza. Lecz naturalnie w pierwszej kolejności właśnie Dzienniki gwiazdowe, te podróże, które Pan wymienił (7, 11, 13, 14 — nareszcieś Pan wyraźnie wydukał, które najlepiej Panu odpowiadają — ja bym jeszcze dodał rzecz o wściekłych kartoflach). Właściwie to Seabury nie ma żadnych praw do książek, których nie wydał dotąd, z wyjątkiem właśnie tłumaczonych przez Pana Dzienników oraz Fantastyki i____futurologii, przy tym ten tytuł zgodnie z umową miał wyjść ROK TEMU, a firma nawet nie bardzo wysiliła się, żeby zwrócić się do prof. Abernathy’ego, tak znakomitego tłumacza moich dyskursywnych tekstów. Być może on (Ab.) tłumaczyłby coś dla bardziej uważnego, poważniejszego wydawcy...

Co się tyczy książek, jakie by można było zaproponować wydawcy nowemu, to najpierw widziałbym Głos Pana, z tym że jest ta trudność, iż nie ma żadnego dobrego obcego tłumaczenia na jakiś język europejski. Znakomita tłumaczka moja, p. Zimmermann-Göllheim, od paru lat trzyma tekst i nie reaguje na żadne apele wydawcy. Ale nie, ja się pomyliłem. Głos Pana jest pod umową u Seabury’ego, nawet było tłumaczenie, zupełnie złe, no i odtąd ta książka tam ugrzęzła! Więc cóż pozostaje? Powrót z____gwiazd, Eden, Bajki robotów, Dialogi _i inne dwa tytuły dyskursywne. A właściwie to poza książkami, do których Pan nie ma wiele serca (_Wielkość urojona, Doskonała próżnia), tylko Bajki robotów i ewentualnie wybór opowiadań o Pirxie_mogłyby się liczyć na pierwszy ogień. Od Seabury’ego można by nie tylko odejść, można by, gdyby się kto chciał za to wziąć, zabrać mu _Głos Pana, ponieważ i tu wszystkie terminy ustalone w umowie uległy od LAT przekroczeniu. Ale nie wiem, czy już teraz byłoby warto rozpocząć tak generalną operację chirurgiczną! Zapewne — można puścić próbny balon. Można np. pokazać temu wydawcy Bajki robotów, tu mogę w razie potrzeby służyć bardzo dobrym niemieckim tłumaczeniem (już jest 3 wydanie u Suhrkampa) — i zobaczyć, jak on na to zareaguje. W żadnym wypadku nie zasypywać wydawcy nadmiarem propozycji...

Co do agenta w USA, to ta sprawa stanie się nie tylko aktualna, ale wręcz paląca jako niepozbywalna konieczność, JEŻELI rzeczywiście wyjdę poza firmę Seabury i jeśli zainteresują się moimi tekstami rozmaite strony (pisma, magazyny) — ale wszak do tego jeszcze ho, ho, jak daleko. I dopiero wówczas skłonny byłbym „wyciąć” z__pełnomocnictw, danych Drowi Rottensteinerowi, całą Amerykę, czy raczej nawet cały obszar języka angielskiego. Wcześniej to nawet nie bardzo potrzebne (na razie wszak są tylko te zorzane, czyli świetlane perspektywy, a nie ziszczenia) — a mam wiele sentymentu dla tego człowieka, który może nie najsprawniej, boż jako amator, a nie jako zawodowy agent, ale z nakładem najlepszych chęci i sił, choć i dosyć apodyktycznie, starał się dla mnie robić co mógł wtedy, gdy się mną pies z kulawą nogą nie zajmował jeszcze. Więc dla mnie takie rzeczy bardzo się liczą, nawet wtedy, gdy one zarazem mogą się liczyć w kategoriach finansowych strat. Gdy wszakże dojdzie do takiej sytuacji, w której Dr R. w ewidentny sposób nie będzie już mógł nawałowi podołać, mam na myśli nawał Fame & Fortune , to oczywiście będę musiał przeprowadzić ten zabieg — i przeprowadzę go, jeśli okaże się wskazany.

Inny wydawca jako bardzo poważna i realna alternatywa to poza wszystkim TAKŻE leverage15 w odniesieniu do Seabury’ego, który nie będzie w takiej sytuacji spokojnym monopolistą (np. nie będzie mógł na Głosie Pana siedzieć tak długo, jak mu się żywnie podoba). I to się też liczy.

Oczywiście MOGŁO być lepiej, np. Głos Pana mógł pozostać poza umowami, i wtedy bym tę książkę faworyzował właśnie w USA wbrew Pana obiekcjom, bo je mam za mało istotne literacko (to wszak nie jest żadna realistyczna powieść i dosłowność jej mimezy16 nie jest w moich oczach sprawą ani naczelną, ani kluczową). Ale to i tak nieaktualne na razie, więc szkoda o tym mówić. Nowemu wydawcy mógłby Pan też zaproponować książkę-składankę, której pomysł niedawno Pana nawiedził. Widziałbym w niej wybór, w który powinno by wejść trochę rzeczy z różnych horyzontów moich, więc poza Maską także Nowa kosmogonia z Doskonałej próżni, coś z Bajek robotów, a może nawet Golem, który sam w sobie jest orzechem twardym, ale w książce zawierającej Bajeczki i Żarciki jakoś by się może rozpuścił. (Żeby była zbudowana na zasadzie kontrapunktu). Oczywiście na kawałki jeszcze cięższe w rodzaju moich prac dyskursywnych będzie czas — tam kiedyś. (Czytam teraz Poppera Objective Knowledge z 197217 i zadziwia mię zbieżność jego postawy i pochodzących z niej poglądów z moimi, i tylko daty powstawania jego esejów gwarantują mi prymat, inaczej nieuchronne byłoby na pewno posądzenie mnie o wtórność względem Poppera, aliści trzon mój tutaj, tzn. Summa technologiae, powstał w 1962/3 roku, i ten dowód mnie satysfakcjonuje).

Tymczasem powstał u Suhrkampa pomysł, aby najnowszy Almanach tego wydawnictwa mnie poświęcić, i to tak, aby zawarł on prace różnych autorów: Polaka, Amerykanina, Niemca, Rosjanina, Francuza i wreszcie — Lema o Lemie, a na koniec byłby rodzynek — Maska. Czy chciałby Pan może zostać TYM Amerykaninem?? W grę wchodzi zarówno coś z już napisanego przez Pana, jak też ewentualnie rzecz nowa. Nawet sobie pomyślałem, że gdyby Pan zamiast eseju dał im KONSPEKT takiej książki o Lemie, której wcale Pan nie napisał i której Pan może nigdy nie napisze, to by bardzo zabawnie mogło korespondować z trybem mojego pisania, z Próżnią doskonałą chociażby... (Np. spis rozdziałów i konspekciki ich treści, coś z tego, co mi Pan był w liście już raz naszkicował...). Ale to luźny, nieobowiązujący pomysł oczywiście. Dobre może być wszystko, co tylko NIE ukazało się w Niemczech dotąd (jako Pana artykuł o mnie). Kto by tam był jeszcze reprezentowany? Być może z Kanady — Suvin, ale to całkiem niepewne, bom go nawet spytać nie zdążył. Może M. Szpakowska z Polski (ale i ona o tym nie wie jeszcze). Może dr R. jako ten jakiś Austriak... a z Niemców to już sam wydawca wybierze, bo już teraz jest w czym, a raczej w kim wybierać... I Rosjan już dwu jest wcale rozsądnych, a nawet, powiedziałbym, piszących rozsądniej, niż czynili to moi rodacy. (Teraz mnie dość tu krytyka miodem smaruje, ale mnie jakoś wstydno, bo ja bardzo nie lubię hymnicznego komplementowania, o ile nie ma w nim brzytwowatych Myśli).

W każdym razie byłbym wdzięczny Panu za odpowiedź w sprawie tego Almanachu! Grosza to tam z tego dużo nie będzie, aliści coś zawsze, bo to teraz marka silna, a dolar słaby jak mucha.

Pisałem był już Panu pokrótce o podróży do obojga Niemiec. We Wschodnich — Wielkość urojona już w druku.

Dziękuję za list z Perspektywami i serdecznie Pana pozdrawiam. Za 3 dni uciekam w góry, może uda się coś napisać.

Oddany

St. Lem

PRZYPISY__

14. „Esquire” — amerykański miesięcznik dla mężczyzn wydawany od 1932 przez Hearst Corporation.

15. Leverage (ang.) — tu: nacisk, wpływ.

16. Mimeza (gr. mimesis) — naśladowanie rzeczywistości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski